Jeszcze jeden dzień – Mitch Albom
Przełożyła Dominika Lewandowska
Wydawnictwo Znak Literanova , 2014 , 216 stron
Literatura amerykańska
Chciałam napisać – czytanie powieści tego autora…, ale gdy to zrobiłam, gdy zdanie przebrzmiało wypowiedziane głośno, zdałam sobie sprawę, że to wyrażenie zupełnie do niego nie pasuje. Książek tego autora się nie czyta, a raczej nie czuje, że się czyta. Je się pochłania sercem, zupełnie zapominając nie tylko o samym procesie czytania, ale i o otaczającym świecie. Obcowanie z jego twórczością to interaktywne spotkania emocjonalne z niezwykle mądrym człowiekiem, który tę wiedzę życiową potrafi umiejętnie przekazać. Do którego w chwilach załamania, zwątpienia, rozczarowania mogę przyjść i odnowić wiarę w ludzi, dobro i sens istnienia świata.
Robię to bardzo prosto.
Wyjmuję z półki swojej lub nieswojej, odpowiednią do aktualnego stanu psychicznego książkę (a trochę ich już napisał), otwieram i… znika otoczenie, a pojawia się głos niosący otuchę. Nie, nie prawi kazań, nie moralizuje nachalnie, nie napomina, nie ocenia i nie karci. Raczej zmusza do rachunku sumienia, opowiadając konkretną historię, której mogłabym być bohaterką (albo byłam). Historię o takich ludziach, jak ja, którzy mają identyczne problemy, rozterki, wahania, a może nawet ból. Ale niekoniecznie. W radości złudnie dającej poczucie pewności jej trwania w nieskończoność, przypomina o wartościach zapomnianych w tym momencie. Pomaga ich nie zgubić. Wskazuje dokąd należy zmierzać i w szczęściu, i w nieszczęściu.
Skąd o tym wiem?
Bo ta książka jest kolejną, którą miałam przyjemność przeczytać. Otwierając ją, zadałam sobie tylko pytanie, jaka tym razem historia mnie czeka i o czym bardzo ważnym mi przypomni? Trochę tematykę zdradzała piękna zakładka dołączona do książki:
Domyśliłam się więc, że będzie o miłości matczynej. I tak było, chociaż… nie do końca. Bezwarunkowa miłość matki do własnego dziecka była wprawdzie tematem nadrzędnym, ale nie mniejszą rolę odegrał jej kontekst – uczucia syna, Charlesa. To on był opowiadającym historię swego przegranego życia z dwukrotną próbą samobójczą pewnej przypadkowej dziennikarce, odwiedzającej jego miasteczko. Życia z matką rozwódką w latach 50. ubiegłego wieku ze wszystkimi tego konsekwencjami społecznymi dla obojga. Dla matki chroniącej syna i dla dziecka, któremu bardziej zależało na warunkowej miłości nieobecnego ojca, niż na bezwarunkowej miłości matki. Jej jedyną wadą było to, że nie kazała mi na tę miłość pracować. – zwierzał się dziennikarce. Małego chłopca obserwującego rodziców przez pryzmat dziecięcego pojmowania złożoności świata. Osoby niedojrzałej, a przez to wyciągającej bardzo subiektywne wioski krzywdzące matkę i wypaczające ocenę ich sytuacji rodzinnej.
I to właśnie było clou tej opowieści.
Tytułowy „jeszcze jeden dzień”, który podarował Charlesowi los na ponowne spotkanie ze zmarłą matką, pozwolił ujrzeć mu swoje życie w nowym kontekście odkrywanych rodzinnych tajemnic z przeszłości, mających wpływ na decyzje, postawy i zachowania jego rodziców. Odkrycie tej prostej prawdy, że za naszymi rodzicami kryje się również część nieznanej nam przeszłości, mającej ogromny wpływ na rodzaj kontaktów z otoczeniem, styl życia czy wychowanie własnych dzieci, pomaga zrozumieć (a może nawet przebaczyć) tym, którzy czuli się (w swoim mniemaniu) skrzywdzonymi przez rodziców. Wręcz utwierdzić w pewności, że rodzice, jeśli cię kochają, będą cię trzymać bezpiecznie, ponad burzliwym morzem ich związku, a czasem to oznacza, że nigdy się nie dowiesz, co przeżyli, i przez to możesz traktować ich gorzej, inaczej, niż gdyby znało się całą prawdę.
Bo to nie była opowieść o matczynej miłości patologicznej, jak można byłoby na początku opowieści podejrzewać, ale o tej codziennej, cichej, cierpliwej, oczywistej, zwykłej, a przez to niezwykłej, którą dostrzegamy dopiero po śmierci rodzica.
Ta powieść ma ubiec tę sytuację.
Ma zapobiec możliwości dalszego życia z duchami z przeszłości, z niedokończonymi sprawami, z żalem, że nie zdążyło się tego wszystkiego zobaczyć, zrozumieć i naprawić, będąc skazanym na palące poczucie winy z powodu okazywanej niewdzięczności w egoistycznym skupianiu się tylko na sobie, na własnych potrzebach i problemach oraz na niezaspokojone pragnienie posiadania jeszcze jednego dnia, by to wszystko sobie wyjaśnić.
Można tę książkę potraktować, jak jeszcze jeden, dodatkowy dzień przed nadejściem tego ostatniego, definitywnego, nieodwołalnego. Dzień, w którym zrozumie się, że matczyna miłość, kocha za nic i jest jedyną, na którą nie trzeba sobie zapracować.
Kiedy przeczytałam powyższe zdanie na okładce książki, zdałam sobie sprawę, że dokładnie to widzę, patrząc w oczy mojej mamy i dokładnie to widzi moja córka, w moich oczach. Wygląda na to, że idę w dobrym kierunku, a historia Charlesa i jego matki była tego testem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz