Zimowy monarcha – Bernard Cornwell
Przełożył Jerzy Żebrowski
Instytut Wydawniczy Erica , 2010 , 554 strony
Trylogia Arturiańska ; Tom 1
Literatura angielska
Takie mroczne, zamierzchłe, okryte aurą niepewności istnienia historie powinnam czytać w zimowe wieczory, kiedy za oknem zimno, ciemno i śnieżnie, a niepozorny narrator zaprasza do swojej ascetycznej, skąpo opalanej, mnisiej celi, w której bywa, że ziąb zamraża atrament, a ręce grabieją od chłodu, uniemożliwiając pisanie, na prośbę i zlecenie królowej Igraine, opowieść o Arturze, Walecznym Wodzu, Niedoszłym królu, Nieprzyjacielu Boga. Postaci historycznej, jak dowodzi autor w posłowiu, ale i okrytej skrzącym się blaskiem legendy, jeśli nie wręcz pozłotą mitu, żyjącej na przełomie V i VI wieku w ówczesnej Brytanii, obecnie zwanej Anglią, w której przywódcy brytańskich szczepów, opuszczeni przez dotychczasowych władców rzymskich, toczyli walkę o koronę Dumnonii i tron w Caer Cadarn, bo jak mawiało stare porzekadło: kto posiadał Caer Cadarn, posiadał Dumnonię, a kto rządził Dumnonią, rządził Brytanią.
Z wyjątkiem Artura.
Pierworodny syn, ale z nieprawego łoża króla Uthera, pragnął jedynie zjednoczyć Brytanię i zapobiec grabieży jej ziem, walcząc mieczem ze znienawidzonymi saksońskimi najeźdźcami. Natomiast Merlin, tajemniczy druid, jego przyjaciel i doradca, w obliczu napływającej, nowej wiary chrześcijańskiej niszczącej starych bogów, chciał, za pomocą nadprzyrodzonych mocy, wskrzesić dawną, prawdziwą Brytanię, krainę bogów i ludzi, ocalić dziedzictwo wiary praojców.
Wszystkie te skrywane tęsknoty, wsparte siłą wspólnych pragnień i jeszcze większą mocą antagonistycznych żądz, interesów i celów, ujawniły się ze zdwojoną siłą wraz ze śmiercią króla Uthera, pozostawiającego na swoim tronie niemowlę ze szpotawą stopą i Artura w roli jego opiekuna oraz wykonawcy ostatniej woli władcy.
Od tego przełomowego momentu zaczyna się baśń z okrucieństwem w stylu braci Grimm, kreująca piękny, ale bezlitosny świat początków angielskiego państwa. Obalająca mit Camelotu, gasząca blask legendy o Avalonie, demaskująca nadprzyrodzoną moc Merlina, uczłowieczająca Artura i jego… rycerzy?
Nie.
Nie było w niej rycerzy. Byli wojownicy, włócznicy, którzy najpierw gwałcili, a potem plądrowali, by po sutym, kradzionym jadle podrapać się po zawszonym przyrodzeniu i ulżyć żołądkowi z nadmiaru wypitego miodu. Działał Merlin, złośliwy, niecierpliwy, impulsywny – i niezwykle uczony, bardziej sceptyczny, jeśli nie zgryźliwy filozof i inteligentny hochsztapler niż czarownik, który z premedytacją wykorzystywał naiwność, bojaźń i zabobonność ludzi do tworzenia wokół siebie aury magii, tajemnicy, lęku, strachu, ale i szacunku oraz miłości ludzi odrzuconych przez społeczeństwo, którzy przygarniani do jego twierdzy, tworzyli dość specyficzną, w swojej różnorodności upośledzeń i kalectwa, społeczność. Kobiety opiewane były tylko w pieśniach bardów, których ideał w rzeczywistości ograniczał się do wartościowego przedmiotu w przetargach o wpływy, stanowiska, dobra materialne, władzę, tron lub do roli matki dającej życie upragnionemu następcy rodu. O pozostałych zapomniała nawet historia – pogardzanych nałożnicach, wykorzystywanych niewolnicach i opluwanych wiedźmach. Dziecko natomiast było jak cielę. Jeśli rodzi się kalekie, uderza się zręcznie w główkę i zapładnia na nowo matkę. Z kolei opiewany i wysławiany przez pieśniarzy Lancelot odznaczał się wprawdzie odwagą, ale unikał niebezpieczeństwa. Rzadko brał udział w walce. Bał się, by blizny nie zeszpeciły mu twarzy. Był niezwykle próżny i zbierał zwierciadła, by móc się w nich… przeglądać. A sam Artur tak dużo mówiący o sprawiedliwości, wierności obietnicom i przysięgom, których domagało się jego sumienie, często dawał się ponieść ambicji i własnym egoistycznym pragnieniom, nawet kosztem zburzenia pokoju, budowanego z takim mozołem i poświęceniem.
Dałam się ponieść tej wizji roztaczanej przez Derfela, byłego wojownika i przyjaciela Artura, który w miarę toczącej się historii przeistaczał się z niepozornego brata zakonnego, z kikutem jednej ręki, w postawnego, szlachetnego, dumnego męża, biorącego udział w wydarzeniach świata przeszłego. Pełnego okrutnych, bratobójczych wojen, przelanej krwi kobiet i dzieci, pogańskich wierzeń w moc boga Bela, czarów, magii, rzucanych i odczynianych uroków, znaków w przyrodzie wieszczących przyszłość, sieci intryg, zdrad, przymierzy utkanej przez bohaterów powieści. Odbrązowionego, odartego z pozłoty, obnażonego, w którym śmierć, kalectwo, bród, choroby wyznaczały normę, ponad którą stali uprzywilejowani nieliczni.
A wszystko to stworzone słowem wywołującym w moim umyśle literackie obrazy w 3D.
Nie tylko widziałam ciemność nocy rozrywanej błyskawicami, kiedy rodził się kaleki Mordred, szarość morza spienionego falami, zieleń łąk budzoną przez wiosnę, ale i lecący grot strzały wystrzelonej w moim kierunku. Słyszałam syk wiedźmy i krzyk gwałconej kobiety. Czułam podmuch przelatującej obok mnie włóczni, ból wydłubywanego oka, smród rozkładającego się trupa, niepewność w obliczu rzucanych klątw, a przede wszystkim marność i znikomość życia ludzkiego.
Okrutny, krwawy, bezlitosny świat, w którym piękno i dobro było tak ulotne i rzadkie, że mogło przetrwać tylko w legendach, mitach, podaniach, baśniach i pieśniach.
Co zostanie po nas?
A jeśli zostanie, to ile w tym będzie Popiela, a ile myszy?
Czy w ogóle coś po nas zostanie?
Niestety pierwsza część trylogii nie jest wolna od błędów. Nie będę ich wymieniać poza odmianą imienia narratora, ponieważ akurat to imię jest znaczące dla powieści. Derfel odmieniano jako Derfla, Derflu,Derflowi według mnie powinno być Derfela, Derfelu, Derfelowi podobnie jak odmienia się imię Daniel czy Michael. Chyba, że tłumacz stosował inną regułę. Korektorskie niedociągnięcia nie zraziły mnie jednak do trylogii. Nadal jestem w świecie mrocznej Brytanii zaczynając drugi tom tej pasjonującej historii nie tylko Artura, ale i jego wiernego wojownika oraz przyjaciela Derfela. I jest mi tam bardzo dobrze.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz