Historia zaczęła się dla Jelka Rabika pewnego lipcowego popołudnia roku czterdziestego piątego, właśnie wtedy.
Nie, gdy wybuchała wojna, i nie, kiedy wojna się skończyła, ale wtedy, gdy do rodzinnej wsi chłopaka przyszło wojsko i zabiło chmarnika. Tego, który chronił wieś, walcząc z burzowymi chmurami i „całym światem”, sam jeden odganiając siedzącego w obłoku propastnyka. Niestety, tego „historycznego” lata, to mu się nie udało.
Demony świata otaczające wioskę były potężniejsze niż ich strażnik.
Tą metaforyczną sceną autor rozpoczął opowieść o mieszkańcach wsi położonej gdzieś w bieszczadzkiej dolinie Soliny. W tyglu Bojków, Łemków i Hucułów zwanych ogólnie Rusnakami. Pasika, rodzinna wioska Jelka, w zasadzie stanowiła tylko przyczółek Soliny i była wyłącznie bojkowska. Ojciec Jelka, Fedor, miał nieformalny status najważniejszej osoby i jeszcze siedmiu synów, których tracił w miarę rozwoju opowieści o losach ludzi rzuconych w wir powojennych przemian politycznych na granicy Polski i ZSRR. Opowiadanych z punktu widzenia bojkowskiej rodziny Rabików, Niny z Łemków, w której kochał się Jelko i Mozesa ukrywanego w czasie wojny w ziemiance przez Fedora, bo cudotwórca w krainie diabłów, upirzów i wpyrów stał się kimś mile widzianym. Ludzi, którzy na swój sposób próbowali przetrwać powojenne przemiany polityczne i graniczne oraz zrozumieć miażdżącą ich życie machinę historii, by dostosować się do stale zmieniających się warunków. Znaleźć jakiekolwiek wyjście w beznadziejnej alternatywie – Za wyjazd: sznur. Za przeniesienie metryki do parafii katolickiej: sznur. Za pozostanie na miejscu: pepesza, granat, ogień. Za życie wszystkich ludzi, cokolwiek by zrobili, nawet jeżeliby nie robili nic – tylko śmierć. Ocaleni z pacyfikacji wsi dokonanych przez NKWD i Ludowe Wojsko Polskie, których Niemcy nie wywieźli na roboty do Reichu, którzy nie poszli do ukraińskiej milicji, których nie wzięły ze sobą uciekające oddziały niemieckich, węgierskich, słowackich i ukraińskich dywizji, nie zostali włączeni do UPA, musieli dobrze rozeznawać się wśród przechodzących przez wieś wojsk, bo nigdy nie wiedzieli, kto to: polska samoobrona, byli akowcy, Ukraińcy, wojsko polskie lub sowieckie, zwykli bandyci czy dezerterzy z którejkolwiek ze stron. To dlatego musieli przyjąć zasadę – Ubierz się w czyste ubranie. Najładniejsze. Możesz dzisiaj umrzeć. Zabiją cię. Jak nie jedni, to drudzy. W domu czy na polu. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Niepewność jutra, wszechobecne zagrożenie, smutek, pogrzeby, śmierć, głód. Wszystko to przez półtora roku, miesiąc po miesiącu tak samo. A to był dopiero początek wielkiego końca Bojków.
Reszty dopełniła akacja „Wisła”.
Losy głównych bohaterów reprezentowały dzieje wielu wysiedlonych, których drogi z ojczyzny jabłek w nieznane obrazowały ich wędrówki przez wsie niekoniecznie z przydziałem ziemi lub obóz Jaworzno, będącym kontynuacją jednego z podobozów nazistowskiego Auschwitz-Birkenau, który w Trzeciej Rzeszy funkcjonował pod nazwą Arbeitslager „NeuDachs” nr 147, w Polsce jako Centralny Obóz Pracy w Jaworznie z poniemiecką spuścizną sadystycznego funkcjonowania – kapo, prąd, głód, tortury, okrucieństwo. Do miejsc, które niszczyły dotychczasową tożsamość jak u Jelka, który stał się innym człowiekiem. Człowiekiem oderwanym od własnej rodziny i życia, które rozumiał. Nie był już tym kimś, kto opuszczał Pasikę. Albo spychały w zakamarki duszy, zmuszając do przyjęcia nowej, jak u Niny, która mówiła po polsku i zachowywała się jak Polka, ale głęboko w niej żyła dawna Nina Gocz, wesoła, niezależna dziewczyna z Bereżnicy Niżnej. Jednak zawsze z piętnem rezunów i morderców generała Świerczewskiego.
To również opowieść o wykorzenianiu narodu.
Etnicznej nacji, która przestała istnieć, bo nie przetrwała niekorzystnego położenia geograficzno-politycznego oraz metodycznego procesu wspartego przemyślanymi procedurami wynarodowiania. Skutecznych, bo wymierzonych w niewielką liczebnie społeczność, której ojczyzną były jabłeczne sady, las, łąki, pola, wierzenia i chroniący je chmarnik.
To smutna, przesiąknięta bólem umierania, a zarazem przepiękna opowieść o zagładzie.
Grupy etnicznej, po której odejściu symbolicznie modlitwę odmówił Żyd Mozes (dużo w tej powieści symboliki), a autor oddał jej głos, ponieważ nigdy wcześniej nie mieli możliwości przemówić publicznie we własnym imieniu. A także dlatego, jak uzasadnił autor w posłowiu, że stanowi syntezę doświadczeń mieszkańców wsi nad Sanem przepędzanych na stronę sowiecką w maju i czerwcu 1946 roku, pomimo fikcyjności opisu wysiedlenia Soliny.
To mistrzowsko skonstruowana powieść mocno zakotwiczona w historii i jednocześnie ponadczasowa.
Zostało to zauważone, bo powieść była nominowana do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza w 2022 roku za debiut.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Przeciekawy wywiad z autorem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz