Wszyscy aspirujemy do większego bogactwa. Stoi za tym prosty, naukowy powód. Otóż w naturze nic nie jest stabilne, toteż nie można zwyczajnie trzymać się tego, co się ma. Jak wszystkie inne istoty, albo prosperujemy, albo giniemy. Oto zasadnicze prawo rządzące wszystkimi organizmami żywymi. I właśnie ten instynkt przetrwania nakazuje każdemu człowiekowi pragnąć.
Dokładnie taki, ale ponadprzeciętnie silny instynkt przetrwania miał główny bohater tej powieści postmodernistycznej – Andrew Bevel. Nowojorski finansista, który niczym Midas zamieniał wszystko w złoto, czyli pieniądze. Ich mnożenie było jego pasją, priorytetem i celem w życiu, wierząc głęboko, że jego działania, decyzje i wybory uchroniły amerykański przemysł i przedsiębiorstwa przed dyktatorskimi zapędami rządu federalnego oraz niszczycielami zaufania, czyli niemoralnymi graczami, gangami niezdyscyplinowanych parweniuszy, turystami spekulacji i motłochem podjudzanym przez krupierów. Zaufania warunkującego powodzenie finansowe jednostki i państwa. To dzięki swojemu geniuszowi ekonomicznemu, jako jedyny wyszedł bez strat, a nawet z zyskiem, z krachu giełdowego w 1929 roku, znanym jako „czarny czwartek”. Przy okazji tworząc wokół siebie nimb boskości, fascynującej enigmy, ale i grono wrogów.
Jak było naprawdę?
Autor oświetlił tę postać z czterech stron, by dobrze ją ukazać, nadając powieści formę szkatułkową. Stworzył cztery historie-rozdziały rozpisane na cztery głosy. Pierwszą w formie powieści biograficzno-obyczajowej zatytułowanej Zobligowania autorstwa dziennikarza Harolda Vannera. Poznałam w niej życie zawodowe oraz rodzinne Benjamina Raska i jego żony Helen, a w domyśle rzeczywistego małżeństwa Andrew i Mildred Bevelów.
Jej treść nie spodobała się pierwowzorowi głównego bohatera, który stworzył drugą wersję swojego życia w postaci pamiętnika zatytułowanego Moje życie. Pełnego niedokończonych zdań, nierozwiniętych myśli, tylko zasygnalizowanych zagadnień do późniejszego rozwinięcia, więc sprawiającego wrażenie niekompletności, powierzchowności, zaledwie szkicu, mającego na celu jedno – skorygować treść powieści uważanej za paszkwil. Dziennikarzowi zarzucał wprost – wszystko to są potwarcze bzdury. Oportunistyczne zniesławienie. Moje praktyki biznesowe zostały tu rażąco wykoślawione. Robi się ze mnie hazardzistę. Oszusta.
Trzecim głosem były wspomnienia Idy. Pracownicy finansisty zatrudnionej jako ghostwriter, która po półwieczu w wieku siedemdziesięciu lat, zaczęła rewidować dwa poprzednie, szowinistyczne punkty widzenia, chcąc odkryć w tej historii emancypacyjną rolę Mildred. Żony Beleva deprecjonowanej i umniejszanej przez męża, a przez dziennikarza wręcz zniekształcanej, a nawet wynaturzanej psychicznie.
Odnaleziony dziennik Mildred stał się głosem kobiety z przeszłości, ukazującym całą prawdę.
Jednak, czy aby na pewno?
To czytelnik w tym labiryncie faktów i fikcji, głosów i punktów widzenia, przyjaznych lub wymagających form narracji, wątków wertykalnie przenikających płaszczyzny przekazu, musiał samodzielnie ją odnaleźć. Każda z tych osób budziła jednocześnie zaufanie i nieufność. Bezstronność dziennikarza, który jednak nie miał pełnego dostępu do wiarygodnych źródeł. Dokumentalny charakter rzetelnego pamiętnika finansisty, ale jednak pisany przez samego zainteresowanego swoją opinią. Osobista współpraca Idy z Belevem opisana współczesnym stylem literackim, ale naznaczona zniesmaczeniem męskich narracji pełnych seksizmu i skażona niedoskonałością pamięci. I wreszcie na bieżąco odnotowywane zdarzenia i emocje w dzienniku Mildred, ale okrojone, ascetyczne, czasami tylko zasygnalizowane jednym słowem.
Komu zaufać?
Każdy czytelnik musi sobie sam na to pytanie odpowiedzieć. Nie będzie to łatwe, ponieważ zaufanie do bohaterów w dochodzeniu do prawdy nieustannie balansowało. W relacjach między postaciami powieści było jeszcze gorzej, ponieważ albo nie istniało z powodu wszechobecnego dystansu między nimi, albo zdradzieckiego zniszczenia prowadzącego do permanentnej samotności. Nieustannej alienacji wśród tłumu.
Zaufanie w tej powieści oprócz znaczenia psychologicznego i egzystencjalnego miało jeszcze drugie dno.
Jeśli sięgniemy do jej oryginalnego tytułu – Trust, wtedy możemy odczytać je w drugiej odsłonie pojęciowej – finansowej. W ekonomii oznaczającej formę koncentracji kapitałowej, w której przedsiębiorstwa tworzą oligopol. Andrew Bevel był twórcą trustów, a zarazem piewcą kumulacji kapitału. Tym poglądom opór stawiał ojciec Idy. Włoski anarchista sprzeciwiający się konsumeryzmowi i napędzającemu go poczuciu alienacji. Człowiek ciężkiej pracy widzący w kumulacji kapitału pierwotne źródło zła i problemów świata, twierdząc – U podstawy tego wszystkiego jest pieniądz. Iluzja, a my wszyscy zgodziliśmy się ją podtrzymywać. Jednogłośnie.
Tę grę w zaufanie zarówno na poziomie losów bohaterów, jak i finansowej warstwy tematycznej przekazu z uwzględnieniem jej wad i zalet, autor rozpoczął od pierwszej strony powieści.
Jej wynik zależy od percepcji odbiorcy.
Chociaż autor podsunął jednoznaczną odpowiedź – pieniądz to arbitralny wynalazek, wymagający zaufania do ludzi wymieniających go na dobra rzeczywiste. W tym momencie autor zmusi każdego do zrobienia rachunku sumienia. W jakim stopniu, odbiorca jego przekazu jestem, w tej religii pieniądza, stanowiącego esencję boskości, która mogła się ucieleśnić w dowolnej konkretnej postaci, godna zaufania?
Jak dalece mój rozsądek i poziom rozwoju moralnego uchroni mnie przed rolą wyznawcy religii pieniądza?
Jak bardzo gorset humanizmu i aksjologii utrzyma w ryzach pragnienie posiadania coraz więcej podyktowany pierwotnym instynktem przetrwania?
To były fundamentalne i najtrudniejsze pytania w tej powieści.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Zaufanie – Hernan Diaz, przełożyła Agnieszka Walulik, Wydawnictwo W.A.B., 2023, 464 strony, literatura amerykańska.
Autor o książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz