Tajemnice wydarte zmarłym: śledztwa na najbardziej niesławnych miejscach zbrodni Ameryki – Emily Craig
Przełożyła Hanna Pustuła
Wydawnictwo Znak , 2010 , 301 stron
Seria Twarda Seria
Literatura amerykańska
Są takie zawody, o których codzienności się nie opowiada, a jego wykonawcy sami o sobie mówią – cisi słudzy. Cisi dopóty, dopóki nie powstanie taki film jak Kości i nie rozsławi pracy antropologa sądowego. Nie oglądałam żadnego odcinka popularnego obecnie serialu, ale z wagą tej bardzo rzadkiej i ważnej społecznie profesji spotkałam się po raz pierwszy w książce Wojciecha Tochmana Jakbyś kamień jadła, która opowiadała o pracy antropolożki doktor Ewy przy ekshumacji zbiorowych mogił pomordowanych Serbów, przywracając im tożsamość, a rodzinom najbliższych oraz możliwość ich godnego pochówku. Potem oglądałam jeszcze film dokumentalny poświęcony jej pracy, którego tytuł niestety uleciał z mojej pamięci. Kiedy więc ze wstępu zorientowałam się , że oto mam w ręku bezpośrednią relację, a potem jak się okazało, ciekawą, ale i wzruszającą (tak, tak!), opowieść o życiowej pasji jednej z czołowych antropolożek w USA, wiedziałam, że dopełni ona mój obraz tego mało znanego zawodu. Zawodu również hermetycznego, o którym się nie mówi, nie pisze, nie promuje w mediach, bo na co dzień obcującego z makabrycznymi wydarzeniami przedśmiertnymi i nie mniej przerażającymi ich skutkami, naruszającego tabu ciała człowieka zmarłego, podważającego jego godność pośmiertną, powszechnie przyjęte w kulturze prawo do nietykalności i spokoju.
Autorka mając tego świadomość, zanim zaczęła opowiadać o swojej pracy, szczególną uwagę poświeciła przełamaniu moich dotychczasowych schematów myślenia. W delikatny sposób oswoiła ze zwłokami, z ludzkimi kośćmi, z podstawowymi procedurami postępowania z martwym ciałem, pozornie dziwnymi i niestosownymi zachowaniami osób pracujących przy zwłokach, by wytłumaczyć ich konieczność i niezbędność do osiągnięcia jednego celu – ustalenie tożsamości znalezionego ciała, szkieletu lub tylko fragmentu tkanek miękkich, a w konsekwencji znalezienie sprawcy przestępstwa. Opowiedziała o trudnej drodze do biegłości w zawodzie, latach mozolnej nauki teoretycznej i praktycznej, pokorze wobec doświadczenia starszych kolegów i zawodów pokrewnych, o cechach osobowości niezbędnych do jego wykonywania. I wreszcie o jednej, bardzo ważnej rzeczy – o pasji. Niezbędnym elemencie scalającym w jedną, pożądaną osobowość: wiedzę, umiejętności i predyspozycje. Czułam ją w jej przepojonych emocjami opowieściach o Farmie Umarłych, jedynym ośrodku na świecie badającym proces rozkładu armii zwłok leżących na ziemi, pod gołym niebem na kilku hektarach powierzchni, naukowej metodzie pozwalającej precyzyjnie określić czas śmierci, o wyczerpującej psychicznie i fizycznie pracy na zgliszczach bliźniaczych wież World Trade Center w Nowym Jorku, o identyfikacji zwłok członków sekty Davida Koresha, o morderstwach i ludziach sprzed kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu lat, spalonych, rozczłonkowanych, utopionych, nadjedzonych przez owady lub większe zwierzęta. I mimo, że opisywane sceny były makabryczne (autorka nie oszczędzała nawet mojego zmysłu powonienia!), to właśnie ta pasja karmiona ciekawością i pragnieniem zadośćuczynienia ofierze, wyrażająca się upartym dociekaniem, szukaniem dróg rozwiązań poprzez logikę rozumowania, podejmowaniem ryzyka w skrajnie trudnych warunkach w terenie, uporze w drobiazgowym zbieraniu materiałów dowodowych przypominających dosłownie pracę Kopciuszka (przesiewanie popiołu i piachu w poszukiwaniu odprysków kostnych i zębów, bo tylko tyle zostało ze spalonego ciała) i wreszcie w cierpliwości w sklejaniu wszystkich elementów układanki w jedną całość, będącą upragnioną odpowiedzią rozwiązywanej zagadki, przynoszącej ulgę rodzinom poszukiwanych, zaginionych lub zamordowanych, porwała mnie całkowicie.
W połowie książki czułam to samo zaangażowanie emocjonalne co autorka, kiedy dostawała miskę pełną zakrwawionej brei ze zmiażdżoną czaszką w środku. Czułam ten sam dreszcz emocji i nieodparty przymus odpowiedzi na pytanie: co znajdziemy w środku, do kogo należała głowa, ile wydobędziemy elementów całości, jak posklejamy poszczególne kawałki tych swoistych, przestrzennych puzzli i najważniejsze – kim jest ofiara? Było mi ciut łatwiej, bo to ona musiała grzebać w mazistych, śmierdzących szczątkach. A kiedy jeszcze odkryłyśmy dziurę po kuli, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia razem z Emily, bo znalazłyśmy dodatkowo cenną odpowiedź: JAK zginęła ofiara! Porwała mnie ta kobieta! Złapałam bakcyla, zrozumiałam na czym polega wyjątkowość tego zawodu. Mogłabym być w drugim życiu antropolożką sądową.
Mogłabym, gdyby nie… dwa aspekty tego zajęcia.
Pierwszy to aspekt etyczny. Aby zostać bardzo dobrym antropologiem trzeba przejść (przynajmniej w Ameryce) przez etap doświadczeń na zwierzętach. To mnie dyskwalifikuje. Wiem, bo w początkach mojej kariery zawodowej poddałam się już na etapie sekcji żywej dżdżownicy. Poległam.
A drugi to aspekt psychologiczny. Jeśli podczas czytania tej książki kilka razy opowiadane historie zaszkliły mi oczy, to bezpośredni kontakt z tak dużą dozą śmierci, zwłaszcza w przypadku bestialskich morderstw na dzieciach, złamałby mnie psychicznie.
Nie znaczy to, że ludzie wykonujący ten zawód z czasem stają się beznamiętnymi robotami, cyborgami z zamrożonymi uczuciami. Nie. Jak sama autorka mówi: Za każdym razem gdy mam do czynienia ze zmasakrowanymi ciałami ofiar, zostaję wciągnięta w wir morderczej nienawiści, którą czasami przekuwała na skuteczność działania, a czasami, dając upust nagromadzonym emocjom, wypłakiwała swoją bezsilność w poduszkę. Ale to co odróżnia jej osobowość od mojej, to niezwykła regeneracja psychiczna w permanentnie ekstremalnych warunkach do dalszego działania, umiejętność myślenia po chwili załamania, co zrobi zaraz potem.
Od tej pory antropolodzy dla mnie to nie są brudni, zmęczeni, smętnie grzebiący w ziemi ludzie z miotełkami w ręku, ale bohaterowie. Za każdym razem, kiedy media podadzą tożsamość denata, którego wcześniej nikt nie znał, będę wiedziała, kto jest twórcą tego sukcesu.
Zdejmuję czapkę z głowy i chylę czoło w niskim ukłonie.
Do książki dołączono kartonik z powyższą, ciekawą informacją. Życzę wszystkim biorącym udział tej wygranej,bo dla mnie to jednak za dużo adrenaliny. Wolę poczytać sobie Twardą Serię, w której podoba mi się również okładka. Gazetowa szata graficzna wizualnie i w dotyku. To się nazywa kumulacja autentyczności w treści i w wyglądzie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz