Mieli odznaki FBI. „Proszę zabrać szczoteczkę do zębów”, powiedzieli. To było w grudniu, tuż po Pearl Harbor, kiedy mieszkali w białym domu przy szerokiej ulicy w Berkeley, niedaleko morza.
Mężczyznę zabrali w szlafroku i kapciach. Jego żona kilka miesięcy później, w kwietniu 1942 roku, przeczytała obwieszczenie o deportacji pozostałych członków rodziny rozlepione na drzewach, przystankach i tablicach ogłoszeniowych w całym mieście, w którym nadal mieszkała wraz z dziesięcioletnią córką i siedmioletnim synem. Nie było napisane dokąd, na jak długo zostaną deportowani i kto zamieszka w ich domu na czas nieobecności. Wiedziała tylko, że mogą zabrać ze sobą część rzeczy w bagażu podręcznym i żadnych zwierząt. W tajemnicy przed dziećmi zabiła ich psa.
Takim mocnym akcentem zaczęła autorka ascetyczną w środkach wyrazu opowieść o traumatycznych losach Amerykanów japońskiego pochodzenia w czasie II wojny światowej w USA.
Powoli kreśliła ich drogę z rodzinnego miasta do miejsca odosobnienia. Każdy etap podróży opisała z punktu widzenia kolejnego członka rodziny. Czas przygotowania do deportacji i organizacja wyjazdu z ich „białego domu” obserwowałam oczami czterdziestojednoletniej matki. Podróż pociągiem, z którego widać było życie Amerykanów w czasie wojny, a potem pobyt w obozie przesiedleńczym – jej córki. Warunki życia i codzienność w obozie w Utah, w tekturowym mieście za drutem kolczastym, na pylistej alkalicznej równinie nad pustynią – oczami jej syna. Z kolei powrót do domu po czterech latach w obozie dla przestępców podejrzewanych o współpracę z wrogiem i próby przystosowywania się do powojennej, uprzedzonej Ameryki – jej męża z „twarzą okrutnego wroga”.
Ten zabieg tworzenia fabuły pozwolił na pokazanie sytuacji mniejszości narodowej z każdego punktu widzenia – kobiet, dzieci i mężczyzn. Żadne z nich nie zostało nazwane personalnie, reprezentując pokolenie obywateli japońskiego pochodzenia, które zostało potraktowane przez własny kraj, jako potencjalni szpiedzy, kolaboranci, zamachowcy, sabotażyści i ukryci snajperzy. Autorka w sposób niby bezemocjonalny pokazała, co działo się z tymi izolowanymi osobami, wyrzuconymi poza nawias społeczeństwa, co przeżywali psychicznie i fizycznie poprzez brutalność, a momentami irracjonalność i absurdalność faktów.
To one niosły emocje.
Bezskuteczne szukanie winy w sobie przez chłopca za zaistniałą sytuację, bo może trafił do obozu za karę? Za to, że obgryzał gumkę na ołówku siostry, zanim go odłożył z powrotem do kubka? Poniżające i skrajne warunki przetrwania w obozie z niskimi rzędami czarnych baraków na piasku. Dalej rozległa pusta przestrzeń, porośnięta rzadką bylicą, zasieki i wysokie drewniane wieże. Na każdej wieży stał wartownik z lornetką i peemem. Opresyjne zakazy i nakazy, z których najważniejszym był – nigdy nie mów głośno imienia cesarza. Nieustanna niepewność dalszych losów podsycana pogłoskami – Że wszyscy zostaną wysterylizowani. Że pozbawią ich obywatelstwa. Że wywiozą na środek morza i zastrzelą. Że porzucą na pewną śmierć na jakiejś bezludnej wyspie. Że deportują do Japonii. Że nigdy im nie pozwolą na wyjazd z Ameryki. Że pozostaną jako zakładnicy, dopóki wszyscy amerykańscy jeńcy nie wrócą bezpiecznie do domów. Że po wojnie zostaną przekazani w ręce Chińczyków. I wreszcie klucz do rodzinnego domu w Berkeley pieczołowicie przechowywany przez matkę, dający poczucie zakotwiczenia, tożsamości i nadziei w traumatycznej rzeczywistości, którą zaklinał, bo gdyby zdjęła go z szyi, na pewno stałoby się coś strasznego. Nasz dom – maleńka kropka na mapie – ległby w gruzach, spłonął lub najzwyczajniej zniknął. Nieustannie trwałaby wojna. Albo matka odeszłaby w nicość.
Jednak najsilniej wybrzmiewającą emocją było poczucie krzywdy.
Płynące ze zdrady przez państwo i skazanie na niezawinione cierpienie swoich obywateli. Tysięcy rodzin podobnym bohaterom powieści. To spowiedź ojca kończąca tę przejmującą opowieść była słyszalna najgłośniej, przypominając przesłuchanie i zeznania człowieka niewinnego pod presją, rozczarowanego, rozgoryczonego i pełnego żalu, zakończona wymownym słowem – przepraszam.
Słowem absurdalnym czy ironicznym?
Na pewno słowem, które powinno paść ze strony rządu amerykańskiego, a które oficjalnie padło w 1976 roku z ust prezydenta Geralda Forda. Debiut autorki naruszył dotychczasowe tabu w Ameryce poprzez stawianie pytań wprost o lojalność państwa wobec jego wszystkich obywateli w skrajnych sytuacjach. Jednocześnie ponadczasowy apel o zachowanie zdrowego rozsądku w polityce, gdy świat pogrąża się w chaosie i szaleństwie wojny. Stawia pod znakiem zapytania współczesną pewność, że możemy mieszkać i żyć w każdym miejscu na świecie.
A kosmopolityzm to ułuda.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Kiedy cesarz był bogiem – Julie Otsuka, przełożył Witold Nowakowski, Wydawnictwo Amber, 96 stron, seria Złota Seria, literatura amerykańska.
Krótki rys historyczny zagadnienia poruszanego przez autorkę.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Dodaj komentarz