Szklanka na pająki – Barbara Piórkowska
Wydawnictwo Nowy Świat , 2010 , 167 stron
Literatura polska
Nie posiadam daru lepienia ze słów figur wierszowanych, ale bardzo lubię przebywać w świecie… poezji?
Tak. To też. Czasami.
Jednak bardziej w świecie prozy utkanej przez poetę, który potrafi dobrze znanej rzeczywistości narzucić wymiar niepowszedni, wyjątkowy, baśniowy, nadając jej płaskiej formie trójwymiarowość i stwarzając go atrakcyjniejszym i łatwiejszym do zaakceptowania oraz przyswojenia przez moje własne, toporne i okaleczone genetycznie zmysły. Nie każdy jest czuły na słowa-haczyki, które jeśli tylko umiejętnie zarzucić, z łatwością wyciągają z poety nitki, które niczym sznurki dobranych, dopasowanych, okrąglutkich, gładko utoczonych i dobrze skomponowanych wyrazów, potrafią ułożyć się w zupełnie inne spojrzenie na dotychczasowe realia. Odmienny ogląd przepuszczony przez subiektywny pryzmat własnego, wrażliwego, wewnętrznego postrzegania świata i ludzi w nim żyjących.
Autorka tego prozatorskiego debiutu właśnie kimś takim jest.
Wzięła temat z gdańskiej ulicy. Pierwszy z brzegu życiorys, nie lepszy i nie gorszy od innych, zagubiony i poszarpany przez wiatr wiejący od morza, a może przez wichry historii, podobny do losu wielu innych, toczonych mozolnie wśród kamiennych bloków na osiedlu Żabianka. Mocno ostatnio eksploatowany przez znanych i uznanych. Ale kiedy się jest nikim, kiedy nikt nie jest go ciekaw, bo tak bardzo przypomina własny, szary, powszedni, przeciętny, aż za dobrze znany, wtedy nadaje się mu nową formę, wykorzystując magiczny dar słowa przemieniania starego w nowe. Autorce posłużyło do tego celu życie dziewczynki urodzonej w 1974 roku i dorastającej w ciekawych czasach przemian ustrojowych. Ale tło fabuły, delikatnie zresztą tylko zarysowane, nie było aż tak ważne, bo ileż to ja takich życiorysów poznałam, o iluż się trudnych lub ciekawych dzieciństwach naczytałam, na ileż się takich w literaturze już natknęłam!
Ważne było to, że stwarzała je Poetka.
A zaczynało się od zdania – Najpierw byłam mężczyzną.
Poczułam mocne tąpniecie w ustalonych i sztywnych zasadach mego świata i dotyk zarzuconej pętli na szyi mojej uwagi. A potem była czysta rozkosz pławienia się w świeżych metaforach, trafnych porównaniach, gładko wyrzeźbionych frazach, ściśle dopasowanych wyrażeniach, celnie dobranych skojarzeniach budujących wewnętrzny, momentami bajeczny świat dziewczyny. Dziecka obdarzonego darem plastycznym, wychowywanego w chłodnej rodzinie, głównie przez dziadka, w obecności wiecznie nieobecnego ojca, chorej na depresję matki i babki, która o istnieniu wnuczki przypominała sobie, licząc prezenty pod choinką. Posiadającego dar widzenia barwami, który towarzyszył mu od urodzenia, kolorując jego wewnętrzny i zewnętrzny świat. Najpierw dziecka, potem nastolatki i w końcu kobiety. Nadając towarzyszącym mu emocjom barwę kolorowych kredek w dzieciństwie, czerń okresu wycofania, destrukcji i niewiary w sens nastoletniego życia i tęczę człowieka dorosłego, świadomego konieczności istnienia całego spektrum jej komponentów i pogodzonego z tym faktem. Również człowieka doceniającego dar życia i jego korzeni, które samo w sobie jest wyjątkowe, bo dziedziczone po przodkach i stale odradzające się w kolejnych pokoleniach, chociaż w innym ciele, innym mieście czy państwie. Składające się tak, jak tęcza, z wielu barw i ich odcieni, z chwil dobrych i złych, lepszych i gorszych, ale wszystkich jednakowo cennych. Nawet tych kosmatych, przypominających obrzydliwe pająki, których nie wolno zabijać. One są jak źródło penicyliny zawartej w pajęczynie, leczącej rany duszy, ratującej zdrowie i życie psychiczne. Stwarzają sytuacje nabywania odporności na przeciwności losu, szczepiąc na dalszą drogę życia. Każdy człowiek powinien mieć specjalną szklankę, w którą mógłby łapać takie chwile, nie czyniąc im krzywdy, bo ich się nie da zamazać czarną farbą, zresztą tylko głupcy to robią i skarżą się potem, że się pobrudzili.
Niby nic nowego, bo przesłanie i samo życie bohaterki jakich wiele, ale…
Jak to jest opowiedziane!
A raczej namalowane słowami i nasycone kolorami! Wypełnione barwą kołatną, złocistą szarość, która spływa na oczy w głębokiej fazie stycznia, kiedy pukam do kogoś z butelką wina, by mi pomógł wydostać się z tych ciemnych kolorów, aby przywrócić zieleń i żółć, i zdrojowy błękit, w którym się można skąpać do samego serca. Najlepiej robić zapasy błękitu wcześniej.
Gromadzę więc i ten błękit z chwil szczęśliwych, i tę penicylinę z chwil kosmatych, by żyć kolorowo, w pełnej palecie barw tęczy od czerni po biel, która jest jak życie.
A ono jak tęcza!
Poetka, dziennikarka, krytyczka literacka, autorka opowiadań i performerka w show poetyckich – jak przeczytałam w notce informacyjnej umieszczonej na tylnej okładce. Nie mam nic przeciwko wierszom, ale oby więcej takich prozatorskich tekstów.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść filozoficzna
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz