Najwspanialsze widowisko świata: świadectwa ewolucji – Richard Dawkins
Przełożył Piotr J. Szwajcer
Wydawnictwo CiS , 2010 , 551 stron
Literatura angielska
Autor znany w Polsce z wielu publikacji popularnonaukowych, a przede wszystkim z „Boga urojonego”, napisał kolejną książkę, poświęconą tym razem ewolucjonizmowi, z czterech powodów.
Po pierwsze (i w pełni to rozumiem) dla uczczenia dwóch rocznic: 200 lat urodzin ojca ewolucjonizmu Karola Darwina oraz 150 lat ukazania się jego dzieła „O powstawaniu gatunków”.
Po drugie (tutaj jestem zaskoczona statystykami) w celu wypełnienia luki w wiedzy u niemal 40% Amerykanów i niewiele mniej Europejczyków (w Polsce 33%) przyjmujących, że my (a również całe życie na Ziemi) zostaliśmy stworzeni przez Boga z grubsza dziesięć tysięcy lat temu (…), a ludzie spacerowali sobie wśród dinozaurów. To nie żart. Jak podaje autor, w Ameryce istnieją muzea z osiodłanymi dinozaurami!
Po trzecie do walki z różnymi, konserwatywnymi ruchami religijnymi, chcącymi (to dla mnie szok) wyrzucić naukę o ewolucjonizmie ze szkolnych programów nauczania. Polska nie jest w tym odosobniona, o czym przeczytałam w artykule Element przypadku.
I po czwarte, i najważniejsze (a dla mnie najciekawsze i najniebezpieczniejsze dla mojego światopoglądu) dla ateistów by ich utwierdzić w swoich przekonaniach, dla czytelników wahających się lub poszukujących, by ich wyprowadzić z tego stanu i dla wierzących, by poważnie zachwiać ich światopoglądem. By, obrazowo rzecz ujmując, do człowieka szykującego się do skoku z parapetu wieżowca, głęboko wierzącego, że wyrosną mu skrzydła i pofrunie, powiedzieć, a przede wszystkim udowodnić mu, że spadnie zabijając się. Bo o tym jest ta książka i taki był też zamysł autora – o faktach empirycznych, świadectwach, dowodach ewolucji, które potwierdzają, że teoria ewolucji jest faktem, faktem równie niezaprzeczalnym, jak inne naukowe fakty.
A wszystko napisane przystępnym, wręcz przyjaznym stylem, bez nadmiernej naukowości językowej, ale z zachowaniem podstawowych pojęć oraz zjawisk i teorii, zawsze wyjaśnionymi i wytłumaczonymi przez autora lub tłumacza. Czułam, że autorowi zależy na zrozumieniu jego wywodów, a tym samym na mnie, czytelniku, odwołując się do mojej wiedzy z biologii, geografii, historii i chemii wyniesionej ze szkoły średniej. Ubarwionych fascynującymi przykładami z otaczającego mnie świata, ilustrowanych rysunkami i kolorowymi fotografiami, z odrobiną humoru, bezpośredniego zwracania się do mnie, dającymi złudzenie uczestnictwa w wykładach wielkiego pasjonata ewolucjonizmu, a których fragment można poczytać w artykule Piekielna drabina.
Treść tej książki nie tyle przekonała mnie do ewolucjonizmu, bo byłam go pewna również przed jej czytaniem (dała mi ją nauka w biologiczno-chemicznej klasie o rozszerzonym programie nauczania z biologii i chemii)), ile postawiła mnie przed dylematem żaby ze znanego kawału, rozdartej niemocą bycia jednocześnie w osobnych grupach: mądrych i pięknych. Boleśnie uświadomiła mi, że wbrew logice, jestem jednocześnie ewolucjonistką jak i kreacjonistką, nie posiadając żadnego wypracowanego punktu styczności między tymi wykluczającymi się poglądami! Jak mogłam przez tyle lat mojego życia być pewną, że świat ulega ewolucji od miliardów lat, a jednocześnie wierzyć, że Bóg stworzył go w kilka dni przed kilkunastoma tysiącami lat i nie widzieć tej rozbieżności?!
No jak?!?
Dałam sobie z tym radę po kilku dniach intensywnych poszukiwań (prawie wpadłam pod samochód w tym zamyśleniu), wykorzystując jedno bardzo szczere zdanie autora: Ta książka mówi o świadectwach ewolucji i dlatego od razu muszę przyznać, że nie dysponuję żadnymi świadectwami zdarzenia, które zapoczątkowały ewolucję na naszej planecie.
Koniec, kropka, a konkretnie ta poniżej, w środku (no, może kwadracik).
Na tym kołowym „drzewie ewolucji” Hillisa (zaglądając pod ten link ujrzałam go w formie tatuażu i nie tylko) zaznaczyłam w środku punkt (oj, nie byłby zadowolony autor z takiej profanacji jego drzewa), w którym kończy się logika naukowa, a zaczyna się wiara. Punkt styczności obu poglądów. Mogę powiedzieć, że weszłam na wspomniany wcześniej parapet wieżowca i pomyślałam: wiem, że skacząc w dół się zabiję (ewolucjonizm) i wierzę, że pofrunę (kreacjonizm), może niekoniecznie wyrosną mi skrzydła, ale wbrew prawom fizyki – po prostu lewitując! Przecież to „cud”, którego istnienie jest faktem! Udokumentowanym i udowodnionym!
Jak „przełożyć” to na punkt styczności?
Najlepiej ujął to współpracujący wcześniej z autorem teolog lord Harris: Dziś nie ma już nad czym „debatować”. Ewolucjonizm jest faktem i z chrześcijańskiej perspektywy jest jednym z najwspanialszych dzieł bożych.
I chciałoby się powtórzyć za Adamem Mickiewiczem: „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”, a zaraz potem za Williamem Szekspirem: „są dziwy w niebie i na ziemi, o których ani śniło się waszym filozofom”.
I tutaj pojawia się kolejne pytanie, a właściwie lawina pytań. Skoro ja, przeciętny czytelnik potrafiłam wypracować sobie kompromis miedzy dwoma skrajnymi i pozornie wykluczającymi się poglądami, to dlaczego nie potrafią tego dużo mądrzejsi i bardziej uczeni ode mnie? A może nie o kompromis im chodzi? Może go wręcz nie chcą? Dlaczego skrajnym kreacjonistom i historycznym negacjonistom zależy na wychowywaniu społeczeństwa w wiedzy z okresu średniowiecza? Czy łatwiej nim manipulować dla własnych celów?
Pozostawiam te pytania retorycznymi.
To ważna książka dla mnie, ale i dla wszystkich ludzi bez względu na wyznawany światopogląd, dla naszego dobra, dla pokojowego współistnienia.
Dla mnie, w moim topie pięciu najlepszych, czytanych w tym roku.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz