Jestem wdzięczna Charlesowi Dickensowi za Davida Copperfielda, pełną pasji krytykę instytucjonalnego ubóstwa i tego, jak destrukcyjnie wpływało na dzieci w jego epoce. Te problemy wciąż nas dotykają.
Tymi słowami autorka rozpoczęła Podziękowania umieszczone na końcu książki. Wyznaniem wskazującym na źródło jej inspiracji, by zaadoptować tę klasykę powieści do współczesnego świata. Dokładniej – do miejsca i czasu życia autorki.
To dlatego główny bohater, tytułowy Demon Copperhead, o tak podobnym do brzmienia tytułu Dickensowskiej powieści, urodził się w USA u podnóża Appalachów tuż przed erą Internetu i mobilnych telefonów. Autorka uczyniła go narratorem pierwszoosobowym opowiadającym swój los z perspektywy bardzo młodego mężczyzny, którego już początek zapowiadał do bólu racjonalny, gorzko-ironiczny, a momentami cyniczny styl opowieści uważnego obserwatora, rozpoczynającej się od zdania – Najsampierw wziąłem i się urodziłem. Na miejscu zebrało się akurat sporo gapiów i potem zawsze mi powtarzali, że co jak co, ale to ja odwaliłem najgorszą robotę, bo moja matka, jakby to powiedzieć, nie bardzo jarzyła, co się dzieje.
W momencie porodu była naćpaną siedemnastolatką.
Już to dramatyczne rozpoczęcie zapowiadało, że historia Demona, a tak naprawdę Damona Fieldsa, nie będzie przyjemna. Jak sam uprzedził – Mój zamysł jest taki, żeby ułożyć wszystko w kolejności, w jakiej się to wydarzyło, plus minus kilka przerw, kiedy to nasz młody bohater jest całkiem spizgany, więc niektóre kropki trzeba sobie samodzielnie połączyć.
Tych kropek było całkiem sporo do łączenia.
Autorka tak poprowadziła wątki i kierunki rozwoju fabuły, abym najpierw drobiazgowo poznała samego chłopca, a potem nastolatka, jego znajomych i najbliższych, środowisko rodzinne, rówieśnicze i społeczne, które prędzej wybaczy odsiadkę za kratami niż wyprowadzkę z hrabstwa Lee oraz samo miejsce urodzenia i dorastania w samym sercu hrabstwa Lee, między obozowiskiem górniczym Ruelynn a osadą, którą ludzie nazywają Prawa Bida, na szczycie szosy łączącej dwie strome góry, na której stała jego „rodzinna” przyczepa. Los bystrego, inteligentnego, krytycznie myślącego i artystycznie utalentowanego dzieciaka, a potem chłopca i nastolatka o miedzianych włosach odziedziczonych po nieznanym, bo przedwcześnie zmarłym ojcu, był gęstym w wydarzenia i dusznym od emocji obrazem oglądanym w ogromnym zbliżeniu nie tylko jego losu, ale z poszerzoną perspektywą również o nieletnich bohaterów drugoplanowych „wychowywanych” przez naćpanych rodziców albo bez nich.
Ta warstwa bardzo bolała.
Pod nią, a może w „trzech kropkach” Demona, odkrywałam przyczyny traktowania bezbronnych dzieci bez prawa głosu przez dorosłych jako istoty do wykorzystania w szerokim pojęciu. Autorka punktowała je po kolei – rodziny zastępcze, do których trafiał Demon, traktujące go jak darmową siłę roboczą, wręcz niewolniczą nawet kosztem nauki lub narzędzie pośrednie do osiągnięcia egoistycznych celów opiekunów. Niedofinansowana opieka społeczna realizująca pieczę zastępczą, która traktowała podopiecznych jak zgniły kawałek amerykańskiego tortu, który wszyscy woleliby po prostu, no wiecie. Usunąć. Niewydolna opiekuńczo i wychowawczo szkoła, w której dżungli trzeba było codziennie przetrwać, żeby nikt się na ciebie nie gapił, żeby nauczycielka cię nie upokorzyła, żeby dziewczyny cię nie wyśmiały albo żeby nie oberwać od kogoś znienacka. Wykorzystanie społeczności górniczej przez rząd i elity, pozostawiające ją bez możliwości i perspektyw, a tym samym awansu społecznego jej członków. Traktowanych jak „zaraza narodu”, „ciemna plama na mapie”, „hołota z przyczep”, „psy Ameryki” oraz wsiury, rendecki bez dużej litery.
I wreszcie problem największy Ameryki.
Lobby farmaceutyczne i jego naciski na masowe przepisywanie na receptę silnych i uzależniających leków przeciwbólowych z gatunku opioidów. Również dzieciom i młodzieży. Z tym problemem spotkałam się również w rewelacyjnej powieści, niby dla młodzieży, ale polecam ją wszystkim, duetu Neala i Jareda Shustermanów Roxy. Natomiast w Polsce pisał o tym Daniel Dziewit w swoich reportażach Kiedy odchodzą….
W powieści autorki ten problem był głównym w szeregu innych czynników mających wpływ na status społeczny i zdrowotny dzieci i młodzieży.
Na to wszystko autorka nałożyła dodatkowo cechy przynależne adolescencji – bunt przeciwko normom i barierom, niebezpieczne eksperymentowanie, potrzeba tożsamości i miłości, a także zawiedzione związki i toksyczne przyjaźnie. W efekcie powstała opowieść brutalna, przejmująca bezsilnością, z dużym ładunkiem emocjonalnym, którego ekspresję i impresję łagodził czarny, bo czarny, ale jednak humor Demona. Jego spojrzenie na własne życie z perspektywy czasu podkreślające absurdy sytuacji i zachowań bohaterów, budowało niezbędny dystans niczym automatyczna poduszka podczas tej dramatycznej jazdy z przeszkodami tragedii.
Z jednym, bardzo ważnym wnioskiem.
Mamy XXI wiek, a generalne nastawienie dorosłych wobec dzieci nie zmieniło się od epoki wiktoriańskiej. Ne tylko u podnóża amerykańskich Appalachów, ale we wszystkich jemu podobnych miejscach na całym świecie, w którym dzieci są niewolnikami dorosłych. Zwłaszcza w krajach Trzeciego Świata. To dlatego autorka w ostatnim zdaniu zwróciła się bezpośrednio do swoich bohaterów, którzy istnieją naprawdę – Dzieciaki, które każdego dnia budzą się w tych ciemnych zakątkach głodne, które straciły rodziny z powodu ubóstwa i leków przeciwbólowych, których kuratorzy ciągle gubią dokumenty, które czują się niewidzialne albo chciałyby takie być: ta książka jest dla was.
A do dorosłych wysłała komunikat – Przyjrzyjcie się decyzjom, przez które te dzieciaki zrujnowały sobie życie.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Demon Copperhead – Barbara Kingslover, przełożyła Kaja Gucio, Wydawnictwo Filia, 2023. 608 stron, literatura amerykańska.
Więcej o książce w Big Book Cafe.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz