Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Otello – Wiliam Szekspir

21 marca 2019

Otello – Wiliam Szekspir
Przełożył Józef Paszkowski
Państwowy Instytut Wydawniczy , 1973 , 148 strony
Cykl Dzieła Dramatyczne , tom 6 ; Tragedie , tom 2
Literatura angielska

Klasyka!
Pisana dużą literą. Na dodatek samego Mistrza Wiliama Szekspira (przyjęłam pisownię imienia i nazwiska z książki), który doczekał się specjalistów od swojej twórczości – szekspirologów. Powinna mi zadrżeć ręka?
Nic z tego!
Tekst literacki to nie hymn państwowy czy matematyczny pewnik, żeby nie można było mieć na jego temat własnego zdania. Również odmiennego, swojego, osobistego, na przekór szekspirologom i tym wszystkim, którzy hołdują metodzie paznokciowej czyli od do i ani kroku dalej. Zwłaszcza samodzielnego.
A dlaczego o tym wspominam?
Bo swego czasu spotkała mnie ostra krytyka moich wrażeń po lekturze Kobiety z wydm Kobo Abe. Podniosłam pióro na japońskiego mistrza, z którego nic nie zrozumiałam, bo trzeba wziąć pod uwagę konteksty nurtów literackich, okoliczności, czas powstania utworu, jego życie i bla, bla, bla. Nudne, ale słuszne uwagi. Wzór odniesienia musi być. Nawet w literaturze. Gdybym pisała naukową pracę, na pewno uwzględniłabym to. Ale nie pisałam. Nie pomogło uprzedzające zdanie wstępne, które miało odstraszyć strażników jedynie słusznej prawdy i wzoru interpretacyjnego, że jest to moja , osobista parabola. Akt zbezczeszczenia honoru pisarza dokonał się. Zaczynam rozumieć, dlaczego profesjonalni krytycy nie lubią blogujących czytelników – mają własne zdanie, chodzą zakazanymi ścieżkami, łamią konwenanse krytyki i zamiast rozumieć, przepuszczają tekst przez sito własnych emocji. Też bym się denerwowała, gdybym była produktem polonistki-autokratki tępiącej kreatywność i wymuszającej myślenie tożsame z jej. Ale nie jestem! Moja pozwalała mi myśleć samodzielnie i polecała czytać Rozmowy z katem Kazimierza Moczarskiego, kiedy ze szkoły wyrzucano nauczyciela za przynależność do Solidarności. Dlatego wszystkim strażnikom jedynej, słusznej i prawomyślnej interpretacji mówię niedyplomatycznie (dyplomacja okazała się nieczytelna) i wprost – a kysz! Będę bezcześcić, chadzać tam, gdzie profesjonalista chciałby, a nie może (he, he!) i tworzyć wariacje na temat bez zezwolenia uzurpujących sobie wyłączne prawo do dobra światowego dziedzictwa literackiego.
Wiliam Szekspir pisał dla mnie, czytelniczki (widza teatralnego) i nikt mi tego nie odbierze. Nie po to walczył w „wojnie teatrów” (doszło nawet do rękoczynów!) z oponentami o „wyjście do ludu”, żeby w XXI wieku zamykać mi do niego dostęp. I do każdego innego klasyka też! Po cichu się zastanawiam, czy to nie rodzaj jakiegoś lobby albo jakiejś sekty. Tylko za nic nie mogę rozgryźć, w jakim to celu? Żeby jednakowo myśleć!?
Zacznę zatem od języka.
Bo to pierwsze doświadczenie podczas czytania, które miało ogromny wpływ na mój odbiór. I tutaj muszę koniecznie wspomnieć o tłumaczu, ponieważ jego osoba miała decydujące znaczenie. Mojego Otella przełożył Józef Paszkowski w 1859 roku. I tutaj zaczęłam śmiać się sama z siebie, bo mało, że język Mistrza z szacownego XVII wieku, to jeszcze polszczyzna sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat. Musiałam bardzo, bardzo się skupić na tym, co bohaterowie chcą powiedzieć, przedrzeć się przez ich potoczystość słowną z odmienną stylistyką, by zrozumieć sens wypowiedzi ubrany jak cebulka. Ale nie u wszystkich. Były dialogi bardzo swojskie, ponadczasowe, okraszone mało wyszukanymi zwrotami, o które między innymi wielką awanturę robili Mistrzowi jego przeciwnicy z obozu dramaturgów hołdujących sztywnym regułom dramatopisarstwa. Miał mistrz mocno pod górkę z tą wizją sztuki odzwierciedlającej otaczającą go rzeczywistość i wykorzystywaniem języka potocznego z wulgaryzmami włącznie! Dzisiaj na mnie nie robiło to aż takiego wrażenia. Trudno być po takiej książce jak Ucho, gardło, nóż Vedrany Rudan i jej podobnych. Ten drobiazg może nawet umknąć uwadze, jako norma dla mnie, współczesnej czytelniczki. Nie zmieniło to jednak faktu, że skomplikowane figury stylistyczne (joj, jak to zabrzmiało!), nadmierny słowotok w momentach kluczowych, w których cisza powinna przemawiać (sceny umierania), głośno wypowiadane myśli i komentarze najeżone achami i ochami, wprawiały mnie w dobry humor. Do pojawienia się pierwszego nieboszczyka, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam komedię. A tych nie lubię. Mam wrażenie, że dorośli trochę się wygłupiają przed publicznością. Na to wszystko nałożyły się zwroty typowo polskie – waćpan, waćpanna. Podejrzewam, że w najnowszym przekładzie Stanisława Barańczaka już ich nie ma (kto czytał niech da znać!) , ale cudem jest w ogóle wypożyczenie w bibliotece Otella. Szukałam w trzech. W jednej się udało, ale w wyborze. Nie wybrzydzałam na tłumacza, będąc szczęśliwą, że jest jakikolwiek.
A przekład ma ogromne znaczenie. Wystarczy wspomnieć o kilkunastu wersjach najsłynniejszego zdania z Hamleta, które w najbardziej znanej wersji brzmi – Być czy nie być! – oto jest pytanie. To jest autorstwa (znaki interpunkcyjne też ulegały zmianie) Zdzisława Skłodowskiego z 1908 (druk w 1935) roku.
Ale wracając do Otella.
Kiedy już się przyzwyczaiłam do języka. Kiedy przestałam się uśmiechać wraz z pierwszą zbrodnią kończącą żarty i ukazującą obraz przesłania tragedii, ujrzałam geniusz mistrza. To nic, że forma podania trochę już nieprzystająca do czasów mi współczesnych (nie odbieram tym samym przyjemności językoznawcom!), że się namęczyłam z odnośnikami, przypisami i słownikami w poszukiwaniu wyjaśnienia słowa „trutynując” i jemu podobnych. Zawsze przecież można przełożyć go na współczesną adaptację filmową lub teatralną, by trafiła do kolejnego pokolenia. Z sukcesem! Pamiętam szał czytania dramatu Mistrza wśród zaprzyjaźnionej młodzieży po ukazaniu się ekranizacji Romea i Julii z Leonardo DiCaprio w roli głównej. Reżyser dokonał tego, czego za nic w świecie nie mogły polonistki. Warto więc to czynić, bo Mistrz mówi o sprawach przekraczających barierę czasu. Zawsze aktualnych.
W Otellu jest nią rasizm.
I tutaj Mistrz mnie bardzo zaskoczył! Nie tylko tematyką (pomyśleć – początek XVII wieku!), ale i tym, że główny bohater, tytułowy Otello, to nie czarny sługa, niewolnik lub człowiek niskiego stanu, ale zasłużony i „szanowany” (dlaczego w cudzysłowie, wyjaśnię później) obywatel kraju, który Wenecję przyjął za swoją ojczyznę. Żołnierz w randze generała! Wódz! Niezastąpiony w wykonywaniu powierzonych mu przez dożów weneckich zadań do tego stopnia, że nawet obrazoburcze i skryte pojęcie za żonę białej kobiety, Desdemony, uchodzi mu, pomimo protestów jej ojca, senatora. Cudzysłów ujmujący słowo – szanowany, opada i nabiera pejoratywnego znaczenia, kiedy uprzedzenia rasowe w pełni ujawniają się ze strony otaczających Otella ludzi, gdy zaczyna popełniać błędy, przekreślające jego dotychczasowe, prawe czyny i godną postawę. Pozostaje mu ostatecznie kolor skóry, odporny na wybielanie szlachetnością i skrywane wobec niego uprzedzenia, a nawet nienawiść. To smutny obraz człowieka-odmieńca, który musi dwa razy bardziej się starać, by zdobyć miejsce wśród białego społeczeństwa. Mieć myśli, słowa i uczynki bez skazy, by zbudować kruchy autorytet, sypiący się pod wpływem jednego błędu. Zresztą będącego skutkiem bardzo dobrze przemyślanej intrygi jego podwładnego, nienawidzącego go Jago. Zazdrosnego o pozycję Otella, poślubioną Desdemonę i stanowisko namiestnika generała, które przypadło jego przyjacielowi Kasjo.
Zazdrość!
To drugi wątek tej tragedii. Wszechobecna i dotycząca każdego z bohaterów od ojca Desdemony po ostatecznie Otella. Siła napędowa całej akcji używana przez Jagona z precyzją sztukmistrza. Destrukcyjne uczucie, które pozostawiało po sobie trupy. W scenie finałowej na skalę masową! Mistrz pokazuje długą, ale zabójczo skuteczną drogę od „niewinnej” zazdrości do morderstwa i samobójstwa. Biorąc pod uwagę tylko te dwa wątki (o innych nie będę pisać, odsyłam do znakomitej serii Biblioteka Analiz Literackich), można przejrzeć się w tej tragedii jak w lustrze i zobaczyć własną, skrzętnie ukrywaną twarz, własne zbrodnie (mentalne i słowne!), własne myśli i pragnienia, lęki i wewnętrzne zmagania logiki z emocjami.
W kim widziałam siebie?
W każdym z bohaterów po trochę. I w naiwnej szlachetności Otella, którą nakazywał rozum, i w zazdrości Jagona, dyktowanej emocjami, i egoizmie Rodryga angażującego się w intrygę dla zrealizowania własnego celu, i wreszcie w miłości Desdemony obdarzającej uczuciem odmieńca.
Nie tak dawno zwracałam uwagę na pustkę literackiej niszy emigracyjnej w polskiej prozie przy okazji pisania o książce Życie seksualne muzułmanina w Paryżu Leïli Marouane. W literaturze angielskiej pośrednio dokonał tego Wiliam Szekspir w XVII wieku, a u nas dopiero w wieku XXI pierwszy, i jak na razie jedyny, czarnoskóry aktor w pełni tego słowa znaczeniu (nie biorę pod uwagę naturszczyków grających w popularnych serialach telewizyjnych) – Omar Sangare. Wiedziałam, że ten moment nastąpi, ale w najśmielszych przypuszczeniach nie przewidywałam, że wpisze się w ten nurt, trochę też pośrednio, bo imigrantem nie jest, pracą doktorską.
Słusznie Jan Tomkowski twierdził w Nie ma Pauliny, że klasykę należy czytać, bo prędzej czy później ona zainteresuje się czytelnikiem współczesnym.
Dopadła i mnie.
Omar Sangare swoją pracę oparł właśnie na tragedii Otello, co ujął w podtytule. Braki w klasyce odezwały się u mnie literacką czkawką. Wiedziałam, że bez osobistej, dokładnej znajomości tego dramatu, nie zrozumiem autora. A bardzo, bardzo chciałam.

 

 

A to sprawczyni całego zamieszania, która odsunęła na bok kuszące nowości i zmusiła do pracowitego uzupełnienia luki w literaturze klasycznej.
Uwag, że niczego nie zrozumiałam, nie przyjmuję, bo przede mną powyższa książka, która mi w tym dopomoże.

 

Otello [William Shakespeare]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

 

 

A tutaj próbka wariacji na temat Otella w wersji teatralnej Agaty Dudy-Gracz. Otello jest biały, a komentarze skrajne.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Dramat

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *