Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Szukając Noel – Richard Paul Evans

21 marca 2019

Szukając Noel – Richard Paul Evans
Przełożył Bartosz Gostkowski
Wydawnictwo Znak , 2011 , 303 strony
Literatura amerykańska

Oglądałam kiedyś systematycznie program Zerwane więzi prowadzony przez Alicję Resich-Modlińską. Potrafił zainteresować i zaangażować mnie emocjonalnie, niezwykłą historią odnajdowania się po latach rodzeństwa rozdzielonego w dzieciństwie podczas adopcji. Do końca emisji odcinka nie było wiadomo, czy ekipie telewizyjnej udało się odnaleźć poszukiwanych, ale za każdym razem rozgrywające się sceny radości lub smutku rozdzierały mi serce wywołując łzy. Męczyłam się okrutnie, a mimo to oglądałam kolejny odcinek, z kolejną historią zagubionej, rozproszonej, rozdzielonej rodziny.
Historia opowiadana w tej książce była do tamtych bardzo podobna i mimo, że już na jej początku autor tymi zdaniami – Tamtej nocy spotkałem Macy. W tamte święta Bożego Narodzenia Macy odnalazła Noel. – zdradził mi jej zakończenie, to nie ono było w niej najważniejsze, ale wszystko to, co działo się zanim nastąpił finał.
A działo się dla mojego biednego serca aż nadto.
I tutaj muszę przytoczyć opowieść o żabie cytowaną w książce za pastorem: gdy wrzucić ją do garnka z wrzącą wodą, wyskoczy z niego czym prędzej. Jeśli jednak wrzuci się ją do garnka z zimną wodą i zacznie powoli, łyżeczka po łyżeczce, dolewać do wrzątku, żaba ugotuje się żywcem.
Ugotowany – dokładnie tak czuł się Mark, główny bohater, gdy zakochał się w Macy, a przecież w dniu jej poznania planował samobójstwo! Odległość od jednej postawy do drugiej bardzo duża i skrajna, a jednak możliwa, jeśli jest się Richardem Paulem Evansem stopniującym emocje.
Ugotowana czułam się również ja, gdy autor powoli rozwijając akcję dodawał po smutnym fakcie jeszcze bardziej smutniejszy, po nieszczęśliwym wydarzeniu jeszcze bardziej nieszczęśliwe, a każde pełne scen niesprawiedliwości, decyzji krzywdzących innych, przemocy psychicznej i fizycznej, bezsilności w obliczu nieuniknionego, wyborów tylko chwilowo przynoszących ulgę i demonów wyciągniętych z trudnej, skomplikowanej przeszłości każdego z bohaterów. Do połowy historii Marka i Macy trzymałam się dzielnie. W połowie opowieści rozbolało mnie gardło od bycia obojętną i udawania przed innymi (czytałam w kolejce do lekarza), że wcale mnie ich losy nie wzruszają. Od połowy ilość przygnębiających i poruszających scen pokonała mój obronny mur, zmuszając do pokornego wyżebrania wśród czekających dwóch chusteczek. Od tej pory razem z Macy i jej przyjaciółką często sięgałyśmy po chusteczki, ona opowiadając przez łzy, a ja przez łzy czytając jej opowieść. I mimo, że męczyłam się emocjonalnie, to jednak czytałam dalej czekając na końcowe oczyszczenie, katharsis, zadośćuczynienie bycia uczestnikiem tej wyprawy po ciernistej drodze życia bohaterów, bo pomimo ogromnego ładunku emocjonalnego, książka podarowała mi również nadzieję, przypominając, że życie to nie tylko piękny kwiat róży, ale i konieczność istnienia pod nim łodygi z licznymi ostrymi kolcami. Cała opowieść jest gęsto utkana właśnie takimi myślami, mądrościami, sentencjami i życiowymi prawdami.
Autor posiada niezwykły dar opisywania prostymi słowami zdarzeń sięgających głębokich pokładów najczulszych miejsc i najbardziej wrażliwych rejonów ludzkiego serca. Wręcz manipulacji nimi, której nie widziałam, ale skutki boleśnie odczułam. I o ile pierwsza jego powieść Stokrotki w śniegu wydana w tej serii autorskiej pisarza opowiadała o tym, co w życiu jest najważniejsze, wykorzystując przesłanie Opowieści wigilijnej Karola Dickensa i odwołując się do rozumu, o tyle ta opowiada o tym, co człowiekowi jest najbliższe, wykorzystując przesłania zawarte w Czarnoksiężniku z Krainy Oz Lymana Franka Bauma, odwołując się do emocji. Nie dziwię się zatem informacji umieszczonej na ulotce dołączonej do książki:

 

 

Po tej książce wiem jedno – następnej jego powieści nie będę czytać:
– w miejscu publicznym,
– będąc przygnębioną,
– będąc chorą,
– nie mając pod ręką chusteczek.
Złamałam wszystkie zasady. Byłam chora, a przez to przygnębiona, czytałam w niekończącej się kolejce do lekarza pediatry (bo tylko taki akurat przyjmował), w której każdy mały pacjent był ważniejszy ode mnie i nie miałam pod ręką chusteczek. Miałam za to warunki do konstruktywnego wykorzystania wolnego czasu w oczekiwaniu na wizytę z lekką, łatwą i przyjemną książką. Nic z tego! Ta niepozorna książeczka, niewielka formatem doprowadziła mnie do stanu, w którym objawy przeziębienia osiągnęły skrajną postać ciężkiego zakażenia wirusem grypy ptasiej i świńskiej łącznie. Nie mogłam mówić, nie mogłam oddychać przez nos, na świat patrzyłam przez wąskie szparki, a temperaturę było widać gołym okiem. Z gabinetu wyszłam ze zwolnieniem lekarskim!
I miałam kilka dni wolnego na … tak, tak – czytanie książek!

 

 

U dołu okładki zauważyłam zmodyfikowane logo wydawnictwa. To jeden z nowych profilów, jakim będą oznaczane książki. Więcej informacji na ten temat przeczytałam na stronie wydawnictwa Znak.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *