Pojechane podróże: szalone wyprawy Trzech Żywiołów – pod red. Marka Tomalika
Wydawnictwo Pascal , 2012 , 320 stron
Literatura polska
Było kolorowo, pięknie i zachwycająco nie tylko dzięki opowieściom dyktowanym sercem i pasją, ale i ich licznym ilustracjom tak, jak tylko potrafi być książka o podróżach wydana w formie albumowej, na kredowym papierze, z dołączoną płytą zawierającą 4 filmy je dokumentujące. I chociaż przy tytule tej książki umieściłam tylko jedno nazwisko redaktora, który, zebrawszy te wszystkie pojechanie i szalone wyprawy, pomysłowo ją opracował, to tak naprawdę autorów jest 21, w pełni zaprezentowanych na okładkowych skrzydełkach:
To są właśnie wszyscy uczestnicy 17 relacji z podróży do miejsc ludnych w Maroku i bezludnych w Australii, gorących jak Indie i zimnych jak Antarktyka, wiejskich na Madagaskarze i miejskich w Kathmandu, położonych wysoko w górach Kolumbii i ukrytych w głębinach wielkiego błękitu mórz i oceanów. A wszystkie tak różnorodne, wielobarwne, wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju tak, jak tylko potrafi być planeta Ziemia. W tym zachwycie wszystkimi, nie miałam jednak problemu od czego zacząć, a ponieważ formuła publikacji nie narzucała mi kolejności, otworzyłam ją najpierw na stronie 118. Dlaczego, napiszę później, bo to trochę dłuższa historia, a przecież czeka jeszcze pozostałych 16 opowieści, które łączyło jedno – podróżnicza pasja, a wszystko pozostałe było tak odmienne i indywidualne, jak potrafi być sam człowiek. Sposób narracji od ogromnego luzu i stoickiego spokoju miłośników motocykli nawet w obliczu legendarnego ducha górskiego, których nic nie dziwiło i nie zaskakiwało, poprzez przekazywaną miłość, serdeczność i zachwyt dla mieszkańców Madagaskaru, atmosferę niebezpieczeństwa stwarzaną przez lodowe przepaście Antarktyki, kruchy lód na rzecznym szlaku w Czadarze, wojnę w Kongu czy spotkanie z maoistami w Himalajach, aż po kuchenne smaki świata, które zawsze ostatecznie przypominały kurczaka czy zachwyt australijską naturą przypominającą pradawne czasy sprzed tysięcy lat. A każdy z autorów wspomnień przemieszczający się na ulubionych i odmiennych środkach transportu. Zarówno tych tradycyjnych jak własne nogi, samochód, samolot, motocykl, łódka czy rower, jak i mniej tradycyjnych jak koń,
i bardzo nietradycyjnych, jak pakistańska ciężarówka, która w nocy świeciła niczym choinka,
a także bardzo niekonwencjonalny, jak poczciwy, polski traktor:
Można więc podróżować na wszystkim, co tylko myśl podsunie, by dotrzeć tam, gdzie serce dyktowało, przygoda wzywała, zrządził przypadek i sprzyjające okoliczności lub przewidywał plan lub program. Do krajów czasami niebezpiecznych, również tych zniszczonych przez człowieka, gdzie cywilizacja afiszowała się workami foliowymi roznoszonymi przez wiatr, czasami do miejsc nieistniejących, które pozostały już tylko na fotografii tak , jak krater wulkanu Merapi na Jawie,
a czasami do krainy jak z bajki, której krajobraz, jak napisał autor, powalił nas na kolana. Zamarzyło mi się być chociaż raz, przez moment, częścią tego Korytarza Wachańskiego i poczuć to samo
albo poczuć jedność z dzikim światem zwierząt tak ufnych, bo jeszcze nieznających drapieżnej, ludzkiej natury:
Ta scena jest dla mnie symbolem przesłania prostego przekazu, że żyjemy w ziemskim raju, w którym dzikie zwierzę może przytulić się do największego drapieżnika – człowieka, jeśli tylko mu na to pozwolimy, jeśli tylko damy sobie taką szansę.
Zwiedzanie, bo tylko tak mogę określić moją przygodę z tą książką, zaczęłam jednak od wyjątkowej dla mnie wyprawy, o czym wspomniałam na początku. Wyprawy, z powodu której sięgnęłam po tę pozycję. To opowieść Tomasza Grzywaczewskiego, który z dwoma towarzyszącymi mu kolegami,
pod wpływem przeczytanej książki Długi marsz Sławomira Rawicza, wybrał się szlakiem jej bohatera Witolda Glińskiego. W podobne mapki podróży, pozwalające mi na śledzenie szlaku, wyposażony był każdy rozdział.
To dzięki tej wyprawie wzruszyłam się słysząc niezwykłe pożegnanie polskiej ekipy, z ust rodowitego Jakuta, wypowiadane płynną polszczyzną – Jeszcze Polska nie zginęła, chłopcy!!! To tak, jakbym odebrała ustny list przekazany za pośrednictwem tubylców od tych wszystkich Polaków skazanych, wywiezionych i zamordowanych w łagrach sowieckich. Chciało mi się odpowiedzieć – Nie zginęła, jesteśmy, trwamy i nie oddamy! Może usłyszą…
Wróciłam do rzeczywistości z innego wymiaru, w którym dzięki różnorodności osobowości autorów i ich sposobu patrzenia na świat, jego przyglądaniu się i pojmowaniu, mogłam nie tylko dotrzeć tam, dokąd nigdy nie wybrałabym się (chociażby na dno morza), ale i zachwycić się, zadumać i po prostu wzruszyć.
Ta cząstka świata zamknięta między okładkami to pokłosie Festiwalu Podróżników Trzy Żywioły, który premierę miał w 2004 roku, skupiający znanych i mniej znanych, zawodowców i początkujących globtroterów, chcących podzielić się swoimi przeżyciami na krańcach świata. Autor opracowania miał więc w czym wybierać, by podzielić się z tym ze mną, zapowiadając kontynuację tej formy pokazywania świata. Jego młodszym bratem są Trzy Żywioły Festiwal Filmów Świata prezentujący filmy dokumentalne z wypraw. Cztery z nich dołączono do książki na płycie CD, wśród których jest Długi marsz 70 lat później.
To książka, która inspiruje do ruszenia się z domu, kusząc pięknem widoków i mamiąc radością kontaktu z odmiennym sposobem myślenia ludzi z różnych krajów. Pozwala również uwierzyć, że wędrować każdy może, przestrzegając przed nieodłącznym niebezpieczeństwem i ryzykiem czekającym na podróżniczych żółtodziobów, ale przede wszystkim ukazuje spektrum możliwości , otwierając szeroko bramę świata na oścież.
Na koniec jeszcze jedno zdjęcie, które dedykuję twierdzącym, że nie czytają z braku czasu. Oto niezbity i niepodważalny dowód, że jeśli tylko się chce, to i pod wodą czas na czytanie znaleźć można:
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz