Nigdy i na zawsze – Ann Brashares
Przełożyła Anna Gralak
Wydawnictwo Otwarte , 2012 , 349 stron
Literatura amerykańska
Jeśli można przedłużyć moment pomiędzy pożądaniem a spełnieniem w nieskończoność, czyniąc z niego przepiękną opowieść o miłości jedynej, wielkiej, wyjątkowej i tej na zawsze, to autorka jest w tym mistrzynią. A jeśli dołączyć do tego wyrażenia „miłość na zawsze”, drugie skrajne określenie – możliwe, że „nigdy nie spełnionej”, to historia zwykłego, przeciętnego romansu przeistacza się w niemalże opowieść filozoficzną.
I właśnie tak się stało w przypadku tej powieści.
Daniel, główny bohater, swoją ukochaną Sophię spotkał po raz pierwszy w 541 roku, w małej osadzie na terenie obecnej Turcji. Zakochał się w niej od pierwszego ujrzenia, od spojrzenia w oczy, w których zobaczył przynależną mu duszę, by w chwilę potem stracić ją. Nigdy jej nie zapomniał, dzięki ponadczasowej Pamięci, którą dziedziczył w kolejnych wcieleniach, a która od tej pory stała się jego błogosławieństwem i zarazem przekleństwem w poszukiwaniach duszy ukochanej. Chciał z nią przeżyć chociaż jedno, wspólne, szczęśliwe życie. Niestety, nieliczne spotkania za każdym razem uniemożliwiała mu a to różnica wieku, a to skrajny status społeczny i materialny, a to dzieląca ich odległość geograficzna, a przede wszystkim brak Pamięci u dziewczyny, dla której Daniel za każdym razem był zupełnie obcą osobą. On wiecznie zajmował się szukaniem i pamiętaniem, a ona znikaniem i zapominaniem.
Aż do roku 2004.
W którym nareszcie byli rówieśnikami, wolnymi nastolatkami, bez zobowiązań oraz zależnościowych uwikłań i w którym ta walka Daniela o duszę Sophii, a w tym życiu Lucy, właśnie rozpoczęła tę powieść. Jej wydarzenia rozgrywane do 2009 roku stały się zwieńczeniem ponad tysiącletnich poszukiwań i czekania Daniela przez dziesiątki żyć w dziesiątkach ciał w dziesiątkach miejsc pośród dziesiątek rodzin oraz dodatkową komplikację w postaci dziesiątków śmierci w ciągu tylu lat. To właśnie ta barwna przeszłość, przesiąknięta nieskończoną tęsknotą, smutkiem i nadzieją, wymuszająca na mnie zwolnienie tempa czytania, była wplatana przez narratora naprzemiennie w wydarzenia rozgrywane współcześnie, tworząc jedną, magiczną opowieść o platonicznym uczuciu do dziewczyny widzianej tylko jeden, jedyny raz.
Autorka wykorzystała w tej opowieści o wyjątkowym uczuciu, dla którego warto czekać i o które warto walczyć, filozofię reinkarnacji. Wędrówkę dusz, które dziedzicząc pamięć z poprzednich żyć, odnajdują bliskie lub znaczące osoby w nowych ciałach. Niesamowitym było to, że potrafiła elementy tej teorii idealnie dopasować do rzeczywistości żyjącego w nim człowieka, logicznie tłumacząc jego zachowania psychospołeczne od niezrozumiałych przeczuć do nietypowych postaw, sugestywnie wmawiając mi, że wiele naszych irracjonalnych zachowań wyglądałoby rozsądnie, gdyby można je było zobaczyć w kontekście wszystkich żyć. Niebezpiecznym było to, że na czas czytania przestałam bać się śmierci. Opamiętanie przyszło dopiero po jego zakończeniu.
Na szczęście!
Ale jak ogromnym darem czarowania słowem i siły przekonywania trzeba być obdarzonym, by mnie, człowieka o ugruntowanych poglądach, doprowadzić na skraj gotowości ich całkowitego zrewidowania. Bym poczuła to, co Lucy – przerażenie, znalazłszy tyle dowodów na to, że świat nie działa tak, jak myślała ona i jak sądzi większość ludzi. Jednocześnie wodziła mnie za nos, jak dobra czarodziejka, sącząc do ucha wiarę we własne możliwości, w sens każdej przeżywanej chwili, w sprawy skazane z góry na niepowodzenie, w siłę nadziei i moc wolnej woli, nakazującej walczyć do utraty sił i tchu, a której głos rzadko odbieramy zagłuszony hałasem istnienia – naszym konkretnym miejscem na ziemi i krótkofalowymi pragnieniami ciała, tak pięknie ujętą i zobrazowaną w końcowej scenie walki bohaterów z oceanicznym żywiołem, będącej niezwykłą metaforą zmagań człowieka z życiem i śmiercią oraz wolną wolą pomiędzy nimi. Obrazem zawierającym jedno, bardzo ważne przesłanie – życie nie powinno być oparte tylko na wspomnieniach, doświadczeniach i umiejętnościach, ale przede wszystkim na sile woli, która krzyczy – Jeśli nie ma wyjścia, trzeba je stworzyć. Nie można pozwalać, by świat po prostu nam się przydarzał, a które Arthur Schopenhauer ubrał w inne słowa, za każdym razem przywoływane przeze mnie w sytuacjach bez wyjścia – Nie masz szansy, ale wykorzystaj ją!
Siedzę sobie teraz z tą książka na kolanach, zastanawiam się nad tą myślą i zadaję sobie pytanie – Ile z życia biorę tego, co ono samo mi podsuwa, uznając śmieciowe szanse za coś wyjątkowego, a ile sama stwarzam sobie nowych możliwości? Łatwo odpowiedzieć mi nie jest, a to tylko jedno z wielu, wielu pytań jakie stawia ta powieść.
Mam nad czym myśleć.
A książkę polecam wszystkim tym, którzy walczą ze śmiertelną chorobą swoją lub bliskich. Napawa niezwykłym spokojem ducha, łagodząc i oddalając strach przed przejściem oraz lęk przed nieznanym.
Z wielu amerykańskich trailerów tej powieści najbardziej spodobał mi się ten. Łączy w sobie prawie wszystkie emocje, jakie towarzyszyły mi podczas czytania.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Romans
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz