Zgroza w Dunwich: i inne przerażające opowieści – Howard Philips Lovecraft
Wybór, przekład, opracowanie i posłowie Maciej Płaza ; ilustracje John Coulthart
Wydawnictwo Vesper , 2012 , 792 strony
Literatura amerykańska
Oj, zgroza!
Zgroza straszna, przerażająca i bijąca od rzeczy niesłychanie odrażających i groźnych, a przy tym tak potężnych i nieuchwytnych, że dostępnych jedynie dla mglistych domysłów. Ukazująca życie doprawdy ohydne, na domiar złego zaś uchyla niekiedy zasłonę pozorów i odsłania przed nami przebłyski diabolicznej prawdy czyniącej je tysiąckroć ohydniejszym. Jawiła się ona w każdym z 15 opowiadań tej antologii, na każdej niemalże stronie. Również w postaci często występującego wyrazu ją określającego. I to ta groza ukazująca położenie ludzkości w przestrzeni kosmicznej, jako mało znaczące ziarno piasku w pyle Kosmosu, jeden z wielu gatunków istnień bytujących przed nią i mających przyjść po niej, przerażała mnie najbardziej. A dokładniej silnie przebijający przez opowieści światopogląd przesiąknięty na wskroś pesymizmem, lękiem przed fazami Natury i bytu, które obłożone są najcięższym zakazem i obce doświadczeniu rozumnej ludzkości, niewiarą w dobro, a nawet wstrętem do człowieka i jego ukrytych instynktów pod gorsetem norm moralnych. Bezlitośnie, a nawet miałam wrażenie, że z pewną dozą przyjemności czerpanej z tej perwersji, obnażonych przez autora w tym zbiorze. Rozkład, destrukcja, smród i fetor rozkładu moralnego. Według tłumacza i jednocześnie interpretatora twórczości autora w posłowiu, to właśnie ta uwidoczniona, podkreślona i uwypuklona ohydna potworność człowieka (psychiczna i fizyczna) przyciąga czytelnika najbardziej. Jest zaraźliwa i pokuśliwa, bo człowiek sam jest potworem; to, co ohydne, okrutne i straszne, pociąga nas, ponieważ odpowiada na głęboki zew pierwotnej dzikości. To właśnie na tej płaszczyźnie odnajdują nić porozumienia z autorem jego fani.
To właśnie od takiej fascynatki otrzymałam ten egzemplarz.
Chociaż ona sama swoje uwielbienie dla pióra autora tłumaczyła jeszcze inaczej. Według niej niesamowitość twórczości autora kryła się w narracji, używaniu zwrotów wzbudzających ciekawość już na początku opisu, którego wysłowić nie sposób, a co mieszka za górami szaleństwa oraz w mistrzowskim, powolnym budowaniu napięcia aż do rozstrzygającego końca. Czasami sadystycznie dopiero w ostatnim zdaniu. Również w scenerii akcji będącej z natury tajemniczą – w kościele, podziemiach, głębinach ziemi i oceanu, samotnych domach, dzielnicach, a nawet całych miastach. Mimo że sam schemat fabuły był bardzo prosty i powtarzalny w każdej historii. Był więc zawsze dociekliwy bohater (naukowiec lub amator-pasjonat), tajemnice do rozwikłania, których kres był mroczniejszy niźli najczarniejsza otchłań piekieł, było tajemnicze miejsce do spenetrowania i istoty z Kosmosu. Autor posłowia ten typ fabuły nazwał opowieścią o Minotaurze, nawiązującą do mitu dotykającego najistotniejszych doświadczeń ludzkiego istnienia.
Tyle, jeśli chodzi o wielbicieli, do których nie zaliczyłam się po tej czytelniczej przygodzie.
Nie odnalazłam dla siebie tutaj płaszczyzny porozumienia w przesłaniach tych opowiadań z jednego powodu – światopoglądowego. Autor był ateistą, stąd fascynacja kosmicznym pochodzeniem człowieka. Teorie ewentualnych bytów istniejących obok nas, ich drobiazgowe opisy fizyczne podobne poniższej ilustracji, które ubarwiały grozę antologii,
traktowałam jak bajki. I o ile dobrze czytało mi się początek snutych historii ze względu na umiejętne budowanie napięcia, o tyle już dalsza część rozczarowywała mnie. No dobrze, napiszę wprost – nudziła mnie. Nie mogłam przekonać się do galaretowatych odnóży i trąbkowatych macek Wielkich Przedwiecznych, których istnienie uprawdopodobniały lub wręcz udowadniały legendy, podania i mity. No nie mogłam się do tego przekonać i już! Może dlatego pobiłam rekord w czytaniu tej antologii – ponad dwa tygodnie! Do tego dochodził bardzo specyficzny język – egzaltowany, pełen słów już nieużywanych, przestarzałych, zapomnianych, archaicznych typu: oćma, pustać, grążyć, szydliwy, w zadaniach kwiecisto rozbudowanych, nadających tekstowi charakter staroświecki, prawie bez dialogów. To sprawiało, że moje myśli zamiast odtwarzać opisy, umykały mi z książki w inne rejony umysłu. Musiałam przerywać czytanie, cofać się w tekście i podejmować od nowa zgubiony wątek. Dla tłumacza to nie była wada, lecz ciekawe wyzwanie. Wprawdzie najtrudniejsze, ale i najprzyjemniejsze, jak napisał w posłowiu. Muszę przyznać, że sprostał temu zadaniu, skoro tę staroświeckość odczułam. I z tego powodu jestem pełna podziwu dla jego umiejętności translatorskich.
Czytać czy nie czytać opowiadania Lovecrafta?
I nie tylko prozę, ponieważ tworzył również poezję. Na pewno polecam fanom grozy, ponieważ to klasyka gatunku. I dokładnie to wydanie, ponieważ tłumacz lojalnie i z humorem uprzedził – W zasadzie nieładnie jest kpić z dokonań poprzedników, ale dotychczasowych polskich przekładów Lovecrafta nie mogę nie skomentować. Powiem więc krótko i po Lovecraftowsku: jest to bluźniercze plugastwo z najczarniejszej otchłani ignorancji i złego smaku; niechaj winni tej zbrodni skończą w szponach Wielkiego Cthulhu. A pozostali niech zadecydują sami po takim zdaniu tłumacza, które bardzo trafnie oddaje charakter twórczości autora – W prozie Lovecrafta spotykają się osiemnastowieczna rozlewność narracji i opisów, romantyczna egzaltacja i drobiazgowość psychologicznych introspekcji, wiktoriańska fascynacja rekwizytornią i aparaturą pojęciową nauki oraz dwudziestowieczna, pulpowa dosadność makabry.
Ja w tej mieszance się nie odnalazłam, no bo jakżeż odnaleźć się w tak przerażającym, ohydnym, najeżonym złem świecie, w którym króluje fetor rozkładu fizycznego i moralnego oraz totalna beznadzieja nicości człowieka w otchłani kosmicznej?
Zgroza!
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Horror groza makabreska
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz