Płuczki: poszukiwacze żydowskiego złota – Paweł Piotr Reszka
Wydawnictwo Agora , 2019 , 240 stron
Literatura polska
Jest złoto, to trzeba wykopać, bo jak ja nie wykopię, to wykopie ktoś inny.
Bardzo logiczna myśl. Jednak robi się ona bardziej pokrętna, gdy poszerzymy ją o miejsca tego kopania – tereny byłych niemieckich obozów koncentracyjnych w Bełżcu i Sobiborze. Wtedy nasuwają się wątpliwości i pytania o moralną stronę tych działań. Autor rozmawiając o masowym rozkopywaniu terenów obozowych z uczestnikami, świadkami i ich potomkami, szukał odpowiedzi na kilka pytań. Jak to możliwe, że nie wiąże grzebania w kościach ze znieważeniem? Jak można trzymać w dłoni, nad grobem kawałek metalu z ludzkiej szczęki i nie łączyć go z człowiekiem?
Próbował połączyć bieguny wyraźnego dysonansu między czynem a przekonaniem.
Prawie wszyscy rozmówcy podkreślali swoją religijność. Niemalże każdą wypowiedź kończyli zapewnieniami, że tu w ogóle są ludzie religijni, że jestem osobą wierzącą, mój mąż był chrześcijaninem, księdza przyjmowaliśmy, dzieci chrzciliśmy i że ja nie wierzę w to, żeby Pan Bóg karał za to, że ktoś poszedł na getto, znalazł złota, kupił dzieciom chleba czy jakieś kiełbasy. Nie wierzę.
I ci „wierzący” chrześcijanie szli na miejsce pochówku i bezcześcili zwłoki ludzkie.
Stworzyli wręcz system wykopek, wykorzystując do tego celu specjalne narzędzia – rafy (sita do przesiewania kości) i miejsca – płuczki do wypłukiwania złota ze szczątków ludzkich. Oszczędzę makabrycznych widoków, które autor opisał dosyć szczegółowo. Nie będę epatować grozą i obrzydzeniem, które bardzo obciążały mnie emocjonalnie, bo chciałabym się skupić bardziej na poszukiwaniu przyczyn albo źródła zagubienia człowieczeństwa w tym procederze.
Pozornie sumienia w nim nie było.
Wczytując się jednak uważnie w wypowiedzi rozmówców, wiele z nich wskazywało na to, że bardzo dobrze odróżniali zło od dobra. To ostatnie tłumili chęcią zysku dyktowaną chciwością, przykrywając go całunem racjonalizacji, by pogrzebać prawdę. Autorowi udało się te elementy świetnie wyłapać.
To był między innymi kryptojęzyk.
Pomagał im ukryć prawdziwą naturę rzeczy. Pełen eufemizmów pozwalał działanie niemoralne obrócić w działania neutralne. Grzebanie w spalonych szczątkach ludzkich to było „przeszukiwanie żużlu”. Pokłady spalonych ciał to obiecujące „warstwy złotonośne”. Rozdrabnianie łopatą zwłok nazywali „cięciem rąbanki”, a ludzi bezczeszczących miejsce pochówku – „kopaczami”, „górnikami”, „poszukiwaczami” albo „tchórzami”, za którymi snuł się odór rozkopanych mogił. Iluzję odmiennie pojmowanej uczciwości podtrzymywali zasadą nieposzukiwania złota w niedzielę, bo w święto, jak można? Wątpliwości, że może to grzech, rozwiewali zapewnieniami, że jak one już były martwe, a tu bida była, to nie jest grzech”. Tę „bidę” też skrupulatnie wykorzystywali w roli tarczy przed tymi, którzy mówili wprost – Chodzili tam z chęci zysku, chęci wzbogacenia się, a nie z biedy. Takiego wielkiego głodu na wsi nie było. I faktycznie, przyznawali się, na co przeznaczali te pieniądze – alkohol, ubrania, doraźne przyjemności, wesele, remont lub budowa domu. Aurę „krwawego pieniądza” neutralizowali wymianą na ten pochodzący z uczciwie zarobionego. Wiarę w fatum podążającym za zrabowanym złotem odpokutowywali nieszczęściami nawiedzającymi wieś, przyjmując je jako karę za winy. Własne uczynki wybielali usprawiedliwieniami, że to kopanie, to i tak nie pomogło ani nie zaszkodziło temu umarłemu. Nic złego nikt nie robił. To, com znalazł, to by i tak przepadło. Stosowali także kontrastujące stopniowanie ciężaru uczynku, bo w ziemi znajdziesz albo tak gdzieś, to co innego. Ale całe trupy przewracać?! A poza tym to wina Niemców, którzy spowodowali zezwierzęcenie Polaków i urzędników, którzy nie postawili tabliczki zakazującej kopania.
Smród poczucia winy i świadomości tego, że postępowali źle, ciągnął się z kartki na kartkę tak samo, jak odór rozkopywanych grobów.
Reportaż autora to kolejny etap w odkrywaniu niechlubnej przeszłości Polaków w dążeniu do prawdy. Świadomość tego już jest, o czym świadczą słowa archeologa pracującego na terenie obozu Sobibór – każdy naród, społeczeństwo ma swoje jasne i ciemne karty. Nie można udawać, że jest się tylko ofiarą. Dokładnie o to chodziło Janowi Tomaszowi Grossowi, kiedy opublikował Strach. Reportaż autora już nie musi przedzierać się przez falę nienawiści, jaką zebrał J. T. Gross. Mógł skupić się na analizie samego zjawiska procederu. Przy okazji rozwikłał niejasną historię zdjęcia i manipulacje komunistów przy nim, które zainspirowało J. T. Grossa do napisania Złotych żniw pokazujących „płuczki” w Treblince.
Reportaż autora przede wszystkim przywraca człowieczeństwo zamordowanym Żydom.
To dlatego rozpoczyna go od swoistych wypominek zmarłych, nadając im imiona i nazwiska, a terenowi pochówku status cmentarza. Czyni to, co powinno zaistnieć od początku. Po to, by nie powtórzyło się w przyszłości. Wiem, brzmi jak truizm, ale rozglądając się wokół, mam wrażenie, że podwójna moralność nadal dobrze prosperuje, tyle że w innych sferach życia społecznego i człowieczego. To temat wbrew pozorom nadal aktualny. Wręcz ponadczasowy.
Smutne, jak cienka jest warstwa człowieczego gorsetu moralności.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2019, literatura polska, obóz, żydzi
Dodaj komentarz