Naraz Londynu poznać się nie da. Można się za to od pierwszej wizyty w nim zakochać i wiem z własnego doświadczenia, że jest to bardzo proste, a proces postępuje błyskawicznie.
Tymi słowami wstępu rozpoczął autor swój reportaż, który określił mianem pamiętnika-przewodnika „po mojemu”. Wieloletni korespondent Faktów TVN w Londynie tak dobrze znany z telewizyjnego okienka. Po jego lekturze bogatej w fotografie można zakochać się na odległość, nabierając przemożnej chęci na doświadczenie wszystkiego osobiście. Zwłaszcza że autor potraktował mnie jak dobrą znajomą, a ponieważ takich odwiedzających miał przez dwie dekady zamieszkiwania w Londynie wielu, zdążył zorientować się, jakie trasy należy koniecznie przejść, by ukazać miasto z najatrakcyjniejszej strony.
Jego zdaniem niezbędnymi elementami udanej wizyty w Londynie są: długi spacer, zakupy w centrum miasta, wizyta w pubie na małe piwo lub wino, lunch w przyjemnej knajpce i szczypta kultury. Ta ostatnia rozumiana w szerokim pojęciu, czyli według gustu i zainteresowań, bo jest w czym wybierać.
Spośród nich najbardziej pojemnym był spacer.
Jednak jaki spacer! Niezwykle dynamiczny. Czasami faktycznie „idąc” nieśpiesznym krokiem, by móc dokładnie przyjrzeć się mijanym miejscom i obiektom, a czasami biegnąc, bo w autorze odzywał się głos reportera, który właśnie skojarzył miejsce z pełnymi emocji wydarzeniem z przeszłości, będąc jego uczestnikiem w roli relacjonującego.
To były te momenty, w których ujawniał kulisy pracy zawodowej.
O tyle ciekawe, o ile kojarzone z doniesieniami z mass mediów, a które tutaj mogłam poznać od nieformalnej, wręcz niedostępnej dla widza strony. Pracy, w której nic nie jest stałe i pewne, bo korespondent gna zazwyczaj na ostatnią chwilę za jakimś wydarzeniem, nagraniem i rozmową i często z zasadą – Bierz mikrofon i idź – na pewno się uda. Z tym ostatnim bywało różnie, ale zawsze, zawsze emocjonalnie. Z tych dygresyjnych opowieści można było przy okazji złożyć sobie obraz składający się z pożądanych cech dobrego korespondenta.
Po tak intensywnym zdarzeniu, w którym gęsiej skórki można było dostać od tego zanurzania się w historię, szykował się następny przystanek, który miał w wywoływaniu gęsiej skórki równie wielki potencjał.
Właściwie każdy przystanek miał taki potencjał.
Autor nie tylko opisywał miejsce, wskazując jego unikatowe walory i położenie, ale również sięgał do dwutysięcznej przeszłości. Ten zabieg był konieczny, żeby zrozumieć tradycje Londyńczyków, ich zachowania, obyczaje i dokonywane wybory, by być przygotowanym na różnice kulturowe, które mogą mocno zaskoczyć, jeśli nie wprawić w osłupienie. Chociażby wobec faktu, że Wielka Brytania nie posiada konstytucji w formie jednego dokumentu, a szereg przepisów wprowadzonych przed kilkoma wiekami obowiązują nadal, mimo że obecnie osiągnęły poziom absurdu.
Autor poświęcił temu zagadnieniu osobny rozdział o żartobliwym tonie.
Zadbał też o portfele zwiedzających, odpowiadając na najczęstsze pytania – Jak dotrzeć? Gdzie się zatrzymać? Czym jeździć? Na co lepiej dołożyć, a na czym zaoszczędzić? Takich wskazówek, podpowiedzi i rad było w tym przewodniku mnóstwo. Przydadzą się zwłaszcza tym osobom, które mają zamiar wybrać się do Londynu po raz pierwszy. Jestem pewna, że ten przewodnik okaże się nieocenionym niezbędnikiem. Zwłaszcza że autor zadbał o to, by w osobnym rozdziale dla instagramowiczów i lubiących fotowspomnienia znalazły się najfotogeniczniejsze miejscówki i sposoby na ich uwiecznienie. Zwłaszcza tych obiektów, do których dostęp jest ograniczony, jak na przykład czarne drzwi z numerem 10 prowadzące do siedziby premiera przy Downing Street.
Autor nie zapomniał również o kuchni.
Swoje polecenia umieścił w osobnym rozdziale, w którym każdy smakosz będzie mógł spróbować tradycyjnych dań Londyńczyków, ale i smaków z całego świata.
Było też nostalgicznie, a czasami magicznie.
A to za sprawą słynnej londyńskiej mgły i odmiennymi porami roku. Wszystko zależało od chęci doświadczenia nastroju zimowych świąt czy letniej imprezy pod niebem.
Nie sposób było, jak podkreślił autor, wszystkiego, co oferuje dwutysięczne wiekiem miasto, ująć.
Mimo że stworzył przekaz potoczysty, gęsty i różnorodny w tematyce z ogromną erudycją i dynamicznym kierunkiem zwiedzania miasta w sensie geograficznym, kulturowym, społecznym politycznym, jak i historycznym. Czasami z bardzo osobistymi wrażeniami, kiedy autor „oprowadzał” po swojej dzielni, czyli wschodnim Londynie, w którym zamieszkał od początku pobytu w stolicy. Dla ułatwienia rozeznania w jednym z ostatnich rozdziałów umieścił wykaz swojego indywidualnego „the best of”, będącym podsumowaniem spaceru. Miał przy tym świadomość, że nie ujął w trakcie „spaceru po mieście i historii” wszystkiego, bo sam na bieżąco nadal odkrywa Londyn, pisząc – Wiem, że nie ma jednego Londynu. Niektórzy pewnie stwierdzą, że o czymś zapomniałem, że sporo pominąłem… i wiecie co? Będą mieli rację.
A skoro tak, to ośmielam się dodać coś od siebie.
Tak na wszelki wypadek, gdyby autor planował kontynuację spaceru. Chciałabym bardzo podążyć śladami londyńskich bibliotek i księgarń. Wszak Londyn to pod wieloma względami ich kolebka.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Londyn po mojemu: spacerem po mieście i historii – Maciej Woroch, Wydawnictwo Luna, 2024, 376 stron, fotografie, literatura polska.
Rozmowa z autorem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Podróżnicze
Dodaj komentarz