Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Zmrok – Harvard Lampoon

21 marca 2019

Zmrok – Harvard Lampoon
Przełożył Andrzej Leszczyński
Wydawnictwo Świat Książki , 2010 , 159 stron
Literatura amerykańska

Na ekrany kin, ku uciesze fanów, weszła kolejna ekranizacja zmierzchowego cyklu Stephenie Meyer, o czym donosi vampire_slayer, a do księgarń, ku uciesze przeciwników, krokiem skradającego się na paluszkach złośliwego chochlika, Zmrok, o czym donoszę ja.
Pastisz wampirycznej sagi, o którym śmiało mogę powiedzieć – kałasznikow z ostrymi nabojami wymierzony w serca wielbicieli „Zmierzchu”. Z rozpryskowymi pociskami w postaci przerysowanych głównych bohaterów, które trafiają w centrum tarczy strzelniczej ich uczuć. Można płakać (to ja! to ja!) z dokonanej profanacji albo się śmiać (to również ja!) z parodii postaci Belle Goose o ciemnoblond włosach z czerwonawym odcieniem, z hiperskłonnością do potykania się, potrącania, zataczania, zahaczania, zaplątywania się, a przy okazji na drodze swoich zniszczeń, przewracania mnóstwa rzeczy oraz osób, a wszystko to z powodu odrobinę dłuższej prawej nogi. Wierzącej w swoją urodę i na tyle pięknej, żeby ją zabić, wypatroszyć, wypchać i powiesić nad kominkiem. Wstrzykującej sobie do żył sok grejpfrutowy żeby czymś się wyróżniać, przynajmniej niezwykłym zapachem krwi. Oczywiście szaleńczo i nieskończenie zakochanej jak jeszcze nikt na świecie w całej historii planety Ziemia, ba! w całej Galaktyce połączonej w jeden mocny wyśmienity kawałek gumy do żucia (właśnie zauważyłam brak przecinka, ale cytatów się nie poprawia), w Edwarcie Mullenie, którego bezwarunkowo, nieodwołalnie, zatwardziale, heterogenicznie i ginekologicznie pragnęła w jednym celu: aby ją ukąsił w miłosnym pocałunku, po którym będzie wyglądać bardzo kobieco. Nie przeszkadzało jej, że sam obiekt uczuć to tyczkowaty, piegowaty chłopak, o rudawym odcieniu włosów poskręcanych w loczki, z aparatem na zębach, zafascynowany konstruowaniem tajemniczego robota i omdlewający wymiotnie na samą zapowiedź agresji, który na widok zarazków mówi: Edwart z „Antyseptem” se z nim poradzą!. A wszystko to dlatego, że chłopcy są z Marsa, a dziewczyny z całkowicie normalnej planety.
Ich perypetie zbliżania się do siebie w miasteczku Switchblade, w którym dorośli mieszkańcy namiętnie czytują w miejscach pracy powieści Daylight i Full Moon, to ciąg gagów sytuacyjnych, dialogów pełnych humoru, ironicznych autokomentarzy własnych zachowań , przerysowanych emocji i nadinterpretowanych działań. Przebogate kompendium ripost, słownych szpilek i podsumowań dla złośliwie wyśmiewających się z zauroczenia wielbicieli miłosnych dziejów oryginalnej pary Belli i Edwarda.
Mam tylko mały żal do wydawnictwa, że pozwoliło umieścić na tylnej okładce clou tej historii. Opowieść czytałam jak jeden, długi, bardzo dobry kawał, którego niestety znałam zakończenie.
Starożytni Indianie za „spalone” kawały wieszali na suchej gałęzi!
Ja bardzo proszę w przyszłości nie przedobrzać w zachęcaniu do czytania jakiejkolwiek książki w ten rozczarowujący sposób. Nadgorliwość, jak mawiali ci sami starożytni Indianie, jest gorsza od faszyzmu. Wystarczyła do tego celu bardzo trafna okładka i wymowny obrazek z tyłu książki:

 

 

Bez tych feralnych czterech wyrazów kończących notkę informacyjną, a których nie przytoczę, aby nie siać zniszczenia.
I jeszcze jedno! Ze zjadliwą satysfakcją stwierdzam: aby móc z przyjemnością korzystać z tej broni, strzelając serią powalającą na kolana zginanych śmiechem, należy koniecznie przeczytać zmierzchową sagę. Bez tego przeciwnicy sagi dostaną do ręki ślepe naboje. Na pocieszenie dodam, że tylko dwa początkowe tomy, ale od biedy wystarczy pierwszy.

 

W ostatecznej ostateczności może być to trzydziestosekundowe, obrazkowe streszczenie pierwszego tomu.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Dla młodzieży

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *