Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Cóż wiemy o miłości… – Anna Strzelec

21 marca 2019

Cóż wiemy o miłości… – Anna Strzelec
Wydawnictwo E-bookowo , 2012 , 78 stron
Literatura polska

Mimo że z poezją tej autorki, zebraną w jednorodnym tematycznie tomiku, spotykam się po raz pierwszy, to nieobce są mi jej niektóre wiersze. Jako autorka powieści nie potrafiła oddzielić (i bardzo dobrze!) swojego poetyckiego spojrzenia na świat i nie rozsiewać jej okruchów w prozie. To w czytanych wcześniej powieściach poznałam niektóre wiersze, które odnalazłam również w tym zbiorku o miłości, jak sugeruje tytuł. Ale nie tylko tej wielkiej, jedynej, ostatecznej, odrzuconej, poranionej czy zdradzonej w wielości swoich odmian, jak tylko miłość być potrafi, przydarzając się kobiecie i mężczyźnie, ale i tej ciepłej i przyjaznej, którą obdarza się dzieci czy wiernego psa. Jest w tych wierszach również jeszcze jedna miłość. Ukryta pomiędzy strofami, goszcząca na stałe w tle, wydobywana na plan pierwszy dopiero w metaforach i porównaniach, o której autorka nie pisze wprost i dlatego na próżno by szukać w wersach jawnej wobec niej deklaracji uwielbienia.
To przyroda w całym wachlarzu swoich cudownych, przepięknych, urokliwych i zmiennych zjawisk natury. To dzięki niej pocałunki mogą być:

 

…dzikie jak jesienne głogi
delikatne jak szept ostatniego motyla
wilgotne jak pierwszy szron w ogrodzie…

 

A który może inspirować do właśnie takich wyznań.

 

 

Ta miłość do świata przyrody scala wszystkie inne – do człowieka i do zwierząt. To dlatego cały zbiorek ilustrowany jest jej urodą dostrzeżoną i zatrzymaną w kadrze.

 

 

Począwszy od palety kolorów, które w wierszach są jak pociągnięcie pędzla, z którego skapują barwne słowa jak:

 

liście złotem, brązem malowane
łez i pamięci srebro…

 

Na jej zmienności skończywszy, w której czas wyznacza etapy życia człowieka i może być metaforą jesieni, a jesień z kolei metaforą starości:

 

powideł śliwkowych
i suszenia grzybów
czerwienienia bluszczu…
słoneczników na tarasie dziobanie
róż przekwitłych przycinanie,
po lesie z psami bez celu wędrowanie
Farbowanie włosów –
Kochany, jesień idzie…

 

To wśród traw, kwiatów, pod amarantowym niebem i przy śpiewie ptaków spotykają się kochankowie. To księżyc towarzyszy nocnej tęsknocie zakochanej kobiety, a świt wita zapachem lawendy, widokiem róż, zbłąkanym jeżem i wspólnym śniadaniem z ukochanym na tarasie z widokiem na ogród. I wreszcie to dzięki miłości do natury, wrażliwości na jej czar i urok, umiejętności czerpania z niej radości życia i zachwycania się jej pięknem, doceniania chwil ulotnych i wyjątkowych w jej zmienności, dostrzega człowieka jako jednego z jej maleńkich elementów składowych. To dlatego nie wymaga od życia więcej niż natura sama jej ofiaruje. Może tylko jeszcze Prośba malutka:

 

Taka miłość do przytulenia,
taka przyjaźń do rozmowy
picia razem porannej kawy
taką miłość z chusteczką
od łez mokrą
i namiętnością dobranocną
podaruj mi.

 

Niby tak niewiele – harmonia współistnienia świata z miłością człowieczą. Liryzm dnia powszedniego, czasami wręcz infantylny, do którego autorka przekornie się przyznaje, tęsknota do jedności w uczuciu kobiety i mężczyzny oraz człowieka i natury, to podstawowa cecha tego zbiorku, w którym autorka umieściła swoje utwory napisane w latach 1988-2011. Ten upływ czasu między powstaniem pierwszego wiersza a napisaniem ostatniego, pozwolił mi podejrzeć zakochanie, być świadkiem narodzin uczucia miłości, przeżyć szczęście jej trwania, smutek i rozpacz odejścia. I mimo, że sporo w tych utworach zawodu, niepokoju o trwałość uczucia, rozczarowania i bólu rozstań, żalu porzucenia, to jednak na przekór tej miłości zdradzonej i odrzuconej, promieniują jakimś niepoprawnym w tym kontekście optymizmem, nadzieją na powrót lub odrodzenie, radością wspomnień piękna chwil przeżytych i nadzieją na nową, wyproszoną i wymodloną miłość.
To zbiorek bolesnych emocji, ale i pięknych wrażeń, pełnych optymizmu.
Autorka w swoim tomiku podtrzymuje ideę patronatu nad młodymi twórcami, której kiedyś również była podopieczną za sprawą Moniki Sawickiej, umieszczając gościnnie na końcu zbiorku wiersze młodych poetów – Julii Melanii i Adriana Pawłowskiego.
Troszkę się rozmarzyłam, zwłaszcza, że za oknem mam park, a w nim od rana śpiewają ptaki. I nie wiem już, czy to zasługa tych wierszy, że to dostrzegam, czy może obudzonej po zimowym śnie przyrody, która podsunęła mi swoją witalnością ochotę na tę książkę z kuszącym tytułem i jeszcze bardziej wnętrzem.

 

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Poezja

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *