Boże, chroń mnie od ludzi uczciwych – ze skurwysynami jakoś dam sobie radę. Taka była modlitwa Giełdziarza.
Dwudziestokilkuletniego „przedsiębiorcy giełdowego” na legendarnej giełdzie krakowskiej na Balickiej. Stąd ksywa. Nikt nie znał jego imienia. Po prostu Giełdziarz, który pewnego dnia po nalocie policji, wśród porzuconego trefnego towaru, dostrzegł układankę bez obrazka. Zbyt mało warta, by wracać z nią do domu, dość cenna, by się po nią schylić.
Zbyt intrygująca, by ją wyrzucić.
Nie mógł przypuszczać, że jej przywłaszczenie stanie się przyczyną niepokojących zdarzeń. Od tego momentu swoje życie mógł podsumować jednym zdaniem – w poniedziałek rozbijasz się taksówkami, w środę życie ci staje dęba, a w piątek chowasz swoich zmarłych.
A na każdym z tych etapów rozgrywał się horror niczym show.
Ten egzystencjalny bohaterów, którzy próbowali utrzymać się na powierzchni życia, kombinując na niego środki najczęściej nielegalne, pozwalające na przemalowanie szarości rzeczywistości za pomocą alkoholu i narkotyków. Liszajów miasta odartego z uroku i czaru królewskiego grodu, pełnego mrocznych uliczek, zaułków, podejrzanych kamienic i mieszkań, do których nie wracasz, bo nie czeka cię tam nic miłego. Łatwo było mi w tej brzydocie zgubić grozę zjawisk i sytuacji nadprzyrodzonych oraz osób nie z tego świata, które idealnie i pięknie wpisywały się w turpistyczną scenerię i aurę Krakowa oraz jego mieszkańców.
Nawet nie zauważyłam, że akcja horroru toczyła się już od pierwszej strony.
Nie było narastającego napięcia, a jedynie ciekawość pochodzenia i przeznaczenia tajemniczych przedmiotów niewiadomego pochodzenia oraz pojawiających się bardzo ciekawych i osobliwych postaci. Może dlatego, o tym, że tkwię w objęciach mrocznych sił po kokardę, zorientowałam się pod koniec opowieści, gdy fakty zostały nazwane wprost, a horror przyjął postać groteski.
Tak działa horror realistyczny.
Ten zabieg autor wprowadził po to, by podkreślić metaforę horroru życia, niemoc wyrwania się z jego wciągającego kręgu, który nie różnił się od tego z zaświatów z pokutującymi duszami. Oba wymiary miały takie same problemy i nierozwiązane sprawy, które próbowano bezskutecznie pozamykać.
Znalezienie granicy między obiema rzeczywistościami przez bohatera było jedynym sposobem, by odzyskać imię, nowe życie i wyjście z horroru dosłownie i w przenośni.
To krótka opowieść pisana językiem człowieka wkurzonego na świat pełnego slangu i potocznych słów, który przypomina tytułowy „horror show”. Bardzo dobrze przemyślana w kompozycji fabuły i wątkach logicznie prowadzących akcję oraz łączących dwa światy jednakowo pogubionych dusz – żywych i martwych.
Z optymistycznym zakończeniem.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Horror show – Łukasz Orbitowski, Wydawnictwo Ha!art, 2006, 212 stron, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Horror groza makabreska
Dodaj komentarz