Nie wiedzieliśmy, jak długo ci ludzie nie żyją i dlaczego nie żyją. Nie wzięliśmy torby pilota. Nie wzięliśmy skrzynki z danymi. Nie wzięliśmy bagażu. I na pewno nie wzięliśmy żadnych zwłok.
Tak relacjonował dwóm mężczyznom z blachami, federalnym agentom rządowym, swoją podwodną wyprawę trzydziestosiedmioletni nurek głębinowy Western. Został, wraz z przyjaciółmi Tenderem i Nafciarzem, ściągnięty o pierwszej w nocy do zatopionego na dnie zatoki samolotu. Jednak wbrew jego zapewnieniom, że niczego nie dotykali we wraku, brakowało czarnej skrzynki, torby pilota i jednego pasażera. Nie rozumiejąc absurdu sytuacji, w której się znalazł, zaczął unikać nachodzących i śledzących go agentów, by z czasem zorientować się, że znalazł się w pułapce bez wyjścia. Czuł się „przyaresztowany”, bo Oni w imieniu rządu mogli wszystko – zablokować konto, zarekwirować samochód i „wyeliminować” przyjaciół. Co zresztą sukcesywnie zaczęli robić. Dwuznaczne i coraz bardziej niebezpieczne położenie Westerna potęgowało jego pochodzenie. Był synem naukowca – jednego z „ojców” bomby atomowej w projekcie Manhattan, w którym pracowała również jego matka.
Ten mroczny, pełen napięcia i niepewności wstęp zapowiadał powieść sensacyjną.
Jednak zawarty w niej wątek nie stał się głównym, chociaż bardzo ważnym, elementem powieści. Dla mnie raczej filozoficznego przesłania autora, który wykorzystał ucieczkę Westerna przed śledzącymi go ludźmi i traumami z przeszłości do celowego przemieszczania go między najbliższymi mu osobami. Odwiedzając ich, korzystał z pomocy, ale przede wszystkim rozmawiał. Był niedoszłym fizykiem, który zarzucił karierę naukowca. Człowiekiem skrytym i inteligentnym, prowadzącym dialogi metodą sokratyczną. Więcej milcząc, niż wypowiadając się i raczej wsłuchując w odpowiedzi na zadawane pytania natury egzystencjalnej, by dojść do sedna i prawdy. Autor dialogi pozbawił atrybucji postaci i „didaskaliów” opisujących ich język ciała. Wszystkiego dowiadywałam się z treści wypowiadanych zdań, które wymagały uważności i maksymalnego skupienia. Wręcz zatopienia się w nurcie płynących przemyśleń, które celowo spowalniały powtórzenia zdań, dając czas na ich analizę i zrozumienie.
Dokładnie o to chodziło autorowi.
Taki świadomy zabieg dyktowała waga treści rozmów. Gęsta od myśli filozoficznych i naukowych stawiających znane i powszechne pytania egzystencjalne – o naturę człowieka, kondycję społeczeństw, kierunek, w którym zmierza ludzkość oraz przyszłość świata. W tym sensie mogłabym nazwać tę powieść epigońską, bo powtarzającą dobrze znane tezy i pytania o upływ czasu, przemijanie, carpe diem, nieuchwytność świata i jego rzeczywistości, o człowieka-zagadkę, która niczego nie wniosła, a pytania tylko powieliła. Na dodatek nie udzielając na żadne z nich odpowiedzi, za to stawiając rzeczywistość pod jednym, wielkim znakiem zapytania. W pewnym sensie była wręcz generyczna, bo odwołująca się do wcześniejszego dorobku naukowego badaczy i idei wielkich myślicieli. A wszystko po to, by jak wielu pisarzy przed nim, a zapewne i po nim, u schyłku życia (pisząc tę powieść, dobiegał dziewięćdziesiątki), rozliczyć się z przeszłością.
Zrobić bilans ideologiczny życia poprzez własną twórczość ku rozwadze czytelnika.
Jednak było w tej powieści coś, co go odróżniało od wielu jemu podobnych, „popełniających” podsumowania pisarzy w wieku podeszłym. Nie podjął tematyki lęków starzenia się mających źródło w libido męskim tak jak Philip Roth czy Martin Amis, a co pięknie ujęła w rozdziale o wiele sugerującym tytule Po linii szwankującego fallusa Lynne Segal w zbiorze esejów Poza czasem, ale skupił się na pytaniach ponadczasowych i uniwersalnych dotyczących człowieka i ludzkości. Stworzył swoisty testament z przesłaniem z niepokojącym nie tyle proroctwem, ile obietnicą przyszłości bez przyszłości dla wszystkich pokoleń. I tych, którzy przeżywają „ból egzystencjalny” w okresie dorastania, i tych, którzy szukają odpowiedzi w trakcie dorosłości, i tych, którzy robią rachunek sumienia u schyłku życia. Bo może „koniec drogi nie ma nic wspólnego z drogą. Może nawet nie wie, że była jakaś droga”.
I w tym sensie autor zaskoczył mnie formą przekazu.
Bo właściwie wszystkie jego powieści stawiały zawarte w niej pytania o człowieczeństwo (Boże dziecię), o kierunek, w którym idziemy (Droga), czy kondycję społeczeństwa (To nie jest kraj dla starych ludzi). Dlatego traktuję tę powieść jak podsumowanie przesłań zawartych we wcześniejszych powieściach z bardzo ważnym wątkiem biograficznym głównego bohatera i jego siostry, razem reprezentujących całożyciowe zainteresowanie autora nauką. Rodzeństwa „ojca” bomby atomowej. Siostry, w której Western był zakochany jako mężczyzna, a której głos naprzemiennie wybrzmiewał wyróżniającą go kursywą z narratorem Westerna. Ten wątek kazirodczy, tak „atrakcyjny” dla czytelnika, miał przykuć uwagę do brzemiennej w treść fabuły, co z powiedzeniem czynił. Miał również zapowiedzieć drugą część dylogii Stella Maris, w której autor główną bohaterką uczynił właśnie siostrę Westerna – Alicię.
A której sceną samobójstwa rozpoczął cześć pierwszą dylogii.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Pasażer – Cormac McCarthy, przełożył Robert Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2023, dylogia, tom 1, 528 stron, literatura amerykańska.
Warto posłuchać.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść filozoficzna
Dodaj komentarz