Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Ostatni bus do Coffeeville – J. Paul Henderson

21 marca 2019

Ostatni bus do Coffeeville – J. Paul Henderson
Przełożyła Magdalena Rabsztyn
Wydawnictwo PWN , 2015 , 414 stron
Literatura amerykańska

Zabrałam się w podróż z Hershey w stanie Pensylwania do Coffeeville w stanie Missisipi.

 

Dokładnie tej zaznaczonej czerwoną linią na mapce i umieszczonej dla mojej wygody nawigacyjnej na wewnętrznej stronie okładek. Szmat drogi! Zdradzę, że kradzionym autobusem koncertowym. Nikt dokładnie nie wiedział, skąd się wziął w posiadaniu podróżników, ale jedno było pewne – kiedyś należał do Paula McCartneya. Tego McCartneya!
Było nas pięcioro.
Wszyscy jak z galerii figur woskowych czyli ciekawi, wyjątkowi, jedyni w swoim rodzaju i na swój sposób znani. Szczególnie siłom porządkowo-policyjnym. No może oprócz mnie. Potrafię wtopić się w tło. Ale Nancy nie potrafiła. Trudno być niezauważoną, gdy się jest staruszką chorującą na alzheimera, którą ścigają stróże prawa od momentu ucieczki z domu opieki. Współsprawcy jej nagłego zniknięcia – Gene zwany Doktorkiem z racji swego medycznego zawodu i jego syn chrzestny Jack – również byli poszukiwani. Ten pierwszy dodatkowo za niezapowiedziane i tajemnicze zniknięcie z miejsca zamieszkania. Żeby było jak za dawnych studenckich, przyjacielskich lat, zabrali ze sobą Boba, który umarł, chociaż nadal żył. A ponieważ wiek towarzystwa oscylował wokół średniej wynoszącej 65 lat, dokoptowali sobie trzynastolatka. Chłopaka, który, poza wiekiem, nie odstawał od średniej niekonwencjonalnej osobowości pozostałych podróżników – z pasją czytał Biblię, licząc w niej umarlaków, chodził w maskującym go kasku i gumowych rękawiczkach, ponieważ uciekł z zakładu dla dzieci niesłyszących, mimo że bardzo dobrze słyszał. No i ja, szósta, będąca z nimi duchem, ale nie ciałem. To też pewna dziwność, ale akurat tym przejmowałam się najmniej, bo w książkach już tak mam.
Bardziej interesowało mnie, próbując się w tym nietypowym towarzystwie odnaleźć, kim są, dokąd jadą i po co?
Na wszystkie pytania bardzo obszernie i wyczerpująco odpowiedział mi narrator już w pierwszej części opowieści tej drogi, którą nazwał Podróże w czasie. To tutaj dowiedziałam się o obietnicy złożonej kilkadziesiąt lat temu Nancy przez Gene’a. Obietnicy, której skutkiem była ta pozornie zwariowana trasa przez kilka amerykańskich stanów. Obietnicy, na prośbę ukochanej kobiety, której ostatnie zdanie brzmiało – Jeśli mnie to spotka, Gene, i dostanę alzheimera… chcę, żebyś doprowadził mnie do końca. Obietnicy, której Doktorek nie zignorował po czterdziestu pięciu latach od jej złożenia, kiedy usłyszał w słuchawce głos Nancy – Gene , zaczęło się. Nancy chciała umrzeć w swoim rodzinnym Coffeeville, a Gene musiał jej w tym pomóc. A ja miałam rozstrzygnąć problem moralny – musiał czy nie musiał? To z tego powodu znalazłam się w tym szalonym, ostatnim busie do Coffeeville.
Sprytnie i przemyślnie to narrator rozegrał!
Ta pierwsza część, ukazująca przeszłość bohaterów i ich doświadczenia na tle zmian społecznych, politycznych i kulturowych USA, miała pomóc mi, jeśli nie zaakceptować, to przynajmniej zrozumieć decyzję Nancy i zachowanie Gene’a w ostatniej scenie. Druga część, w której fabuła toczyła się w czasie teraźniejszym zatytułowana Podróże w przestrzeni, miała mnie związać z nimi emocjonalnie poprzez wspólnie spędzony czas i zdobyte w nim doświadczenia w trakcie podróży geograficznej. Chciał, abym się z nimi zżyła i polubiła ich, bez względu na wady i zalety, a potem poglądy i postawy. Podróż miała być przy tym zabawna, mimo świadomości jej celu, jak głosiła informacja na okładce:

 

Jeśli w grotesce można znaleźć cień zabawy, to nazwałabym ją raczej czarnym humorem. Może dlatego, że mimo wszystko, przez cały czas, miałam świadomość wagi końca podróży i tego, co mi próbował zrobić autor – utrudnić wybór i ocenę postępowania, gdy dotyczą one osób przez nas kochanych. A polubiłam ich. Bardzo!
Ostatecznie otrzymałam bonus, o którym wolałabym nie wiedzieć.
Jeśli autor tej powieści chciał mnie przekonać do zaakceptowania eutanazji, to nie udało mu się, chociaż, przyznaję, bardzo się starał. Jeśli natomiast chciał, abym zrozumiała decyzje innych o jej poddaniu się lub wykonaniu, to osiągnął swój cel.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *