Podpalacz – Wojciech Chmielarz
Wydawnictwo Czarne , 2012 , 357 stron
Seria Ze Strachem ; Cykl z Jakubem Mortką , tom 1
Literatura polska
Z niedowierzaniem i obawą sięgnęłam po tę powieść kryminalną.
Z niedowierzaniem, bo umieszczenie jej w plejadzie autorów skandynawskich wiodących ostatnio prym w tym gatunku literackim, było dla mnie aktem odwagi albo szaleństwa, albo ryzyka, albo pewności, że debiutujący autor jest tego godzien. Z obawą, że pokładana ufność w intuicję selekcjonera tytułów wartych umieszczenia w serii Ze Strachem, o której mam bardzo dobre zdanie, za sprawą tej jednej pozycji może nie legnie w gruzach, ale zostanie mocno nadszarpnięta. Co ostatecznie zostało z tego mojego uprzedzenia? To ono legło w gruzach.
Początek historii zapowiadał całkowite poddanie się konwencji budowania powieści kryminalnej. Po pierwsze umieszczenie intro ze scenką wprowadzającą do fabuły, wokół skutków której toczyło się późniejsze śledztwo. W jednej z dzielnic Warszawy tytułowy podpalacz wywołuje pożary w domach jednorodzinnych. To jego oczami oglądałam pierwsze podpalenie. Jego umysłem podziwiałam ognisty spektakl i jego emocjom sięgającym erotycznej ekstazy, poznawałam motywy jego czynów. Po drugie, takie ukazanie sprawcy, już na samym początku, dało mi powód do podejrzeń, że naprzemienna narracja o kolejnych posunięciach podpalacza z poczynaniami śledczych, będzie stałym elementem powieści, często stosowanym przez autorów zagranicznych (chociaż nie tylko), próbujących przełamać jej monotonię i przyśpieszyć tempo akcji. Czyżby autor chciał za pomocą sprawdzonych schematów uciec od specyfiki kryminału polskiego? – pomyślałam.
I tu się pomyliłam! Podwójnie!
Autor nie powielił sprawdzonego, a przez to bezpiecznego schematu struktury powieści kryminalnej. Wykorzystał tylko w niewielkim stopniu jego charakterystyczne, powszechnie stosowane elementy do zbudowania własnego sposobu opowieści, nadając jej ciekawą formę i styl narracji, dzięki którym zachował i tempo akcji, i wielowątkowość, i zawiłą intrygę , i różnorodność postaci ostatecznie ani dobrych, ani złych, a przede wszystkim bardzo wnikliwy współczesny obraz realiów polskiej kryminalistyki. Naszej rodzimej.
Wiodącym bohaterem uczynił komisarza wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw – Jakuba Mortkę. To głównie przez jego niepokorne postępowanie, ale zgodne z zasadą rzetelności oraz poprzez sposób prowadzenia śledztwa i godzenia pracy zawodowej z życiem prywatnym, poznawałam nie tylko specyfikę pracy polskiej policji (biurokracja, demotywująca gradacja zależności, w której potakiwanie przełożonym jest najgorszą z chorób, na które cierpi polska policja , ignorancja ofiary w śledztwie w imię statystyk wykrywalności), nie tylko świat przestępczy uzależniający od swojej oferty studentów, ludzi show biznesu i stróżów prawa, ale przede wszystkim policjanta jako człowieka, który musi radzić sobie (albo i nie) ze skutkami psychicznymi wykonywanego zawodu. To dlatego autor tak dokładnie i wnikliwie ukazał postać komisarza prowadzącego śledztwo seryjnego podpalacza, a jak się później okazało również mordercy, a osobowości jego współpracowników wykorzystał do ukazania różnych sposobów radzenia sobie ze stresem (alkohol, przemoc domowa), mającego ostatecznie wpływ na odmienny styl pracy. A mimo to udało się autorowi uniknąć obrazu policjanta narzekającego. Wręcz przeciwnie. Pokazał ludzi z pasją, często przedkładaną nad życie prywatne, w tym, niestety, rodzinne. Komisarz Mortka rozszedł się z żoną właśnie z tego powodu. Również z tego powodu miał problemy z przełożonymi, bo nie potrafił zamknąć sprawy, gdy intuicja podpowiadała mu drugie dno i podejrzenie istnienia ciągu dalszego, a tym samym bezkarnego winnego na wolności. Był niepokorny w dochodzeniu stosując metody na pograniczu prawa, czasami je łamiąc z premedytacją, postępując wbrew decyzjom przełożonych i gdyby nie negatywne skojarzenia, użyłabym określenia tym razem w bardzo pozytywnym znaczeniu – był jak pies, który po podjęciu tropu nie potrafił go porzucić, dopóki nie dopadł sprawcy. Nie bez powodu jego przełożony mówił o nim jako o najlepszym z policjantów, który gotów był wypruć żyły sobie, żeby tylko rozwiązać sprawę. I za to właśnie go polubiłam. Taki zwykły człowiek, który miał cywilną odwagę postawić się systemowi i podwładnym, przegrywając w tej walce rodzinę.
Ta dokładna analiza środowiska policyjnego i specyfiki jego pracy dziwiłaby mnie u autora jako dziennikarza, gdybym nie przeczytała na tylnej okładce, że jest również redaktorem naczelnym serwisu internetowego niwserwis.pl, zajmującego się tematyką przestępczości zorganizowanej, terroryzmu i bezpieczeństwa międzynarodowego. Biorąc pod uwagę, że w tej pierwszej części cyklu z komisarzem Jakubem Mortką, wykorzystał tylko część swojej wiedzy, to ostatnie dwa, niewykorzystane jeszcze zagadnienia, dają uzasadnioną nadzieję, na bardzo ciekawą akcję w kolejnych tomach, o czym upewniłam się czytając wywiad z autorem. Znajomość tematyki świata przestępczego i walki z nim to największy atut tego pisarza, który potrafi ją wykorzystać i wpleść w fabułę, tworząc własny styl opowieści wielowątkowej (piroman to tylko jeden z wielu), z narracją często stawiającą czasownik na początku zdania (tempo akcji!) i różnorodnością postaci, o których nie można powiedzieć jednoznacznie, że stoją po jasnej lub ciemnej stronie życia.
Włącznie z Jakubem Mortką.
Ten debiut powieściowy to dowód na to, że można napisać dobry, polski kryminał i umieścić go bez kompleksów (a przy Johanie Theorinie można w nie popaść łatwo!) wśród skandynawskich. Ryzyko selekcjonera opłaciło się z korzyścią dla czytelnika.
Swoje wrażenia spisałam dla portalu Zbrodnia w Bibliotece.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Kryminał sensacja thriller
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz