Odłamki – Ismet Prcić
Przełożył Jarosław Rybski
Wydawnictwo SQN , 2015 , 430 stron
Literatura amerykańska
Autor porzucił teatr!
A był z nim związany od szóstego roku życia! Ukochał go, bo zmieniał jego życie. Życie dziecka wojny, a potem uchodźcy i emigranta patrzącego na nią z dalekiej perspektywy geograficznej i czasowej. Dlaczego to zrobił, pomimo dotychczasowego dorobku zawodowego? Jak napisał we wstępie, stracił złudzenie, że uda mu się poprzez sztukę prawdziwe doświadczenia życiowe przekazać tak mocno, żeby sięgnęły do trzewi odbiorcy. Dlatego zajął się literaturą. Stąd ten bardzo osobisty, bo z elementami autobiograficznymi, debiut powieściowy w dotychczas tylko reżyserskim i dramaturgicznym dorobku. Chciał, by jego opowieść była równie dojmująca, jak sztuka, która zmieniła jego życie. Wierzył w tę doskonalszą i precyzyjniejszą, a przez to skuteczniejszą dla niego, formę przekazu do osiągnięcia postawionego sobie celu. Jeśli miało się tak nie stać, to prosił o powiadomienie go o tym. Wzięłam sobie tę prośbę do serca.
I odpowiadam.
Nie miał łatwo. Miał przed sobą czytelniczkę wymagającą, która dużo przeczytała i wysłuchała o wojnach. I tych dawnych, i tej pierwszej, i drugiej, ale i o tej w Bośni i Hercegowinie w latach 1992-1995, której autor był świadkiem jako nastolatek, również. Gdy wybuchł najkrwawszy konflikt zbrojny w Europie po II wojnie światowej, autor miał 15 lat. Trudno poruszyć emocje tak szeroko obeznanej w literaturze wojennej czytelniczki.
Czy można jeszcze kogoś takiego zaskoczyć nie informacją, ale emocjonalnie?
Bo przecież nie o przekaz faktów autorowi chodziło. On postawił sobie poprzeczkę wyżej – poruszyć emocje! Trochę stępione uczucia człowieka współczesnego, który żyje w świecie stale nękanym przez licznie toczące się walki zbrojne i konflikty wojenne w różnych punktach zapalnych świata. Na bieżąco bombardowanego wstrząsającymi informacjami i obrazami przez media. Widok zniszczeń, gruzów, krwi, śmierci i dzieci zatkniętych na sztachetach parkanów, na krzyże wycięte na głowach kobiet, które nie miały palców, na których jeszcze niedawno nosiły pierścionki i obrączki, a ich ciała gniły rzucone na stertę przy wioskowej studni, zaczyna powszednieć, znieczulając serce. W rutynę zaczyna wchodzić naturalny egoizm broniący dobrostanu psychicznego – daleko, nie u nas, więc nie dotyczy.
A jednak dopiął swego!
Udało mu się. Przestraszył mnie. Dał odczuć i poczuć wojnę emocjami. Nie relacjonował swoich przeżyć wprost. Nie analizował własnych stanów emocjonalnych. Nie roztrząsał uczuć innych. Nie posłużył się ckliwością. A mimo to, zalał mnie nimi. Wypełnił po brzegi. Właściwie powinnam powiedzieć – zasypał. Zbierał pełnymi garściami gruz swojego roztrzaskanego życia i odłamek po odłamku, szrapnel po szrapnelu rzucał nimi we mnie. To dlatego ich ślady były dobrze widoczne na stronach kartek, nieustannie towarzysząc swoim dźwiękiem BUM!, BUUM! nie tylko w tekście, ale i każdemu nowemu rozdziałowi.
Celował nimi przypadkowo. Bez zachowania chronologii wydarzeń i faktów, sięgając raz do beztroskiej przeszłości sprzed wony, a raz do traumatycznej przyszłości, wybiegając bez ostrzeżenia z tragicznej teraźniejszości, która mogła być wszystkimi stanami czasu jednocześnie. Bez zachowania stałego miejsca akcji, przenosząc mnie z pokojowego miasta rodzinnego do miasta już oblężonego pośród wojny, która nie ma końca. By chwilę potem odkrywać nienormalność w normalności życia dalekiego od wojny Edynburga, w którym jedyne wybuchy, automatycznie przygniatające uwarunkowane ciała do ziemi, okazywały się fajerwerkami oznaczającymi radość i zabawę. By niespodziewanie zaraz przenieść mnie do Los Angeles, w którym jedynym sposobem leczenia traumy wojennej, stresu pourazowego albo, jak zdiagnozował to lekarz – dementofobii, miał się okazać prowadzony przez Ismeta pamiętnik czy dziennik, którego okruchy tekstu odczytywałam pośród innych. Alternatywa dla nieskutecznych pigułek i alkoholu mająca uśmierzyć sny, głosy i szepty przenoszące go do Bośni.
Kraju rodzinnego, którego tak naprawdę nigdy nie opuścił.
A którego obraz stanu emocjonalnego ludzi w nim żyjących, mroczny, poszarpany, chory, lękliwy łagodzony przez czarny humor, budowałam cierpliwie z odłamków rozrzuconych w przypadkowej kolejności w książce. I nie miało znaczenia, czy odczuwałam go jako żołnierz Mustafa, czy jako nastolatek Ismet. Bo jej wewnętrzny, psychiczny obraz był taki sam i prowadził do jednego – rozsypania się psychiki człowieczej. Do utraty siebie. Do postradania zmysłów. Do śmierci. Dokładnie to przekazał mi autor.
Potworne uczucie!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Sarajewo 8 lat po olimpiadzie…
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz