Serce Tygrysicy – Aisling Juanjuan Shen
Przełożyła Zofia Łomnicka
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2012 , 373 strony
Literatura amerykańska
Trochę mi wstyd.
Chociaż nie wiem, czy można wstydzić się tego, że było mi w życiu lekko, łatwo i przyjemnie zrealizować moje cele. A może nie tak. Może tego, że nie realizowałam tych, które wydawały mi się nieosiągalne, poza moimi możliwościami, w sferze marzeń, zakładając z góry, że to się i tak nie uda. Wstyd, że tak łatwo się poddawałam, rezygnując z tego co chciałabym, na rzecz tego, co nurt życia sam mi przynosił pod nos. Tak, chyba tej bierności i braku konsekwencji. A przecież urodziłam się w roku Konia według chińskiego kalendarza i to Ognistego, bo w roku przestępnym. Roku ludzi energicznych, niepokornych i idących pod prąd. Tyle że ja urodziłam się w socjalistycznej Polsce, a Juanjuan, bohaterka i zarazem autorka tej książki, w komunistycznych Chinach, a rok Tygrysa w 1974, w którym się urodziła, oznaczał tylko same kłopoty. Tak złowieszczo przywitała ją na świecie odbierająca noworodka akuszerka.
Jej przepowiednia sprawdziła się w pełni i z naddatkiem.
Juanjuan nie pasowała swoimi intelektualnymi zdolnościami ambitnej dziewczynki do rodziny niepiśmiennych wieśniaków z wiejskiej prowincji, w której przyszła na świat jako pierworodne dziecko. Była bezużyteczną córką, która od matki słyszała, że jej się po prostu nie da kochać, bo nie potrafiła sadzić ryżu. Bij aż zdechnie! – bo właściwie niczego pożytecznego nie potrafiła. Potrafiła się tylko uczyć i stawiać sobie cele – zdać państwowy egzamin do szkoły, do której jedynie pół procent prześlizguje się przez gęste sito, które prowadzi do college’u i na uniwersytety i opuścić wioskę oraz siedemnastoletni koszmar rodzinnego domu. Wydostać się z tej jaskini nigdy niekończących się nieszczęść.
Dopięła swego, ale samodzielność kobiety w Chinach w latach 90., bez wsparcia rodziny i przyjaciół, do których nie miała szczęścia, okazał się jeszcze większym koszmarem. Juanjuan opisując swoje życie początkowo jako nauczycielki języka angielskiego na chińskiej prowincji, potem sekretarki przedsiębiorcy i agentki dobrze znanej również w Polsce sekty gospodarczej Amway, a na koniec samodzielnej bizneswomen, tak naprawdę opisała miejsce i rolę kobiety w chińskim społeczeństwie na tle jego obyczajów i tradycji. Przekonała się osobiście i boleśnie, co znaczyły słowa matki – W tym społeczeństwie kobieta nie może niczego dokonać, jeśli się nie kurwi. Ten los nie ominął i Juanjuan. Bez własnego łóżka, głodna, brudna, zawszona, bez pieniędzy, uwikłana w ciemne interesy lub podejrzane zależności stanęła na krawędzi prostytucji. Była w tym opisie kobiety upodlonej szczera do bólu. Bez oporów i zahamowań opisała wszystkie dobrowolne lub przymusowe kontakty seksualne z mężczyznami, a potem aborcję bez z znieczulenia w wieku dziewiętnastu lat. Nie posiadała na ten temat żadnej wiedzy. W szkole nie uczono biologii, nie miała dostępu do mediów, a rodzice nie wyposażyli ją w żadne informacje na temat seksualności człowieka. Ale nie ta strona przedmiotowego podejścia do kobiety przez mężczyzn poruszyła mnie najbardziej, tylko obraz przeraźliwie samotnej fizycznie i psychicznie młodziutkiej, niedoświadczonej, pozbawionej wsparcia dziewczyny, szukającej w każdym mężczyźnie odrobiny miłości, przynajmniej jej namiastki, której nie zaznała w rodzinnym domu. Jak sama powiedziała – urodziłam się z pęknięcia w kamieniu i sama się wychowałam w słońcu, deszczu i rosie.
A mimo tych wszystkich przeżyć, gdzieś tam głęboko kochała swoich rodziców. Tą niepoprawną miłością dziecięcą, która wybacza największe nawet okrucieństwo i krzywdę, bo w dużej mierze ten upór w dążeniu do sukcesu był wynikiem chęci udowodnienia rodzicom, a zwłaszcza matce, swojej wartości, której w niej nie dostrzegali. Juanjuan potrafiła zrozumieć przyczyny postępowania matki i ojca miażdżonych psychicznie i moralnie przez system polityczny i ukształtowanych przez trudną przeszłość, czyniąc z ich miłości karykaturę uczucia. To pojednanie córki z matką podsumowane przez tą ostatnią – My po prostu byliśmy zbyt biedni na miłość. – było najtrudniejszym dla mnie momentem w tej opowieści-wyznaniu. Przyznam się, że nie jestem w stanie go pojąć. Nie potrafię wyobrazić sobie takiej skali biedy, która zabija uczucie matki do dziecka. To musi być ekstremum, do którego moja wyobraźnia nie sięga.
Autorka spisując swoje wspomnienia traktowała tę czynność jako formę autoterapii wyciągającą ją z depresji. Nie myślała o ich upublicznieniu, ale dobrze się stało, że ukazały się drukiem, bo pomimo ciężkiej, trudnej, przeraźliwie smutnej treści, to opowieść uniwersalna podtrzymująca na duchu. Dodająca sił każdej walczącej kobiecie o swoje miejsce w życiu, o swoje marzenia i cele. Bez względu na to w jakim systemie politycznym się urodziła, państwie, kulturze czy rodzinie. To nie ma znaczenia. Najważniejszym jest silna wola i chęci, które posiada każdy, problemem jest tylko brak konsekwencji w podążaniu do celu.
Nawet wbrew całemu światu i najpodlejszemu życiu, jaki przypadło w udziale.
Naprawdę, można się zawstydzić po tej opowieści i skorygować kąt patrzenia na własne życie.
Trochę się wzruszyłam, słuchając wypowiedzi autorki, bo znam okrutny kontekst jej słów.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz