To jest historia o rzeczach. I jeszcze o gadaniu. Czyli – o słowach i przedmiotach. Jest to także książka o mojej matce, i z tego powodu nie będzie zbyt wesoła.
Tymi pierwszymi zdaniami autor, a zarazem narrator esejów, określił w trzech punktach tematykę. Czekające mnie wątki. O czym będę czytać. Niby nic nadzwyczajnego. Wręcz codziennego, powszedniego i powszechnego, gdyby nie jeden „szczegół”.
Matka nie żyła.
Trzeba było posprzątać, uporządkować i opróżnić mieszkanie z niepotrzebnych już przedmiotów. Ten akt selekcji dokonywanej przez syna stał się punktem wyjścia do rozważań tej czynności towarzyszących. Rozpatrywane dylematy były o tyle trudne, o ile każdy przedmiot otwierał drzwi do przeszłości matki, ojca, rodziny, a czasami do jego własnej. Przyciągały skojarzeniami wydobywanymi z zakamarków pamięci na nowo, odtwarzając czas przeszły – życie matki i jego własne dzieciństwo, a potem czas dorastania. Co znamienne w zdecydowanej większości w formie druku – książki, którym poświęcił kilka esejów, czasopisma, zapisane kartki, foldery reklamowe, zeszyty, kalendarze, notesy i… złota moneta.
Na szmalcownika.
Bo to historia również o rodzinie narratora, która według niego składała się z anegdot – z rozrzuconych punktów, których nie sposób było połączyć liniami. Ich bohaterowie pojawiali się nagle, na chwilę, by wygłosić kwestię lub odpowiednio zachować się i zniknąć. To one budowały obraz rodziny żydowskiej, którego całości mogłam się tylko domyślać, a narrator odtwarzać przeszłość z wypowiadanych lub pisanych enigmatycznych fraz – podczas wojny, kiedy nas przenoszono – rozumianych po latach, że ten wstęp oznaczał warszawskie getto. Nic dziwnego, że odchodzenie matki, jak to ujął na początku autor, nie było wesołe, ale też nie było ckliwe, łzawe, rzewne, egzaltowane czy sentymentalne. Najwyżej nostalgiczne. Za to pełne godności i odwagi w walce o siebie w czasach powojennych oraz w socjalistycznej Polsce.
Takie też było odchodzenie matki – godne.
Zakończone zdaniem, które odebrałam jako najcenniejszą ocenę jakości przeżytego życia – Well done, mamo. Zamiast łez, szlochu i rozpaczy. Za to z poczuciem przyzwoitości z dobrze wykonanej „roboty”. To nie rzeczy i przedmioty były najważniejsze w tej historii, ale wynik życia jako konkluzja przypomnień z nich płynąca.
Życzę takiej każdemu, a zwłaszcza sobie.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem – Marcin Wicha, Wydawnictwo Karakter, 2017, literatura polska.
Rozmowa z autorem na temat książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: esej
Dodaj komentarz