Ja, terrorysta – Antonio Salas
Przełożyły Bogumiła Lisocka-Jaegermann , Zuzanna Jaegermann
Wydawnictwo Naukowe PWN , 2012 , 617 stron
Literatura hiszpańska
Zdecydowanie oszalałeś. Albo jesteś pijany. Albo i jedno, i drugie. Czy ty w ogóle rozumiesz, co wyprawiasz? Jak chcesz uchodzić za arabskiego terrorystę? – usłyszał autor tej książki, hiszpański dziennikarz śledczy piszący pod pseudonimem, od inspektora Delgado. Tego samego, który za każdym razem pomagał mu i wspierał, kiedy realizował projekt infiltracji mafii handlującej dziewczynkami i kobietami wykorzystywanymi seksualnie i projekt inwigilacji hiszpańskich grup neonazistowskich, których pokłosiem były odpowiednio książki – Handlowałem kobietami i Dziennik skina.
I miał rację – pomyślałam – toż to czyste szaleństwo!
Zwłaszcza po 11 września 2001 roku w Nowym Jorku i 11 marca 2004 roku w Madrycie, kiedy terroryzm islamski stał się bardzo niebezpiecznym tematem. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo, a autor może i wiedział, ale ciekawość zawodowa i pasja dziennikarza, z jaką napisana jest ta książka, były silniejsze od rozsądku i argumentów, że jest przeciętnym Europejczykiem, bez przygotowania i doświadczenia w świecie arabskim, bez szkolenia i opieki agencji wywiadu, z budżetem nieprzekraczającym wpływów ze sprzedaży poprzednich książek i kontaktami w liczbie nie większej, niż ma je zwykły dziennikarz. Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że miałam dokładnie takie same możliwości (nie biorąc pod uwagę predyspozycji psychicznych), jak autor.
A jednak!
Zbudował od podstaw nową przeszłość i tożsamość, przybierając imię Muhammad Ali Tovar Abd Allah, Abu Ajman, Al-Filastini. Zapisał się na kursy o terroryzmie, zaczął uczyć się języka arabskiego, studiować Koran i praktykować religię, jak prawdziwy, wierzący, bogobojny muzułmanin, czytać wszystkie dostępne książki i strony internetowe (przede wszystkim arabskie) na temat terroryzmu z każdego, możliwego punktu widzenia, zapuścił brodę, przyciemnił skórę, zaczął nosić kefiję, a nawet poddał się obrzezaniu.
I dopiął swego!
Stał się nie tylko jednym z braci, który na kursach szkolących terrorystów nauczył się wszystkiego, czego mógł potrzebować dżihadysta, ale stanął również na czele organizacji terrorystycznej Hezbollah Wenezuela i został webmasterem strony internetowej Szakala, najsłynniejszego terrorysty świata zanim pojawił się Osama bin Laden. Jak mu się udało zdobyć zaufanie członków znanych ugrupowań takich, jak Ruch Tupamaros, Hezbollah czy Hamas i jednocześnie uniknąć wspierania zamachów terrorystycznych, udziału w walce zbrojnej, podkładania bomb, handlowania bronią czy popełniania innego, nielegalnego czynu? Dzięki swojej profesji – za pomocą słów, stając się korespondentem alternatywnych chavistowskich mediów oraz arabsko-wenezuelskich gazet. Od siebie dodam – zwykłemu szczęściu, które pojawiało się w najbardziej napiętych momentach akcji, chociaż autor twierdził, że wyjątkowej opatrzności bożej. W niektórych momentach, gdy jego życie wisiało na włosku, przyznawałam mu rację.
Materiał jaki zgromadził i zawarł w tej książce, tworząc przy okazji swoiste portfolio sześciu lat śledztwa, w którego oglądaniu zatrzymałam się (uprzedzam przed skrajną drastycznością niektórych zdjęć) na tym z zamachu, nie będąc w stanie przeglądać ich dalej, a które udostępnia na swojej stronie internetowej, oparty na własnych obserwacjach, rozmowach z politykami, nagraniach video z akcji, ze spotkań ze znanymi przywódcami i członkami grup bojowników, wywiadach ze zwykłymi ludźmi z obu stron frontu przytaczanych w książce, jest bardzo bogaty, szczegółowy, wielowątkowy (od terroryzmu po handel narkotykami i neonazizm) i wielopłaszczyznowy (od globalnego spojrzenia politycznego po skutki psychiczne u pojedynczego człowieka), a wnioski od bardzo osobistych po wywracające europocentryczne spojrzenie na terroryzm o 180 stopni.
Chociaż muszę przyznać, że nie moje.
Przed przeczytaniem tej książki miałam ugruntowane poglądy na temat terroryzmu, bardzo odmienne od tego, który lansowany jest wokół mnie, a przez to bardzo niepopularny. Zdobyłam go podczas studiów w kontaktach z palestyńskimi studentami. U źródła niezanieczyszczonego śmieciami informacji propagandowej. I to nie poprzez rozmowy, ale dzięki jednej, niepozornej, zwykłej/niezwykłej kopercie, która krążyła wśród studentów. Pustej w środku, ale pełnej w wymowie adresu, w miejscu którego widniał napis – Palestyna – nie ma takiego kraju. Wtedy jeszcze nie było jej na geograficznych i politycznych mapach świata. W obliczu tego napisu nie potrzebowałam wyjaśnień. Wystarczyła mi analogia do historii mojego kraju i rozumiałam wszystko, co czuje naród bez ojczyzny. Autor tę metodę rozumienia przez analogię (bardzo skuteczną) często stosował w swojej książce. Od tamtej pory miałam jasny obraz przyczyn i poczucie zrozumienia metod do jakich posuwali się Palestyńczycy. Zyskałam bezbłędny kompas w późniejszej spirali narastających kłamstw. Co nie było równoznaczne z popieraniem ich metod walki. Zastanawiałam się tylko nad jednym – dlaczego Żydzi, którzy doświadczyli bólu diaspory i Holokaustu, czynią to samo innym? To był niezapełniony obszar mojej wiedzy, którego nie potrafiłam uzupełnić przez następne kilkanaście lat. Nie było takich pozycji. Istnieje cenzura, której doświadczył autor, próbujący za darmo udostępnić zgromadzony materiał na temat konfliktu palestyńsko-izraelskiego, wydawcom czasopism i gazet, z którymi współpracował jako dziennikarz. Nikt nie chciał ich opublikować.
Teraz zrozumiałam dlaczego.
Autor wypełnił mi ten obszar po brzegi zdobytymi informacjami. Rozebrał na części pierwsze mechanizm powstania i funkcjonowania terroryzmu islamskiego, napędzanego przez grupy nacisku politycznego, upatrujące w nim siłę potrzebną do zdobycia władzy, grupy gospodarcze handlujące bronią i grupy karteli narkotykowych, w których przestępcy i politycy często mieli jednakową twarz. Doszedł do źródła jego powstania, które z pobudek czysto ideowych (wyzwolenie Palestyny spod okupacji Izraela) zainteresowani przykryli jedną religią, wykorzystując go do własnych celów. To co wiemy w Europie na temat terroryzmu z doniesień mediów jest tendencyjne, jednostronne, zmanipulowane i odsiane z informacji niepożądanych, tworząc w umyśle Europejczyka jedno, proste, pożądane skojarzenie – islam=terroryzm. I podaje tego konkretne dowody. Cała książka jest dosłownie usiana odnośnikami do stron internetowych, które powoli zaczynają być usuwane przez tych, dla których są niewygodne.
Autor tą książką szeroko otwiera oczy na dużo bardziej skomplikowane zjawisko terroryzmu islamskiego niż nam się wydaje i na manipulację medialną, jakiej poddawany jest odbiorca i sami dziennikarze, powielający nieświadomie bzdury informacyjne, celowo wypaczające światopogląd i obraz islamu.
Są tacy, którym zależy, żebyśmy się nienawidzili i wzajemnie pozabijali, a dezinformacja to broń wojny o umysł odbiorcy toczącej się zwłaszcza w Internecie.
To dlatego tę książkę można potraktować jako apel o zaprzestanie używania przemocy, która jest prostą drogą do samozagłady ludzkości, przeciw używaniu karabinów i bomb, potępienie walki zbrojnej, która tylko generuje ból, chęć zemsty i nowych terrorystów (psychologiczne skutki wojny wśród dzieci), o zwrócenie się ku poszukiwaniu wiedzy i krytycznemu przyglądaniu się zalewających nas w mediach informacji. To dlatego też każdy, główny rozdział w tej książce otwiera cytat z Koranu i przysłowie arabskie nawołujące do pokoju i miłości.
Ale dla mnie ta książka to również historia sześciu lat powolnej przemiany świadomości zmanipulowanego Europejczyka, odkrywającego zafałszowaną prawdę przez prawdziwych terrorystów współczesnego świata o cywilizowanych twarzach i w białych rękawiczkach. Historia przejścia ze spojrzenia europocentrycznego na rzecz relatywizmu kulturowego.
Wnioski są przerażające, a prognozy utrzymania tego stanu rzeczy jeszcze bardziej. Ich efektem są bomby wybuchające pod drzwiami Europy. Terroryzm przestał być sprawą dalekich krajów. Stał się osobistym problemem wszystkich (nie tylko rządów) bez względu na religię, położenie geograficzne i przynależność polityczną z wyraźnym przesłaniem – uważaj na kogo głosujesz!
Autor, jak sam przyznaje, wobec ogromu poznanego zjawiska pozostała mu tylko modlitwa o to, by te kłamstwa nie oszukiwały innych tak, jak nas, bo choć nie da się zmienić świata, warto zmienić się samemu, zaczynając chociażby od przeczytania tej książki, na której pojawienie się musiałam czekać kilkanaście lat.
Gwarantuję nie tylko uporządkowanie nomenklatury i zawartości pojęć związanych z tym zagadnieniem, opiekę merytoryczną ze strony wydawnictwa w postaci przypisów i komentarza specjalisty niezbędnego przy tego typu publikacjach, ale i zupełnie inne spojrzenie na tak zwany terroryzm islamski. Przy czym wyrażenie „tak zwany” jest świadomie użytym przeze mnie zwrotem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz