W Tybecie jest pewne zwierzę, na które poluję od dziesięciu lat.
Wyznał Vincent Munier autorowi tego podróżniczo-przyrodniczego reportażu, mając na myśli panterę śnieżną. Najwybitniejszy współczesny fotograf zwierząt zaproponował mu bezkrwawe łowy. Wyprawę na płaskowyż Czangtang w Tybecie, zobowiązując go do nieujawniania dokładnych danych geograficznych z obawy przed myśliwymi. Panter śnieżnych zostało tylko pięć tysięcy, bo ich teren występowania rozciąga się od Pamiru po Himalaje, pokrywając się z niszczącymi ekosystem ekspansjami polityczno-militarnymi człowieka w tym regionie. Te czynniki wskazywały na słabe szanse, żeby dostrzec chociażby cień pantery na powierzchni wielkości jednej czwartej Eurazji.
A jednak się zdecydowali.
Swoją niezwykłą opowieść o tropieniu ducha śniegów, jak nazywano to rzadkie zwierzę o sierści perłowej z niebieskimi refleksami, które „się bezgłośnie jak śnieg, odchodzi miękkim krokiem, wtopiona w skały, autor podzielił na trzy etapy-rozdziały – „Podejście”, „Dziedziniec” i „Objawienie”.
Każdemu z nich towarzyszyły przemyślenia.
Sprzyjały temu ekstremalne warunki, które Vincent Munier określił jako „raj w temperaturze -30℃”. Eden, w którym życie ograniczało się tu do narodzin, biegu, śmierci, rozpadu, powrotu do gry w innej formie. Panujące w nim warunki bezlitośnie weryfikowały nie tylko kondycję psychiczną obu mężczyzn i ich towarzyszy wyprawy, ale również fizyczną. Testowały przede wszystkim cierpliwość wyniesioną do rangi cnoty najwyższej oraz umiejętność wielogodzinnego trwania w bezruchu tak ważną w tropieniu zwierząt. Niemalże na granicy fińskiego sisu, czyli abnegacji duchowej czy zapomnienia o sobie składających się na odporność psychiczną. Ten stan zawieszenia pobudzał z kolei umysł do medytacji i głębokich przemyśleń.
Między innymi po to wspinali się do nieba, by kontemplować pustkę.
Wypełnić czas oczekiwania na to wyjątkowo rzadkie spotkanie. Poruszyć zagadnienia dotyczące nie tylko człowieka, ale i zwierząt, bo każde z nich jest elementem systemu ładu i piękna. Zwierzę to klejnot osadzony w koronie. Nawet jeśli spływa krwią. W tym ładzie moralność nie ma racji bytu, a pożeranie nie jest okrucieństwem. W swoich rozmyślaniach dochodził do wniosku – jakie to smutne, że ten sam termin m y ś l i w y służy do określania człowieka obalającego mamuta oszczepem i pana o podwójnym podbródku, który w przerwie między koniakiem a serami częstuje porcją śrutu przekarmionego bażanta. Autor próbował w tym świecie ciszy usłyszeć sygnał idący od pulsującego wokół niego królestwa fauny i flory, który dla jednych to Bóg trzymający w dłoni przyszłe stworzenia. Ostrożniejsze umysły nazywały go Bytem. Dla innych ta siła była pierwotną mantrą Om, energią-materią zawieszoną w oczekiwaniu, punktem matematycznym, niezróżnicowaną mocą. W tym szerokim religijno-filozoficznym kontekście nawiązywał do myśli znanych filozofów i pisarzy oraz dzieł malarzy. Przy okazji tworząc własne aforyzmy z „opowiastek przyrodniczych”, z których najbardziej spodobał mi się ten o tytułowej bohaterce reportażu – Bóg użył pantery w charakterze bibuły do osuszania atramentu z pióra.
Wyprawa dla autora była również serią lekcji.
Nauk udzielanych przez naturę i zwierzęta, w których odkrywał dla siebie nowe doznania i inne spojrzenie na pokorę, cierpienie, śmierć, miłość i człowieczą naturę, rozszerzając je na ludzkość i jej trendy rozwojowe – wiarę w rewolucję, nadzieję na przyjście Mesjasza i podporządkowanie technice, przesiąknięte ideologiami niosącymi głęboką obojętność wobec teraźniejszości i humanizm z maską, pod którą kryje się zwykły syndykalizm.
Przeciwstawił im swoje spojrzenie.
Wypracowane w trakcie wyprawy, nazywając je wyznaniem wiary – Czcij to, co masz przed sobą. Niczego nie oczekuj. Strzeż się nadziei, dymów nad ruinami. Ciesz się tym, co jest. Szukaj symboli i uwierz, że poezja jest solidniejsza od wiary. Zadowól się światem. Walcz, żeby trwał.
A wszystko to zatopione w plastycznych opisach bajecznych krajobrazów płaskowyżu Czangtang.
Różnych i zmiennych jak w kalejdoskopie w zależności od pory dnia przypominające film, podczas którego zapomina się oddychać z zachwytu. Z pięknymi scenami na pierwszym planie i nieustannym tłem przypominającym tybetańskie tkaniny klasztorne skomponowane z trzech, odmiennych kolorystycznie pasm – Na niebie: wieczny lód. Na stokach: skały, o które zaczepiała się mgła. W dolinie: upojone szybkością stworzenia. Świat zmuszający do postawienia pytania – Co dzieje się w duszy człowieka, że jest w stanie strzelić w głowę takiej istocie?
Odpowiedź jest prosta, a zarazem niepojęta.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Duch śniegów – Sylvain Tesson, przełożyła Anna Michalska, Wydawnictwo Noir Sur Blanc, 2019, 168 stron, literatura francuska.
Zwiastun filmu przyrodniczego Vincenta Muniera o wyprawie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Dodaj komentarz