Opętanie: czyli zgubne skutki masażu stóp – Helena Rotwand
Wydawnictwo Novae Res , 2012 , 317 stron
Literatura polska
Z treścią tej książki można się zgodzić lub nie. Jedno jest pewne – nie pozostawia czytelnika obojętnym na historię znajomości głównych jej bohaterów, pięćdziesięcioletniej mężatki Heleny i trzydziestoletniego, żonatego masażysty Fryderyka, którzy poznali się na portalu randkowym.
Już w tym momencie byłam nastawiona negatywnie. Bo czego właściwie szukają osoby będące w stałych związkach na tego typu stronach? Odpowiedź nasuwa się sama i mogłabym to pytanie pozostawić retorycznym, gdyby nie to, że w przypadku Heleny odpowiedź nie była taka oczywista i jednoznaczna. Ona założyła się z przyjaciółką, że jest w stanie omotać sobie dookoła małego palca (ech te znudzone kobiety!) przystojnego mężczyznę, młodszego przynajmniej o dziesięć lat od siebie! Do pewnego momentu myślała, że jej się to właściwie udało. Skorzystała nawet z ustalonej nagrody w przypadku sukcesu – weekend w SPA. Nie przypuszczała, nie pomyślała lub zabrakło jej wyobraźni, że słowa mają siłę czarów również w drugą stronę. Z elektronicznej wymiany listów niezobowiązująca znajomość przerodziła się w uzależnienie Heleny od rozmówcy i spotkań z nim w świecie realnym.
Oboje zaczęli grać w grę, w której stawką stały się ich uczucia.
Grę perfidną, egoistyczną, zwodniczą i bardzo silnie uzależniającą. Grę, do której byłam od samego początku nastawiona na nie, wiedząc że nie wolno bawić się uczuciami własnymi i cudzymi. Helena, pomimo swoich słusznych lat, możliwością permanentnego flirtu, dostarczającego niekończącej się przyjemności, była zafascynowana. Powrót do rzeczywistości okazał się bardzo bolesny.
Po cichu przyznam się, że absolutnie nie było mi jej żal!
Po takim jej euforycznym wyznaniu – Chłopiec jest mój, mogę zrobić z nim, co zechcę! Rozwałkować jak naleśnik, zrolować, zjeść z dżemem albo na ostro. Mogę go porzucić albo dalej wykorzystywać jak paliwo lotnicze. Bo przy nim mogę fruwać! Bo lubię i będę!!! – powiem więcej.
Jakąż ja miałam satysfakcję!
Jak ja jej chciałam powiedzieć – A nie mówiłam?! Od początku podejrzewałam, że to się tak skończy i chociaż bardzo mnie irytowały codzienne wpisy Heleny, w których opowiadała o kolejnych etapach znajomości z Fryderykiem, przytaczała swoje i jego listy, komentowała okoliczności, opisywała podejmowane gry, w których roiło się od drugiej i trzeciej wersji ich osobowości, to brnęłam dalej przez te niemalże dziecinne (na takie wyglądały dla mnie, osoby postronnej) zachowania, mając nadzieję na mądrą puentę albo przynajmniej ciekawe tematy w podejmowanych dyskusjach. Tych ostatnich było jak na lekarstwo, chociaż Helena cały czas je obiecywała. Być może zapomniała je przytoczyć, pozostawiając mi niezniszczalne o pogodzie, upale, powodzi, jedzeniu i znowu o upale. Zmieniała się tylko ich kolejność. Na finał podobny do tego z Samotności w sieci Janusza Leona Wiśniewskiego, też nie mogłam liczyć, ponieważ bohaterka z góry zapowiedziała – Uciekamy z domu, a więc TO musi nastąpić! A taki wał!
Hermetyczny flirt, w którym tworzyli osobisty świat, własny język porozumiewania się i toksyczne relacje (trucizna wypłynęła na końcu) był mi całkowicie obcy, infantylny, nieodpowiedzialny, egoistyczny i zakłamany. Jak mogłam w niego uwierzyć, skoro sama bohaterka mówiła – Ja sama chwilami w to nie wierzę. Należałam do osób, o których pisała – Czytelnik nawykły do schematów, karmiony serialami Harlequinem, nie uwierzy, że dwoje dorosłych ludzi może spędzić ze sobą dwa dni i dwie noce z dala od świata, w dodatku pijąc alkohol i wylegując się na kanapie… bez pójścia na całość. To też, ale zapomniała o prawach psychologii i fizjologii ludzkiego ciała. Autorka tą historią znajomości wydała wojnę nauce i jej odwiecznym prawom, z góry skazując się na przegraną.
Nadal więc byłam na nie.
Nie pomogła nawet symulacja rozprawy sądowej, w której Helena oskarżyła (miała kobieta tupet!) mężczyznę o doprowadzenie 50-letniej kobiety do choroby psychicznej i trwałej niezdolności do pracy za pomocą listów mailowych i … masażu stóp. Nie przekonywały mnie argumenty Heleny, mające przemówić na jej korzyść i wytłumaczyć motywy (Czy mogę jeszcze liczyć na czyjś podziw i uznanie… – to ma być motyw?!) jej postępowania, obronić przed niesłusznym (sic!?) skandalem, na który zresztą tak solidnie sobie zapracowała. Przytaczana wersja moralności, jaką opisuje, przyprawiała mnie o ból zębów, którymi zgrzytałam z bezsilności. Powoli zaczęłam przyznawać rację mężczyznom (nie przypuszczałam nawet w snach, że kiedyś to nastąpi!), że kobiety są niezrozumiałe i nielogiczne w obliczu nadarzającego się flirtu. Odkryłam nawet „bezpiecznik” myślenia, który „wysiada”, gdy na horyzoncie pojawiają się męskie spodnie. Po jego ponownym wciśnięciu, wraca przytomność umysłu z amnezją i konfabulacją wypełniającą lukę pamięci godną nagrody imienia Janusza A. Zajdla. Obserwuję to zadziwiające mnie za każdym razem zjawisko, odkąd pojawił się w moim dziewczęcym gronie temat chłopców. Ileż kłótni, włączania na siłę „bezpiecznika” w myśleniu, utraty lojalności wiernych koleżanek przeżyłam przez ten nałóg flirtu. Ostatni zakończył się dla „ofiary” w sądzie! A teraz trafiła do mnie książka, która to zjawisko opisuje w sposób błyskotliwy, analityczny, realny ukazując narkotyczność flirtu wraz z całym jego dobrodziejstwem konsekwencji.
To dlatego byłam nastawiona od początku na nie do zjawiska jako takiego, który dla jednych jest nieprzekraczalną granicą wstępu do seksu, a dla innych nieszkodliwą zabawą z fatalnymi konsekwencjami psychicznymi. Autorka w pierwszym wpisie swojego blogu przyznaje otwarcie, że sama jej kiedyś doświadczyła, stając się ofiarą internetowego czarodzieja słów. Swoje doświadczenia, publikowane początkowo w Internecie, przeniosła na papier, jako ostrzeżenie dla innych kobiet, przed skutkami testowania swojej wartości w oczach mężczyzn.
Czy poskutkuje?
Odpowiem również pytaniem – A czy narkoman odmówi sobie kolejnej działki, po przeczytaniu wspomnieniowej książki autora-narkomana?
Ta historia kobiety i mężczyzny jest symbolem odwiecznej walki człowieczej natury z rozsądkiem, w której moralność gra raczej rolę drugoplanową, ale czy konieczną do wydania w formie książki? Może lepiej, żeby pozostała na stronach internetowych, bo cytując Helenę oceniającą książkę Woody’ego Allena – Po przeczytaniu 140 stron miotają mną ambiwalentne uczucia – z jednej strony zachwyca potoczystość, nieskrępowana radość z bredzenia o wszystkim i o niczym, bawienie się słowem do upadu (…). Z drugiej, nic z tego nie zostaje w głowie. – nie mam nic do dodania do tej krytycznej oceny, która idealnie pasuje również do tej książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz