Gliniarz – Marcin Ciszewski , Krzysztof Liedel
Wydawnictwo Znak Litera Nova , 2013 , 395 stron
Literatura polska
Istnieją ludzie-książki.
To nietypowa forma tekstu. Zachowanego tylko w umyśle, dostępna tylko w rozmowie i tylko nielicznym. Ale czasami tacy ludzie napotykają na swojej drodze kogoś, kto ma zdolność ubierania myśli w słowa.
Wtedy powstaje książka z fascynującą opowieścią.
Bo nie mogę tych wspomnień z dwudziestoletniej służby w milicji/policji w okresie przemiany ustrojowej naszego kraju nazwać tylko wspomnieniami. Tak prosto się nie da, bo jest w niej i sensacja, i groza, i horror, i wstąpienie do piekieł przestępczego świata, i brawura balansująca na krawędzi prawa, i sceny podnoszące adrenalinę, a także te, które ją rozładowują dobrze znaną metodą – humorem, przymrużeniem oka, śmiechem. Chociaż jest i o alkoholu, o jego zbawiennym wpływie na stres, napięcie i niepewność.
Nie spodziewałam się takiej dawki emocji, podanej szczerze, bez ubarwień, bez przypinania sobie medalu do piersi, z odrobiną krytyki procedur, biurokracji i warunków pracy, gdzie w dobie komputerów w komendach jeszcze królowały maszyny do pisania. Ale nie na tym skupił się główny bohater – Krzysztof. Przede wszystkim ukazał zawód policjanta wykonywany przez człowieka z powołaniem do tej służby, z pasją. Wtedy profil takiego funkcjonariusza odbiega bardzo od tego pana w mundurze, z brzuszkiem, siedzącego za biurkiem. I właśnie to ostatnie, utarte wyobrażenie skłoniło mnie do sięgnięcia po tę książkę. Nie nazwisko współautora, pisarza znanego z kilku wcześniej wydanych powieści sensacyjnych, ale prowokujący tytuł, który kojarzył mi się tylko z amerykańską rzeczywistością oraz kontrastujący z nim napis umieszczony u góry okładki tytułowej:
Stwierdziłam, że niedobrze wiedzieć więcej o obcych gliniarzach niż o własnych, a mając w głowie obraz amerykański, trochę sceptycznie podeszłam do tej książki. Do debiutującego pisarza w roli spisującego czyjeś wspomnienia, który po raz pierwszy nie użył własnej wyobraźni, by wykreować zdarzenia, postaci, relacje pomiędzy nimi, ale doświadczenia i przeżycia zaprzyjaźnionego, obecnie już byłego, policjanta.
Polskiego policjanta.
Dla mnie to było bardzo ważne. By poznać specyfikę tego zawodu, byłam nawet skłonna wybaczyć ewentualny słaby warsztat literacki. Chciałam tylko jednego – dowodu, że określenie „gliniarz” w kontekście polskiego policjanta brzmi dumnie.
Otrzymałam i jedno, i drugie. Z nawiązką!
Książkę połknęłam na dwa razy, zmieniając po drodze wiele niesłusznych uprzedzeń, poglądów, ale i poszerzając wiedzę na temat specyfiki pracy samej policji. Prawdą jest też jednak to, że Krzysztof był nietypowym policjantem (chociaż sam twierdzi, że takich jak on było i jest nadal 99%), z wyjątkową ścieżką zawodową i to właśnie te cechy skłoniły pisarza do użyczenia swojego pióra. Niekonwencjonalnym w sposobie myślenia i działania, trochę łobuzem, bo aby złapać łobuza, trzeba za nim posłać innego łobuza, trenującym, skłonnym do ryzyka, dyspozycyjnym (niestety, na temat wpływu pracy na sprawy rodzinne nie ma ani słowa, a szkoda), z dodatkowym zmysłem wyczucia i jedną, podstawową zasadą, którą ujmował w sposób anegdotyczny – Do czego służy policjantowi bruzda miedzy pośladkami? Do tego, żeby spływał po niej pot. Jakże inaczej brzmi to zdanie w kontekście znanych kawałów o policjantach. Ale Krzysztof nie tylko pozwolił mi uczestniczyć w akcjach rozbijania mafii rosyjskiej, skradania się do „dziupli” w ciemną noc, w łażeniu w deszczu po błotnistym polu w poszukiwaniu mordercy denata leżącego na jego środku, w bójkach na śmierć i życie z przestępcami (sceny niczym z filmów!), w pogoni za włamywaczem, w aresztowaniu samookaleczjącego się recydywisty w tym procederze, w aferach gospodarczych znanych mi z doniesień medialnych, ale także w akcji tuż po zamachu w londyńskim metrze, w szkoleniach antyterrorystycznych w Anglii i USA. Również w Guantanamo. Czasami się nudziliśmy, bo nuda doskwierała zwłaszcza, gdy nie było spraw w terenie i zaczynało się przekładanie papierków, wypełnianie zaległych formularzy, uzupełnianie notatek: ten typ ekscytujących, podnoszących poziom adrenaliny przypadków – jak posumował wszechpanującą, ale konieczną papierologię w tym zawodzie. Te wszystkie doświadczenia powolutku, z czasem, od osiemnastolatka zaczynającego w prewencji jeszcze w czasach komunizmu, poprzez służbę w plutonie specjalnym, pracę w sekcji kryminalnej, studia prawnicze, wykłady w szkole, na organizowaniu po 11 września 2001 roku i szefowaniu ministerialnej instytucji Międzyresortowemu Zespołowi do Spraw Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej i Terroryzmu skończywszy, pozwoliły mi prześledzić drogę kształtowania się rasowego policjanta.
Polskiego gliniarza (jednak to połączenie jest możliwe!) z zasadą – chcieć to móc! Wcielony mit kariery zawodowej – od marzeń o pracy w policji do szefowania zespołem do spraw terroryzmu.
Ale jest łyżka dziegciu w tych wspomnieniach, którą Krzysztof zaprawia swoje barwne życie na końcu – polityka przekreślania dotychczasowych, z takim trudem zdobywanych doświadczeń, o której pisze – Coraz więcej było w tym wszystkim polityki, coraz mniej okazji do pracy, którą traktowałem bardziej jako okazję do „zbawiania świata” niż zarabiania na chleb. Polityka, w wyniku której z policji odchodzili najlepsi. I to wcale nie jest z korzyścią dla mnie, dla polskiego społeczeństwa.
Dla naszego bezpieczeństwa.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz