Kanada – Richard Ford
Przełożył Zbigniew Kościuk
Wydawnictwo PWN , 2015 , 503 strony
Literatura amerykańska
Najpierw opowiem o napadzie dokonanym przez moich rodziców, a później o zabójstwach.
To pierwsze, mocne zdanie rozpoczynające powieść, wypowiedział narrator i jednocześnie główny jej bohater – Dell. Dorosły Amerykanin z kanadyjskim obywatelstwem od 35 lat, wykładowca angielskiego, żonaty z Kanadyjką, bezdzietny. Tym jednym, intrygującym zdaniem zaproponował mi wspólne prześledzenie jego życia od przełomowego momentu w 1960 roku, w którym miał 15 lat, do chwili obecnej. Czasu teraźniejszego, w którym mógł spojrzeć za siebie i, przytaczając myśl angielskiego pisarza i krytyka Johna Ruskina, którego poglądem rozpoczął i zakończył opowieść o sobie, ułożyć z dostępnych mu elementów obraz własnego życia. Kompozycję trudną do złożenia ze względu na nierówność jej elementów niczym w puzzlach. Zadaniem naszym było zadecydować, co jest równe czemu, co ważniejsze, a co może zostać odsunięte na bok, kiedy życie gna naprzód. To porównanie życia do znanej układanki widoczne było w komponowaniu fabuły, w układzie powieści podzielonej na trzy części-rozdziały (przed napadem w USA, po napadzie w Kanadzie i życie dorosłe), a nawet w treści, stając się rozrywką ojca Della.
Moją pierwszą reakcją na zdanie rozpoczynające historię Della była jedna myśl – tragedia!
Nieodpowiedzialni rodzice i dramat ich dzieci – piętnastoletnich bliźniaków, dziewczyny i chłopca. Poczekaj, nie tak szybko z ocenianiem! – usłyszałam w podtekście słowa narratora. To tylko jeden z elementów puzzli. Za mało, by stworzyć obiektywną całość. I rozsypał przede mną kolejne – swoje wspomnienia, podsunął notatki zapisane przez jego matkę w Kronice zbrodni popełnionej przez słabą osobę, listy siostry i jej spojrzenie na przeszłe wydarzenia, artykuły z czasopism donoszące o sensacji i rozmowy z ludźmi pamiętającymi tamte graniczne wydarzenia.
Powstała opowieść znana nie z mass mediów, nie rodziców-przestępców nastolatków, którzy opowiedzieliby ją zupełnie inaczej, nie ludzi dorosłych, do których mogłabym się zaliczyć, pochopnie nadużywających określeń okropni, nierozumni, poddani mrocznej sile zniszczenia, ale dzieci.
ICH dzieci.
A dokładniej Della, który w odróżnieniu od zbuntowanej siostry Berner, zastosował w swoim życiu kilka teorii. W wieku piętnastu lat nieświadomie, a dostrzeżonych dopiero przez dorosłego mężczyznę. Pierwszą było dążenie do normalności w sytuacji mocno nienormalnej. Poszukiwanie jej namiastki nawet w skrajnych sytuacjach, bo to ona zaspokajała najbardziej podstawową potrzebę dziecka – poczucie bezpieczeństwa. Drugą była koncepcja przeznaczenia i charakteru, która była dla mnie ateistyczną wersją religijnej – przeznaczenia i wolnej woli. Dobra tkwiącego w człowieku, które należało wydobyć na powierzchnię albo zła próbującego zdeterminować los i tylko praca nad stworzeniem gorsetu z norm społecznych i moralnych czy ułożeniem z nich ochronnej warstwy cywilizacji, mogła utrzymać w ryzach człowieczą skłonność do czynienia zła. Trzecią była teoria dynamiczności i zmienności czynników zewnętrznych mających wpływ na los człowieka, uniemożliwiających stworzenie skończonego, zaplanowanego obrazu życia. To jest niemożliwe i z tym należy się pogodzić – przekonywał mnie Dell. To właśnie akceptacja tej płynności była czwartą teorią, pozwalającą spojrzeć na wydarzenia, czy tragedię nastolatka, nie jak na stratę, ale jak na szansę na nowe, na początek, na inne, na rozwój, i ostatecznie, na pojawienie się kolejnych możliwości w przyszłości, bo każda sytuacja, w jakiej uczestniczą istoty ludzkie, może się całkowicie odwrócić. Że wszystkie rzeczy, o których prawdziwości nas zapewniają, mogą okazać się inne. Każdy filar wiary, na jakim wspiera się świat, może runąć.
Wydawałoby się, że tak naszpikowana teoriami psychologiczno-filozoficznymi powieść, ma prawo nabrać ciężaru powagi, utrudniającej mi odbiór. Jednak autorowi udało się uczynić ją lekką w odbiorze właśnie poprzez spojrzenie zdystansowanego nastolatka-obserwatora, z którym próbowałam wspólnymi siłami, wydarzenie po wydarzeniu, scena po scenie, emocja po emocji, zrozumieć złożoność jego położenia i następujących po sobie faktów niczym w gangsterskim filmie, a potem jego życia. Również życia w ogóle.
Pozostało mi do rozstrzygnięcia jedno pytanie w obliczu tylu podsuniętych mi teorii-recept na dobre życie – czy to wystarczy, by nie stać się przestępcą?
Otóż nie wystarczy!
Autor wyraża to symbolicznie, pozwalając ojcu Della zjeść ostatni element układanych przez siebie puzzli, uniemożliwiając zaistnieniu skończoności, pełności, przewidywalności, doskonałości i gotowości w życiu. To jest możliwe tylko w przypadku umarłego. Ale wtedy nie miałby kto opowiedzieć o tym wszystkim.
Dlatego żyjącym pozostaje w tej nieprzewidywalności wyniku walki dobra ze złem stale starać się. Jak sugeruje, cytowany przez Della, John Ruskin – mamy większą szansę w życiu – większą szansę przetrwania – jeśli umiemy radzić sobie ze stratą i podporządkowujemy jedne elementy drugim (…), aby zachować właściwą proporcję i połączyć je w całość, która sprzyja dobru.
To cholernie trudne! – chciało mi się krzyczeć, gdy opowieść Della dobiegła końca. Wiem, wiem – usłyszałam – moja siostra mogłaby opowiedzieć zupełnie inną historię, bardzo odmienną od mojej, negatywną. Ale starała się.
W staraniu się tkwi sens istnienia wszystkich teorii-recept na dobre życie, w którym jesteśmy kandydatami na przestępców.
Wszyscy, bez wyjątku.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz