Amerykańska księżna: z Nowego Jorku do Siedlisk – Virgilia Sapieha
Przełożyła Ewa Horodyska
Wydawnictwo Ośrodek Karta , 2019 , 300 stron + 12 stron zdjęć
Seria Świadectwa XX Wiek: Polska
Literatura amerykańska
…z naszego małżeństwa tak naprawdę nie cieszył się nikt prócz nas dwojga.
Tak o zawartym w Londynie 30 czerwca 1933 roku napisała w swoich wspomnieniach autorka. Dziewięć lat trwały gorączkowe wymiany listów, poglądów i sprzeciwów popartych argumentami między obiema rodzinami. On był zależny finansowo i niegotowy na małżeństwo, którego nie życzyła sobie rodzina Sapiehów. Ona zbyt młoda, a Polska zbyt odległa według amerykańskiej rodziny Petersonów. Młodych dzieliło wszystko, ale łączyła miłość. Byli w sobie zakochani. Z jej strony widać to było w uległości wobec decyzji i wyborów męża oraz w całkowitym podporządkowaniu się jego planom zawodowym. Jeździła, nie narzekając, wszędzie tam, gdzie obejmował posadę. Na początek do małego miasta na Górnym Śląsku, potem do Warszawy, by tuż przed wybuchem II wojny światowej osiąść w rodzinnym majątku Sapiehów, w Siedliskach niedaleko Lwowa.
Wspomnienia opisujące sześcioletni pobyt w Polsce w okresie dwudziestolecia międzywojennego wydane po raz pierwszy w USA przyniosły jej popularność oraz krytykę ze strony Polonii – przeczytałam we wprowadzeniu autorstwa Adama Safaryjskiego. Syn Marii Kuncewiczowej po przeczytaniu wręcz wyrzucił je w złości do oceanu.
Byłam ciekawa, jak ja je przyjmę.
Jako Polka z XXI wieku, której wiedza zaczerpnięta z wielu opracowań pozwoliła wypracować spory dystans. Początkowo czytałam je z zachwytem, mimo ogromnej krytyki ówczesnych realiów. W poglądach nie istniał między nami czas. Myślę, że ówczesną Polskę odbierałabym dokładnie tak samo. Wyraźnie widziałam w Virgilii kobietę nie z tej epoki, nie z tego czasu i nie z tego kraju. Podobało mi się to „współczesne” spojrzenie z boku. Bardzo uważne i wychwytujące kontrasty oraz różnice istniejące między warstwami społecznymi, podkreślające tragiczne położenie chłopów, specyficzną mentalność ludzką pełną uprzedzeń i stereotypów, a nawet zabobonów. Opowiadała otwarcie o tym, co przeżyła, czego doświadczyła, czego była uczestnikiem lub świadkiem. Jak po latach stwierdziła w swojej autobiografii, iż nie pisała wtedy nieprawdy ani nie wyjawiała sekretów – opisała tylko to, co sama widziała. Bez narzuconych własnych emocji, którymi polscy pamiętnikarze często zaciemniali i zniekształcali obraz rzeczywisty lub obiektywną prawdę. Autorka pokazała mi polską arystokrację oraz przedwojenną wieś takimi, jakimi były ówcześnie w fascynującej gamie obrazów bez upiększeń, z których najbardziej wstrząsnęła mną dramatyczna sytuacja dzieci chłopskich, katastrofalny stan ich zdrowia, seksizm w rodzinie wobec dzieci, bardzo niski poziom higieny oraz beznadziejne życie bez perspektyw na przyszłość i brak jakichkolwiek możliwości wyjścia z tego położenia. Jak zauważyła autorka – Nikt tu nie zdawał dzieciom pytania, które w Ameryce jest na porządku dziennym: „Kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz?” Polska była republiką, ale nie istniała w niej równość szans. W tych wspomnieniach mocno odczuwałam ogrom zacofania społecznego na wsi i przyczynę późniejszej podatności chłopów na reformy agrarne parcelujące ziemię polskiego ziemiaństwa. Wystarczy porównać dom Sapiehów z chatą chłopską.
Pomoc humanitarna i działalność profilaktyczna wśród mieszkańców wsi, w którą włączała się autorka, była niewystarczająca. Zaskoczyła mnie też nieświadomość arystokracji położenia chłopów, a może totalne zaślepienie na bliską rzeczywistość. Za to otwartą na daleką, amerykańską, w której rozbieżność między bogatymi a biednymi dostrzegali, wręcz czyniąc z tego potępiający Amerykanów zarzut! To nie są wnioski autorki. Ona tylko pozwalała mi je sama wysnuwać. Nie ferowała we wspomnieniach własnych opinii. Operowała przede wszystkim faktami, konkretnymi dialogami i sytuacjami, którym oddawała głos.
Podsumowania i konteksty narzucały się same!
Jednak im bliżej byłam końca w tym chłodnym podejściu do opisywanej rzeczywistości, zauważyłam dominację tylko jednego kierunku spojrzenia – obiektywnie, ale bez entuzjazmu, jeśli nie momentami pesymistycznie. Tym punktem krytycznym, po którym zweryfikowałam jeszcze raz przeczytane wspomnienia, było zdanie o nadejściu smutnej pory roku… wiosny! Wniosek był jeden – autorka właściwie niczym nie zachwyciła się w swoich wspomnieniach. Nie napotkałam ani jednego opisu chociażby uwielbienia dla przyrody, której urok jest ponad wszystkimi podziałami. Dużo racji miała teściowa autorki, Matylda Sapieżyna tak tłumacząca obcość w postawach i poglądach synowej – Umysł Gilly, jak u większości Amerykanów, był wyłącznie skierowany ku przyszłości i teraźniejszości, z największym podziwem dla nowoczesnych osiągnięć w każdej dziedzinie. To podejście idealnie odzwierciedla krótki dialog z kuzynką męża:
– Cóż jest lepszego – spytała z naciskiem – niż umrzeć za ojczyznę?
– Być może żyć dla niej? – odparłam.
Tak symbolicznie oddana przepaść światopoglądowa między Polakami a Amerykanami u progu wybuchu kolejnej wojny była nie do zasypania!
Jednak nie uogólniałabym postawy autorki na wszystkich Amerykanów. W dużej mierze jej zachowanie i postawy były podyktowane indywidualnymi cechami charakteru. Nie była radosną, optymistyczną, spontaniczną i ciekawą inności kobietą. Nie potrafiła czerpać przygody z wyjątkowości swojego położenia tak, jak to robił amerykański ambasador Hugh S. Gibson (Amerykanin w Warszawie). Może dlatego, po wyjeździe z Polski w pierwszych dniach wybuchu wojny, małżeństwo nie przetrwało. Pozostawiła, nam Polakom, cenny obraz międzywojennej Polski widzianej oczami osoby z zewnątrz, zdystansowanej, szczerej i jednak do końca obcej.
I właśnie dlatego bardzo ciekawy!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: literatura amerykańska
Dodaj komentarz