Kruchość porcelany – Monika Sawicka
Wydawnictwo Magia słów , 2005 , 263 strony
Literatura polska
To moje drugie spotkanie z tą pisarką. Pierwsze nie należało do udanych. Po mojej recenzji odezwało się do mnie Wydawnictwo Magia Słów, które nie próbowało zmieniać moich wrażeń, wpływać na zmianę oceny tej powieści czy jałowo polemizować ze mną powołując się na opinię zawodowych krytyków literackich, czego byłam obserwatorem w dyskusji pisarza z robertlotse, autorem bloga Ślepiec patrzący z dystansem.
Nie.
Wydawnictwo zastosowało inną metodę (i tutaj chylę czoła) przekonania mnie do twórczości autorki. Zaproponowało przeczytanie debiutanckiej powieści Moniki Sawickiej. Pomyślałam: czemu nie? Jedna powieść nie przekreśla całego dorobku pisarki. Zgodziłam się i nie żałuję. Bez tej propozycji nigdy więcej nie sięgnęłabym po jej inne tytuły, a tak otrzymałam książkę-przesłanie o trudnych treściach pod warstwą dobrego humoru. Dwoistą w każdym jej aspekcie: w kontraście bieli i czerni okładki, w rozdwojeniu postawy Zuzanny, głównej bohaterki, w jej schizofrenicznym życiu, tym realnym i tym wymyślonym, , a wszystko po to tylko, aby żyć. Po prostu, normalnie i jak się wydawało bohaterce, szczęśliwie żyć.
Początkowo poznaję super kobietę, kochającą mężatkę, spełnioną matkę, przedsiębiorczą, pełną energii, bardzo pozytywnie nastawioną do codzienności, skrzącą humorem i mającą ciętą ripostę na każdą sytuację, problem czy zdarzenie. Szczęśliwy człowiek, chciałoby się rzec, gdyby nie, od czasu do czasu, wtrącane zdania między jeden a drugi żart: o pobycie w szpitalu, bo mąż-kat połamał na jej plecach kij od szczotki, o braku miłości w związku, w którym seks uprawia się jak ziemię, bo szkoda żeby leżała ugorem skoro „fajna z niej dupa”, o zdradach partnera z prostytutkami skwerowymi, o wymyślonym substytucie mężczyzny (jakie to żenujące), w którego oczach mogła znaleźć podziw, akceptację i usłyszeć „kocham cię” i wreszcie o braku wsparcia, gdy Zuzannę dopadła choroba nowotworowa. Powoli zaczął znikać humor i moje dobre samopoczucie, a historia stawała się coraz bardziej smutna. Tak smutna jak tysiące, a może miliony kobiet zakładających gombrowiczowskie maski, budujących wokół siebie gruby mur chroniący ich wewnętrzne ja, delikatną duszę, która, gdy przestaje cieszyć nawet uśmiech własnego dziecka, często jedyny promyk radości w życiu kobiety, pęka i roztrzaskuje się jak krucha porcelana. Bo każda kobieta jest w środku właśnie taka: piękna w swojej delikatności i kruchości z ogromną potrzebą bycia kochaną, bycia szczęśliwą.
Ta historia to swoisty manifest skierowany do każdej kobiety, która jest wprost bezgranicznie szczęśliwa, a to dlatego, że uwielbia być bita, kopana i poniżana. Nie może żyć bez podbitych oczu i cieknącej z nosa krwi. Nie narzeka i nie lituje się nad sobą, a jej metodą na życie jest stwarzanie iluzji szczęśliwej rodziny.
Manifest z przesłaniem: zamiast marzyć po prostu zacznij żyć. Pełną piersią, tak jak tego chcesz i jak na to zasługujesz.
Warto w takiej formie docierać do tych kobiet, zwłaszcza, że jak podaje autorka w przedmowie, dotyczy to 30% żeńskiej populacji.
Również w tej książce pisarka wspiera młodych twórców, użyczając miejsca na swoich stronach ich poezji i prozie. Wśród nich znalazłam wiersz Anny Strzelec, który pięknie podsumowuje historię Zuzanny.
A na koniec kropla dziegciu. Bardzo przeszkadzała mi w odbiorze treści niedbałość druku: nagminna literówka, łączenie rozdzielnych wyrazów, przesunięcia zdań, ich rozstrzeliwanie na całą szerokość strony i przestawione znaki interpunkcyjne.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2009
Dodaj komentarz