Kiedy ulegnę – Chang-Rae Lee
Przełożył Andrzej Leszczyński
Wydawnictwo Świat Książki , 2011 , 492 strony
Literatura amerykańska
Piękna opowieść o brzydocie życia!
Ten antagonizm pojęć i emocji niesionych przez nie, nie kłóci się w tej opowieści. Piękno narracji łagodzi i znieczula cierpkość kolejnych porcji gorzkiego kalectwa losów trzech, głównych bohaterów.
June, która straciła całą swoją rodzinę w wojnie koreańskiej w latach 50. XX wieku. Mając zaledwie jedenaście lat, przeżyła śmierć matki, brata i sióstr.
Hektora, który jako amerykański żołnierz widział ofiary wojny i miał świadomość bezsensu jego udziału w niej.
I Sylvie. Żona pastora, która była bezradnym świadkiem morderstwa jej rodziców dokonanego przez Japończyków.
Całą trójkę wojna doprowadziła do koreańskiego sierocińca Nowa Nadzieja. Wszystkich jego mieszkańców wojna naznaczyła piętnem przeszłości ciążącej niczym kamień, który nie pozwalał lekko i beztrosko żyć dalej. Okaleczyła ich psychikę i obciążyła pamięć, której bolesny wymiar próbowali przynajmniej znieczulić – Sylvie narkotykami, Hektor alkoholem, a June miłością, którą próbowała zdobyć zachłannie i egoistycznie tak, jak każde inne dziecko w sierocińcu. Jednak to antidotum żadnemu z nich nie przynosiło stałego ukojenia, pogrążając ich jeszcze bardziej w bagnie przeszłości i zarażając destrukcją innych. W tej opowieści wszystko było zdegenerowane – miłość, przyjaźń, zdrowie psychiczne i fizyczne, przeszłość i teraźniejszość, a nawet cicha bohaterka drugiego planu opowiadająca o okrucieństwie wojny francusko-austiackiej w 1859 roku – książka.
Wszystkie wydarzenia widziałam jednocześnie dzięki dwutorowej opowieści w czasie przeszłym, wojennym i teraźniejszym kilkadziesiąt lat po zakończeniu wojny. Dodatkowo jeszcze opowiadanej naprzemiennie przez trójkę bohaterów, którzy powoli odkrywali swoje tajemnice, mające traumatyczny i decydujący wpływ na ich kondycję psychiczną, postawy, na ugrzęźnięcie w czarnej dziurze wysysającej wszystkie siły, zwaną przez Sylvie „popielnikiem”.
Ta gęsta proza wymagała ode mnie skupienia i powolnego czytania. Piękna w budowie zdań, precyzyjnej konstrukcji fabuły, w rozwijaniu wątków plątanych przez życie, w sile przekazu emocji przeżywanych przez bohaterów, w opisywaniu przejmujących scen, w budowaniu atmosfery i napięcia, angażując moje uczucia i logiczne myślenie do zbudowania ostatecznie obrazu miłości, która nie miała prawa się rozwinąć, rozkwitnąć i spełnić. I może dlatego tę ohydną, a momentami porażającą, twarz wojny, wszechobecnej śmierci, powolnego umierania, rozkładu, depresyjnego smutku, męczącego życia, mogłam pochłonąć z zachwytem. Z trudem brnęłam przez gąszcz ciężkich emocji i zawsze nieszczęśliwych zdarzeń, towarzysząc wiecznie pijanemu Hektorowi i umierającej June, a mimo to chciałam z nimi być jak najdłużej. Poznać każdy szczegół historii miłości trojga okaleczonych i pogubionych dusz, którym wojna odebrała zdolność do szczęśliwego życia. I chociaż może wydawać się to niemożliwe i nieprawdopodobne, to właśnie przeczytałam literacką rozprawkę udowadniającą tezę umieszczoną na książkowej okładce:
Bo miłość to baza, chroniąca psychikę przed jakąkolwiek destrukcją. Nawet wojenną. Jeśli jej zabraknie, nic nie jest w stanie wyciągnąć okaleczonego człowieka z „popielnika”. Ugrzęźnie w nim do końca życia tak, jak Sylvie, Hektor i June.
Tutaj można posłuchać fragmentu powieści.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz