Prędkość mroku – Elizabeth Moon
Przełożył Jerzy Marcinkowski
Wydawnictwo ISA , 2005 , 383 strony
Literatura amerykańska
Spodoba się tobie!
Usłyszawszy to zdanie, szybko zerknęłam na okładkę pokazywanej mi książki z gatunku science-fiction, którą moja zaprzyjaźniona studentka wygrzebała z półki dawno kupionych i jeszcze dawniej zapomnianych. Zdziwiłam się, bo to gatunek, po który sięga bardzo rzadko, a tutaj proszę! Taka rekomendacja! I tym mnie zaciekawiła, bo musiała ta powieść w sobie coś mieć, że jej się spodobała pomimo nielubianego gatunku, a po za tym zna mój gust, więc wie, co mi polecić. I zaraz przypomniały mi się okoliczności jej nabycia, które wtedy nie dały mi nic do myślenia, chociaż znaki o jej nietypowości były wymowne. Po pierwsze kupiona z polecenia mojej zaprzyjaźnionej młodzieży, która chciała mnie przekonać, że „sajensfikszyn sajensfikszynowi” nierówny. Po drugie nie było jej na księgarskich półkach, więc musiałam zamówić i jeszcze poczekać na nią. Po trzecie komentarz księgarza, nad którym się nie zastanowiłam – musiałem jej bronić, bo było sporo chętnych na ten tytuł? Pewnie fani tego gatunku – pomyślałam sobie i odstawiłam ją na półkę, nie przypuszczając, że (o zgrozo!) na lata. Miniaturka okładki w bocznej szpalcie, że mam ją w planach przeczytać, zdążyła „wypłowieć” i wrosnąć w wystrój blogu do tego stopnia, że teraz czuję się bez niej, jak nie u siebie. Aż do tego zdania, które mnie zmobilizowało.
I… totalne zaskoczenie!
Gatunek literacki okazał się tylko opakowaniem, które nie dominowało i w ogóle nie zaprzątało mojej uwagi, mimo że akcja dzieje się w dalekiej przyszłości. Z premedytacją i pełną świadomością wykorzystany przez autorkę do osadzenia w nim fabuły, by uwypuklić przede wszystkim treść, a szczególnie jej główny temat – autyzm. Czasy przyszłe niezbędne po to, by poprzez możliwości medyczne, jakie ludzkość osiągnęła w dziedzinie neurobiologii i nanotechnologii, stworzyć warunki do rozważań rozstrzygających dylemat moralny, etyczny, społeczny i religijny, poddając go mnie, czytelniczce. Człowiekowi, który o autyzmie wiedział niewiele, głównie z encyklopedycznych informacji książek akademickich, nie miał wśród najbliższych osoby z autyzmem (teraz już mam i książka mi to ułatwiła!) i czytał na ten temat jedną pozycję beletrystyczną – Dziwny przypadek psa nocną porą Marka Haddona.
Dylematu nie rozstrzygnęłam do tej pory.
Mimo że poznałam bardzo dokładnie głównego bohatera opowieści – Lou. Oficjalnie autystycznego bioinformatyka pracującego nad symbolami, które dla większości ludzi „normalnych” były pozbawione znaczenia i mylące, w firmie medycznej. Nieoficjalnie szermierza zakochanego w Marjory. Jego wyjątkowość polegała nie tylko na posiadaniu cech pozwalających opracowywać algorytmy wyszukiwawcze i wzory skrócone potrzebne do wdrażania nowych technologii, ale i na należeniu do ostatniego pokolenia autystycznego, które nie doczekało się możliwości leczenia autyzmu we wczesnym stadium rozwoju człowieka. W świecie Lou autyzm był już całkowicie wyleczalny. I oto nagle nauka wypracowała metodę leczenia ludzi dorosłych. Pojawiła się możliwość wyeliminowania autyzmu u Lou i jemu podobnych.
Któż by nie skorzystał z takie okazji!? – pomyślałam na początku.
Nikt nie chce być dziwolągiem wśród „normalnych”. Osobą, która wiecznie stwarza kłopoty, zwracając na siebie uwagę swoim nietypowym zachowaniem w „typowym” środowisku. Mężczyzną samotnym marzącym o partnerce i rodzinie. Ale autorka nie pozwoliła mi, w miarę czytania, na takie myślenie i na podjęcie szybkiej, jednoznacznej decyzji. Najpierw przedstawiła mi Lou i otaczający go świat przez jego pryzmat postrzegania. Rzeczywistość wewnętrzną poznawaną jego zmysłami. Odmienną, różną od mojej, ale to nie znaczy, że gorszą. Po prostu inną. Pomogła mi w tym pierwszoosobowa narracja Lou, czyniąca ze mnie człowieka autystycznego.
Było fascynująco!
Mój dobrze znany świat widziany poprzez dynamikę liczb i wzorów, niuanse kolorystyki niosące spektrum emocji, wyostrzoną wrażliwość na dźwięki i zapachy, pozorną chaotyczność ruchu nabierającego sensu czy wymowę wyrazów grającą dźwiękami, na dodatek przesiąknięty zdolnością synestezji, przybierał zupełnie inny wymiar. Nie z mojego świata. Nie z tego świata. Nie ze świata, w którym prędkość mroku ignorancji była szybsza od prędkości wiedzy. Ta znacząca różnica, którą ja nazwałam niewiedzą, czyniła z Lou, niestety, nie osobę o odmiennym postrzeganiu rzeczywistości, której częścią osobowości był autyzm, ale osobę, której autyzm był całym nim. Nie dobrego pracownika firmy, przyjaciela dla innych ludzi, w pełni samodzielną osobę posiadającą mieszkanie, prowadzącą samochód, uprawiającą hobby, kochającą kobietę, żyjącą zgodnie z normami społecznymi, starającą się pracować nad wpasowaniem siebie w społeczność, ale przede wszystkim autyka. Tę dychotomię postrzegania osoby Lou, ukazaną poprzez wprowadzenie dwóch typów narracji (wewnętrznej pierwszoosobowej i zewnętrznej), autorka wykorzystała do uwikłania Lou w sytuacje konfliktowe i niebezpieczne, ale nie po to, by uczynić fabułę atrakcyjniejszą (chociaż to też), ale po to, by skonfrontować ze sobą dwa światy – człowieka autystycznego pracującego nad sobą i człowieka „normalnego” postępującego tak, jak człowiek chory psychicznie. A wszystko po to, by pokazać płynność granicy między normalnością a odchyleniem od niej, między geniuszem a zaburzeniami psychicznymi i emocjonalnymi, by ostatecznie obnażyć człowieczą skłonność do szufladkowania, uprzedzeń, generalizacji, a przede wszystkim ludzkiej ignorancji. Wręcz niechęci do uzupełniania braków w wiedzy.
Jednak największym darem, jaki otrzymałam od autorki było stworzenie zbeletryzowanego studium psychicznego autyka, a dzięki temu możliwość wejścia w jego osobowość i odkrycie, że każdy z nas posiada w mniejszym lub większym stopniu rozwinięte cechy autystyczne.
Niemożliwe?
Szybki test!
Ile razy zapatrzyłeś się w wirujący, kolorowy wiatrak?
Ile razy zachwyciły ciebie migotliwe „zajączki” odbite od lustra?
Ile razy nuciłeś pod nosem lub w głowie melodię?
Ile razy nawijałeś w nieskończoność kosmyk włosów na palec?
Ile razy podrygiwałeś nogą pod stołem, mimo że nie byłeś zdenerwowany?
Każda pozytywna odpowiedź przemawia za tym, że tak naprawdę wszyscy rodzimy się autystyczni, jak zauważył jeden z bohaterów. Różnimy się tylko stopniem jego funkcyjności. Może to teoria trochę na wyrost, ale jakieś ziarno prawdy w niej tkwi. Różnica polega na tym, że ludzie „normalni” posiadają coś innego, czym nadrabiają te nieznaczne autystyczne zachowania. Coś dzięki czemu mogą realizować posiadane marzenia. Takiej właśnie możliwości nie posiadał Lou, który od dziecka pragnął zostać kosmonautą. Miał dylemat. Życiowy problem decydujący o jego przyszłości. Z jednej strony satysfakcjonujące życie, określoną tożsamość, pewność dzisiaj i wyjątkowe cechy czyniące go osobą niepowtarzalną dla przyjaciół, a z drugiej szansa na spełnienie marzenia, niepewność jutra i nowe możliwości samorealizacji.
Nie zdradzę, jaką decyzję podjął Lou.
Powiem tylko, że autorka tak skonstruowała fabułę, by ukazać wiele wariantów wyboru i ich możliwych skutków na każdym etapie podejmowanych przez bohatera decyzji. Tak ukazała problem autyzmu i związanych z nim kontekstów społecznych, ekonomicznych, kulturowych, filozoficznych, etycznych, naukowych, by nie pozwolić przejść mi obok nich obojętnie, pozostawiając mnie w ogromnej rozterce i niezdecydowaniu. W takich patowych sytuacjach zawsze wymiguję się stwierdzeniem – jak będę w takiej sytuacji, to będę się martwić.
Wiem. To wygodne, ale nie o wymuszanie decyzji na czytelniku chodziło autorce, ale przede wszystkim na zmniejszeniu prędkości mroku mojej ignorancji.
I to jej się w pełni udało!
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fantastyka
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz