Błądziłam między zdaniami tej powieści niczym dziecko we mgle.
Główny bohater – Ryder, nie miał wcale lepiej. Jako najwybitniejszy żyjący pianista świata i największa jego osobistość przyjechał do miasta, by wziąć udział w recitalu. Już w hotelowym holu poczułam z nim zagubienie. Nikt, nawet recepcjonista, nie czekał z powitaniem, nie wręczył programu imprezy i nie przedstawił harmonogramu zajęć oraz spotkań, chociaż wszyscy byli bardzo mili, uprzejmi, życzliwi i serdeczni, wylewnie przepraszając za ewentualne niedogodności i niedopatrzenia. Irytowało mnie to, że rozmawiali z Ryderem tak, jakby o wszystkim wiedział, we wszystkim się orientował i znał plany organizatora jego trzydniowego pobytu. A jeszcze bardziej to, że pianista przyjmował te informacje biernie i bez sprzeciwu dopasowywał się do sytuacji, mylnie dając do zrozumienia, że o wszystkim wszystko wie.
A było ich bardzo dużo!
Nowych, zaskakujących, niespodziewanych, spontanicznych i zupełnie niezaplanowanych, inicjowanych przez ludzi, których spotykał przypadkowo lub miał kontakt zawodowy. Właściciel hotelu i jego żona z synem, boy hotelowy i jego przyjaciele oraz jego córka z synkiem, miejscowi artyści ze swoimi żonami, znajomi z przeszłości – każdy z nich o coś prosił, do czegoś namawiał, o coś błagał lub wymuszał obietnicę. Ryder zgadzał się na to, próbując sprostać piętrzącym się zobowiązaniom bez powodzenia. Za to z powodzeniem zbierał wyrazy niezadowolenia, rozczarowania, zawodu, presji podszytej złością i agresją, a przede wszystkim samokrytyki, że zaniedbał cel, dla którego przyjechał do miasta.
Miałam wrażenie, że obserwuję sen bohatera.
To dlatego Ryder przyjmował dwa style narracji – pierwszoosobowy i zewnętrzny. Tym samym (tylko pozornie!) miał dostęp do wszystkich informacji. Nawet w tych sytuacjach, w których nie był w żaden sposób zaangażowany. Ba! Płynnie wchodził w myśli i pamięć pozostałych bohaterów. Ludzi, którzy pojawiali się znikąd i donikąd odchodzili. Sam przechodził ze sceny do sceny niczym przesuwające się filmowe kadry, czasami będąc przekazywanym, niczym pałeczka sztafetowa, przez bohaterów drugoplanowych, a czasami pokonując ukryte drzwi i przejścia przypominające portale do zmieniania miejsca pobytu. To ułatwiało budowę fabuły, by na tym tle pokazać to, na czym autorowi zależało.
Społeczność miasta.
Miejscowych ważnych osobistości i zwykłych mieszkańców budujących sieć wzajemnych kontaktów, zależności i intryg opartych na mechanizmach buntu i konserwatyzmu. Środowisko, które jego niepowtarzalny charakter podobno ukształtowało kierowanie się fundamentalnymi cnotami – bezwzględną wiernością, nieustraszoną pasją życia, niezgodą na lekceważenie ze strony otoczenia i odwagą postępowania we własny, specyficzny sposób, na przekór napuszonym obserwatorom. Jednak wszystkie zdarzenia z uczestnictwem pianisty temu przeczyły, przybierając formę absurdu, groteski, czarnego humoru oraz pajęczej sieci egoistycznych manipulacji i spraw dla niego drugorzędnych, w którą powoli był zaplątywany. Społeczność powoli okazywała się niereformowalną, bo bazującą na kilku zakorzenionych cechach, które się nigdy nie zmienią, ani za pięć, ani za dziesięć pokoleń. Nie mogło być inaczej, skoro tworzyły ją osoby z różnych powodów okaleczone i zdeformowane fizycznie i psychicznie, bez umiejętności tworzenia zdrowych relacji. Nawet próby ich naprawy lub odbudowy były karykaturalne, smutne, a nawet żenujące. Mogłabym napisać o wielu innych aspektach i warstwach przekazu, ale przyjemność ich odkrywania pozostawiam następnym czytelnikom. Skupię się na tym, co dla mnie było w tej powieści najważniejsze.
Parabola życia ukryta w trzech dniach pobytu Rydera.
Początku, w którym próbujemy poznać nowe miejsce, nie znając kompletnie czekającej nas przyszłości. Zbudować zaufanie do ludzi, którzy niekoniecznie okazują się jego godni. Sprostać presji społecznej, by odegrać narzuconą rolę. W efekcie zapomnieć o sobie, swoich potrzebach i celach w życiu. Ostatecznie uzmysłowić sobie popełnione błędy pod koniec życia, braku kontroli nad nim oraz pogodzić się ze skazami, które są nieodłącznym elementem egzystencji. Często bez czasu na ich naprawienie i śmiercią z poczuciem niespełnienia.
Stać się niepocieszonym.
Zgadzam się z przytoczoną opinią na okładkowym skrzydełku prof. Sary Danius, sekretarza Akademii Szwedzkiej – Twórczość Kazuo Ishigury jest jak połączenie Jane Austen i Franza Kafki, odrobinę doprawione Proustem. Jednak traktuję te słowa jako zachęcający drogowskaz dla czytelnika, który nie zna twórczości pisarza. Dla mnie po Nie opuszczaj mnie i Pejzażu w sepii autor ma swój niepowtarzalny styl snucia spójnych historii zawsze z silnym przekazem, z wykorzystaniem realizmu magicznego, absurdu i poczucia niepewności. Kiedy słyszę jego nazwisko, wiem, w jaki świat wejdę i czy akurat w tej chwili jestem na to gotowa mentalnie i umysłowo, bo jest wymagający. Stawia warunki czytelnikowi, by móc w pełni go docenić.
Zupełnie inaczej niż główny bohater Ryder.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Niepocieszony – Kazuo Ishiguro, przełożył Tomasz Sikora, Wydawnictwo Albatros, 2017, stron 560 stron, wydanie 2, literatura angielska.
Wywiad z autorem po publikacji książki Niepocieszony.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz