Lód – Jacek Dukaj
Wydawnictwo Literackie , 2008 , 1045 stron
Literatura polska
Książka-omnibus i powieść-panorama. Ktokolwiek weźmie ją do ręki, znajdzie dla siebie to, co jak lód przykuje jego uwagę i pozwoli się zamrozić w tej zmarzlinie, która nie odpuści aż do odwilży, aż do końca historii.
Nie odnalazłam siebie w Benedykcie Gierosławskim, głównym bohaterze, który rzucony w tryby historii próbuje odnaleźć w niej matematyczną logikę i samego siebie. Nie śledziłam wątków sensacyjno-politycznych i nie doszukiwałam się w nich spisków dziejowych w paraboli odwilży- rewolucji, której akcja dzieje się w Królestwie i Imperium Rosyjskim, istniejącym w czasie równoległym do tego znanego mi z książek historycznych okresu międzywojnia. Nie dałam się porwać zdarzeniom, które jak plaga nieszczęść tropiły bohaterów, wirowały wokół nich, wciągały jak tornado, czasami pozbawiając życia. Nie zatopiłam się ani w rozważaniach filozoficznych, ani w naukowych z zakresu fizyki konwencjonalnej i fizyki czarnej w odmiennych stanach rzeczywistości. Nie dałam się ponieść wyobraźni i nie zamarzłam w Kraju Lutych, wędrując z bohaterem i glacjuszami po Drogach Mamutów. Nie wzruszyłam się miłością dwojga kochanków mimo, że bezsłowne pożegnanie Benedykta i Jeleny było jednym z najbardziej poruszających jakie czytałam. Dla mnie to całe bogactwo wielowątkowości tematów, wielopłaszczyznowości zdarzeń i różnorodności postaci było tłem, efektami końcowymi, składnikami koniecznymi. Istniały po to bym mogła wsłuchiwać się w język, który pochłonął mnie całkowicie. Po pierwszych czterech zdaniach przyjemność na chwilę przymknęła mi oczy, a pamięć przywołała podobne uczucie, gdy czytałam Kyś Tatiany Tołstoj. Język przebogaty w słowa te już dawno zapomniane, te rzadko używane i te stworzone przez autora na potrzeby powieści – nieobecne w żadnym słowniku neologizmy. Mnóstwo makaronizmów, spolszczeń i zapożyczeń przede wszystkim z języka rosyjskiego, ale i z francuskiego, angielskiego i niemieckiego, a nawet z tunguskiego. Szyk wyrazów w zdaniu nadający mu przedwojenny styl i wymowę, z pisownią jak ze starodruków, a wszystko to z zaśpiewem rosyjskim. Porównania i metafory godne grafik Wojciecha Siudmaka. Takim językiem opis Irkucka skutego lodem czytałam trzy razy i nie było mi dosyć tej krainy fantasy, a charakterystyka flegmatycznego Ciecierkiewicza może stanowić za wzór, jak z nieciekawego człowieka zrobić człowieka fascynującego. Obawa autora, że tej powieści trudniej się będzie poddać w pędzie życia miejskiego zupełnie mnie nie dotyczyła. Dałam się ukołysać słowom w rytm stukających kół pociągu transsyberyjskiego, w rytm bębnów głaszatieli, w rytm dudniącego młota szalonego Tesli wykuwającego na nowo historię, całkowicie zgodnie z intencją autora, że mają swoje kołysanki dzieci, mają i ludzie dorośli. Dobrą opowieść smakuje się jak dobry tytuń czy dobrą whisky, nie należy się spieszyć, nie należy popędzać opowiadającego, nie o to tu idzie, by dognać jak najprędzej do puenty, złapać za grzbiet fabułę, poznać losy, sensy i tajemnice, nie o to wcale.
Więc o co?
O to, że działa czar i że zostaliśmy wyjęci z czasu i miejsca, i żebym po przeczytaniu książki, wracając do rzeczywistości, powiedziała z westchnieniem: „się zatchnęło się”.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fantastyka
Tagi: książki w 2009
Dodaj komentarz