Wilk z Wall Street – Jordan Belfort
Przełożył Jan Kraśko
Wydawnictwo Świat Książki , 2014 , 512 stron
Literatura amerykańska
Rzadko zdarza mi się, że po przeczytaniu książki nie mam potrzeby o niej mówić, roztrząsać poruszane w niej problemy, analizować szczegółowo wątki. Zazwyczaj po lekturze jestem przepełniona tyloma myślami, emocjami, przemyśleniami i wnioskami, że muszę je z siebie wyrzucić, uwolnić czyli napisać o tym tutaj. Po to prowadzę ten blog.
Tym razem trafiłam na opowieść, po której nie poczułam takiej potrzeby, bo wszystko przeżułam, przetrawiłam, przegryzłam razem z jej autorem i jednocześnie bohaterem tej historii. A właściwie, bez skrupułów obnażającym najintymniejsze szczegóły życia zawodowego i osobistego, wspomnieniem niszczącym legendę najsłynniejszego brokera przełomu lat 80. i 90. z Wall Street. Skutecznie obalającym mit o nim. Spędziłam z nim moich kilka wieczorów, jego kilka lat i około 500 wspólnych stron, po których oboje zamilkliśmy, nie mając nic do dodania. Czując, że absolutnie wszystko zostało już powiedziane, a każde następne słowo będzie zbędnym. Ale postaram się ogarnąć myśli i napisać o niej kilka słów, bo jest warta uwagi i czasu każdego. Bo po to Jordan spisał swoje wspomnienia, by przestrzec młode wilki z nieograniczonym apetytem na życie.
Cóż złego jest w pragnieniu dobrego życia? – mógłby ktoś zapytać.
W samym pragnieniu nic – odpowiada autor. Ale w sposobach jego zaspokajania i realizacji już tak. Łatwo się w nich pogubić i niepostrzeżenie zamienić życie na Życie z hasłem przewodnim – więcej nigdy nie oznacza dość! Ta sama, ale jednak odmienna litera wprowadza ogromną różnicę w zakresie pojęcia i właśnie o tej drobnej zamianie literki na papierze, skutkującej inną jakością w rzeczywistości, opowiada Jordan. O Życiu brokera, który stał się Wilkiem z Wall Street, mówiącym o sobie – to byłem ja, co do joty. Wilk w owczej skórze, wilk doskonały: wyglądałem jak młody chłopak, zachowywałem się jak młody chłopak, ale nim nie byłem. Miałem trzydzieści jeden lat, czułem się jak sześćdziesięciolatek i starzałem się jak pies – siedem lat na rok. To ostatnie, przewrotne zdanie objaśnia prolog wprowadzający w dalszą treść wspomnień. To z tego wstępu dowiedziałam się, że Jordan opowiada o sobie z perspektywy człowieka doświadczonego przeszłością i mądrzejszego o te doświadczenia. Osoby, która nad skrajem przepaści donikąd, tuż przed spadnięciem na jej dno, zdołała w ostatniej chwili zawrócić znad jej krawędzi i zacząć życie (pisane małą literą) ponownie od nowa.
Ponownie, bo to które zaprowadziło go nad przepaść, też miało być nowe, ale wtedy, kiedy zjawił się w domu maklerskim przy Wall Street, był dwudziestoczteroletnim mężczyzną z kilkoma dolarami w kieszeni, gotowym stać się najgorszym od najgorszego śmiecia, by ostatecznie zostać panem wszechświata. Miał do tego predyspozycje – inteligencję, dar przekonywania i przemawiania oraz zdolność wielopoziomowego myślenia strategicznego i to w trakcie dyskusji z inną osobą. Miał umysł szachisty i życie traktował jak gry w szachy. I oczywiście nieograniczony apetyt na Życie, który miała mu zaspokoić brokerka. Ostrzeżenia pierwszego szefa w stylu – Brokerka to jedna wielka hujoza. Nie zrozum mnie źle: forsy jest jak lodu, i w ogóle, ale niczego nie tworzysz, niczego nie budujesz. – lub – Obyś zbił kupę forsy i zachował przy tym choć cząstkę duszy! – nie zmuszały go do zastanowienia się. Słyszał w nich tylko dźwięk pieniędzy i upajający, podniecający go w sali operacyjnej krzyk młodych, ambitnych, chciwych ludzi wydzierających sobie serce i duszę dla rozsianych po Ameryce bogaczy.
I perspektywę Życia.
Przemiana młodego wilczka w doświadczonego Wilka, zarabiającego milion dolarów w tydzień, zajęła mu niewiele czasu. I właśnie o tej przemianie i kosztach, jakie poniósł, by stać się żywą legendą, jest ta opowieść.
Ukazana w bardzo nietypowy sposób.
Jordan posiadał jeszcze jedną, rzadką cechę – zdolność do inteligentnej autoironii. Uczynił ze swojego Życia komedię, dobrą zabawę, ciąg przygód, odlotowy, niekończący się odjazd ku hedonizmowi. Śmiałam się razem z nim i z niego, z Życia ludzi bogatych i dysfunkcyjnych, jak ich określał, i z absurdów naszego świata. Dostało się przy okazji Amerykanom (których oszukiwał), Szwajcarom (u których prał brudne pieniądze), Anglikom, a nawet królewskiej rodzinie, dodając – To po prostu niewiarygodne, że trzydzieści milionów ciężko pracujących ludzi oddawało boską cześć kilkorgu bardzo przeciętnym ludziom, z nabożnym podziwem śledząc każdy ich krok. Jeszcze bardziej niewiarygodne było to, że te trzydzieści milionów jeździło po całym świecie, zwąc się „poddanymi Jego Królewskiej Mości” i chwaląc się tym, że nie wyobrażają sobie, by królowa Elżbieta mogła podcierać sobie tyłek po kupie. Ten wszechobecny sarkazm pozwalał zachować bezpieczny dystans i widzieć świat wielkich pieniędzy jako karykaturę współczesnego świata i efekt chciwości władzy, pieniędzy i seksu.
Wilk korzystał z nich w nieograniczonej skali.
Dobrze się bawiliśmy podczas tej szalonej jazdy na prochach. Faktycznie można było przeoczyć moment włączenia się procesu samozniszczenia i autodestrukcji. Mój zauważyłam bardzo szybko. To była chwila, w której pojawiła się przelotna myśl – ile zarobiłabym tygodniowo jako luksusowa dziewczyna do towarzystwa? Nie uszło mojej uwadze to, jak dyplomatycznie ujęłam prostytucję, racjonalizując (szkoła Jordana, bo robił to cały czas, usypiając sumienie), że to nie to samo, co prostytucja w angielskiej dzielnicy King’s Cross, gdzie za dwadzieścia funtów bezzębna prostytutka z jedną nogą w grobie i szalejącą opryszczką na ciele mogła zrobić klientowi loda. Taaak, trzeba naprawdę mocno trzymać się okładek tej książki, by nie dać się wchłonąć w jej wypaczoną, ale kuszącą rzeczywistość. Jordan nie widział go do samego końca, ja zauważyłam dopiero wtedy, kiedy autoironiczny dystans zaczął zamieniać się w czarny humor. Było wesoło, ale jakoś tak coraz bardziej upiornie. A potem nawet już nie było mi do śmiechu, kiedy czytałam – Moja dzienna dawka składała się z dziewięćdziesięciu miligramów morfiny na ból, czterdziestu miligramów oxycodonu, tak na dokładkę, z dwunastu tabletek somy na rozluźnienie mięśni, ośmiu miligramów xanaxu na nadpobudliwość, dwudziestu miligramów klonopinu, bo podobała mi się jego „silna” nazwa, trzydziestu miligramów ambienu na bezsenność, dwudziestu „cytrynek”, bo zawsze lubiłem „cytrynki”, paru gramów kokainy dla zrównoważenia skutków działania, dwudziestu miligramów prozacu na depresję, dziesięciu miligramów paxilu na ataki paniki, ośmiu miligramów zofranu na mdłości, dwustu miligramów fiorinalu na migrenę, osiemdziesięciu miligramów valium na nerwy, dwóch czubatych łyżek senokotu na zatwardzenie, dwudziestu miligramów salagenu na suchość w ustach i z kwarty macallanu, jednosłodowej whisky, którą to wszystko popijałem.
Uff, słonia by zabiło!
Miałam już dosyć pieniędzy i nieograniczonych możliwości spadania w dół dzięki nim, zwłaszcza gdy trzeba było z Ameryki do Europy przywieźć samolotem kilkadziesiąt „cytrynek”, których zabrakło Jordanowi. Miałam dosyć opisów problemów typu – Trzeba go tylko dorwać w odpowiednim momencie, kiedy nie bełkocze, nie wciąga koki, nie jest na haju albo nie płaci kurewce dziesięciu patyków za to, żeby kucnęła na szklanym stoliku i zrobiła na niego kupę, podczas gdy on wali sobie konia. I dokładnie o to chodziło Jordanowi. O zohydzenie świata żyjącego tylko dla pieniędzy, który deprawuje nawet najszlachetniejszego człowieka i w którym moralność jest pojęciem względnym, a apetyt na więcej pieniędzy, więcej władzy i więcej seksu stale rośnie. Jego granicę wyznacza tylko śmierć.
Pod tą komedią satyryczną kryje się tragedia człowieka, którą można było tylko w ten sposób poznać. Koszmar świadomości, że Bóg podarował mi pół równania: zdolność do kierowania ludźmi i wymyślania rzeczy, których większość nie wymyśli. Ale nie pobłogosławił mnie wstrzemięźliwością i cierpliwością, bym mógł tę połówkę dobrze spożytkować, litościwie dociera dopiero na końcu, podsuwając jedyny możliwy wniosek – fajne jest to moje życie pisane małą literą.
To swoista przestroga dla wszystkich młodych wilków. Ale nie tylko. Jak sam autor pisze w prologu – …ostrzeżenie zarówno dla bogatych, jak i dla biednych, ostrzeżenie dla każdego, kto żyje z łyżeczką koki pod nosem i garścią rozpuszczających się w żołądku tabletek, kto chce zmarnować dany od Boga dar i postanawia przejść na ciemną stronę mocy, by zakosztować nieokiełznanej rozpusty.
Ta poruszająca spowiedź człowieka, który cudem odbił się od dna, jest twardym argumentem przeciw.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2014 roku.
Na ekranach kin właśnie pojawił się film o bohaterze tej książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz