Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Sen Zielonych Powiek – Edyta Szałek

21 marca 2019

Sen Zielonych Powiek – Edyta Szałek
Wydawnictwo Replika , 2007 , 234 strony
Literatura polska

Kiedyś usłyszałam, że za dużo czytam. Wtedy odebrałam tę uwagę jako zarzut. Teraz poczytuję ją za komplement, ale ukrywanie, że korzystam z więcej niż jednej biblioteki, pozostało mi do zdarzenia związanego z tą książką. W bibliotece obcego miasta, do której jeżdżę, gdy kończy mi się termin wypożyczenia, spotkałam koleżankę, która również tak, jak ja, korzysta z wielu źródeł dostępu bibliotecznego. Przyjemnie było poznać na nowo starą znajomą i przyjemnie było odkryć, że nie jestem sama w tej „inności”. Jeszcze przyjemniej jest mówić o tym wszem i wobec bez poczucia odosobnionego przypadku, dla którego nieczytający muszą znaleźć nową szufladkę i winy, że narażam ich na taką trudną pracę umysłową przetasowującą ich gotowy katalog.
To w tej bibliotece, z dala od rodzinnego miasta, wymieniłyśmy się czytelniczymi tajemnicami i polecanymi tytułami. Ja jej wspomniałam o tetralogii Północna Droga Elżbiety Cherezińskiej, a ona mi właśnie o tej książce. Debiucie powieściowym pisarki, którą znała osobiście. Mieszkanki miasta, w którym spotkałyśmy się tak niespodziewanie.
Wzięłam.
Bo jak odmówić takiej rekomendacji, w takich okolicznościach – to po pierwsze. Jak nie poznać twórczości regionalnych pisarzy, to po drugie. A po trzecie, chciałam poznać gust czytelniczy znajomej.
Sama książka była więc dla mnie ogromną niewiadomą, która już po prologu wyznaczyła mi rolę słuchacza i obserwatora życia głównej postaci – Grety. Zaczynającego się momentem wyjścia kobiety ze szpitala, która prawdopodobnie straciła dziecko, próbując na nowo żyć. Przy czym słowo „prawdopodobnie” jest kluczowym w poznawaniu jej nowej drogi. Greta nie opowiada o przeszłości. Wręcz przeciwnie. Wypiera ją, nie wspomina, nie chce jej pamiętać, ucieka w amnezję. Skupia się wyłącznie na realiach teraźniejszości. Nie rzuca się jednak w jego odmęty i zawirowania, próbując zagłuszać czas przedtem.
Wybiera samotność.
Samotność wśród ludzi. Pracuje w firmie, wypełnia obowiązki i powinności, nawiązuje kontakty towarzyskie, koleżeńskie i seksualne z przygodnymi partnerami. Żyje, izolując się od emocji innych, chroniąc jednocześnie własne. Próbuje w społeczeństwie, które ją absorbuje wbrew jej woli, znaleźć przestrzeń do prawa bycia szczęśliwą samotnie. Prawa, którego ludzie z małego miasteczka jej odmawiają, a zwłaszcza jeden, przypadkowo poznany mężczyzna. Joachim, bo tak miał na imię, wywołuje w Grecie niechciane wspomnienia, niepokojące sny, zagadkowe zdarzenia, nagłe wizje przedmiotów niczym w dobrze znanym zjawisku déjà vu. Są w jej odczuciu niechcianymi, raniącymi haczykami, które kotwiczą boleśnie w jej nowym życiu, przerzucając liny do światów równoległych – przeszłego i przyszłego. Samo zakończenie, zaskakujące, wykorzystuje kolejny stan psychofizyczny człowieka, o którym nie napiszę, by nie naruszyć clou tej powieści. Ale mogę napisać o jej głównej bohaterce. Nie, nie o Grecie, której życie pomiędzy było tylko pretekstem, dla mnie tylko tłem, konieczną ilustracją i dobrym powodem do rozważań na temat… samotności.
Zjawiska doświadczanego, prędzej czy później, przez każdego człowieka, mogącego być rozpatrywanym jako dobro lub zło uniwersalne. Autorka w powieści zestawia ze sobą te dwa skrajne poglądy. Złą samotność reprezentuje społeczeństwo, które twierdzi, że człowiek nie powinien, ba, nie ma prawa być samotnym. Musi być z kimś, musi przestrzegać norm i zasad życia społecznego, które same w sobie są silnie socjalizujące, bo przecież człowiek, jak dowodzi psychologia społeczna, to istota społeczna. Bez niego ginie, nie jest wartościowa, nie jest szczęśliwa, a jak niedawno usłyszałam od swojej koleżanki (innej), nie jest możliwym być szczęśliwym samotnikiem, wbrew temu, co twierdzą single i na przekór im. Świetnie pasuje do schematu ludzi, którzy nie lubią, by w ich obecności ktoś był samotny. Może to z powodu tego, że skupieni na swojej przeciętnej wyjątkowości, nie wyobrażają sobie, że ktoś inny mógłby być samotny przy ich boku. To byłaby swoista porażka w zaprzeczaniu własnego lęku przed nią. Lęku i poczucia zagrożenia bezpieczeństwa projektowanego na innych. A Greta była taką swoistą porażką. Uważała, że ma prawo do szczęścia w samotności. Do wyboru życia bez kogokolwiek u boku, do bycia niekochaną i niekochającą, do spokoju, do równowagi emocjonalnej i duchowej. Jeżeli była nieszczęśliwa to tylko z powodu zabierania jej do tego prawa przez innych, którzy są pełni zrozumienia tylko dla samotności zinstytucjonalizowanej, najlepiej połączonej z religią. Pojedyncze, „cywilne” jednostki nie mogą na to liczyć.
Muszę przyznać, że po tej książce inaczej patrzę na samotność i osoby samotne. Na pewno już nie poprzez pryzmat nieszczęścia i smutku, o ile tego nie deklarują wprost, ale poprzez świadomy wybór innej drogi na obrzeżach społeczeństwa. Chciałabym kogoś takiego spotkać i porozmawiać na temat jakże innego świata, w którym żyją. Tylko czy taka osoba przyzna się do inności wewnętrznego świata, który wrażliwy na temperatury innych ludzkich światów boi się ujawnić ?
Tak, jak ja do niedawna ze swoim światem książek. Teraz przynajmniej potrafię go bronić. Nie spodziewałam się, że ta niepozorna książka, poprzez analogię, da mi do tego dobrą broń.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść psychologiczna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *