Bolechów mieścił w sobie wszystko: gospodarską wieś, pegeerowskie miasteczko ze szkołą na skraju, nasz pałac na wzgórzu i to drugie wzgórze, Franciszkowe.
Jednak we wspomnieniach jednego z bohaterów powieści to dużo później. Na początku był cichy folwark, jeszcze cichszy pałac (raczej z nazwy, bo bardziej przypominał dworek) i wioska rozsypana po stokach pałacowego wzgórza.
I był hrabia.
I jego ogrodnik ze swoim synem. I była wojna, która przyprawiła hrabiego o śmierć, a Stefana z syna parkowego ogrodnika dźwignęła do kustoszowania. To oni dali początek sukcesji majątku po hrabim, którego znali sekret miejsca ukrycia przed Niemcami, a potem Rosjanami. To z tej linii dziedzictwa narodziło się pałacowe muzeum, a potem malarz światowej sławy, początkowo traktowany przez wiejskie środowisko jak odmieniec. To tutaj przybył kolejny – Franciszek. Niemowa o mrocznej przeszłości. To wokół tych dwóch rodzin połączonych tajemnicą, narastała bujna, wielowątkowa opowieść malowana słowami dosłownie i metaforycznie. Jednak największy wpływ na splątanie ich dziejów miał wir historii, który je rozpoczął i klamrą kończył ku zrozumieniu. Słowami wprawiającymi w zagubienie i praprzyczynę wszystkich następstw – Urodził się, gdy któregoś razu przestrzeń rozwarła się z hukiem do góry i w bok, do środka buchnął mróz, ludzką plątaninę rozwlekło po ziemi, maznęło krzykiem po śniegu. Płakało, nie on, płakało dookoła. Ręka matki zakryła mu oczy.
Matczyne miłosierdzie nie obroniło go jednak przed złożonym w nim wówczas brzemieniu.
Autor stworzył dzieje dwóch rodzin, które nieustannie doświadczane przez toczącą się w tle historię od ziemiaństwa, wojny, komunę, przemianę ustrojową do czasów współczesnego kapitalizmu, próbowały przetrwać i żyć. Dostosować się do zmiennych warunków społecznych na każdym etapie zmian, nie gubiąc przy tym siebie. Każdy z członków obu rodzin czynił to na swój sposób i możliwości. Na miarę własnych planów i marzeń. Obciążeni przeszłością, obarczani teraźniejszością wchodzili w przyszłość z coraz większym bagażem sekretów, tajemnic, niedomówień, podejrzeń i nadinterpretacji, przeciwstawiając się determinizmowi czynników zewnętrznych.
W dużej mierze wykorzystując okoliczności zależne od nich samych.
Od możliwości, jakie niosło życie, które jawiło się im niczym okrutna „zabawa”. Gra, w której zasady musieli dobrze wmyślić się, by nauczyć się wygrywać. Przeważać szalę śmierci w czasie wojny, przymierza kryminalnych sił biznesu i państwa w czasie komuny czy bezwzględnego kapitalizmu, na własną korzyść.
A jak to było opowiedziane!
W tekst wchodziłam bardzo powoli. Przyjemnie brnęłam niczym zauroczony pionier nieznanego Interioru w gąszcz pojęć, słów zapomnianych, łączeń tworzących nowe rozumienie, rozsmakowując się w sugestywnym stylu narracji. W opisy miejsc, krajobrazów, rozgrywanych sytuacji przedstawianych, a raczej odmalowywanych bardzo szczegółowo, detalicznie, z częstymi zbliżeniami, które niosły nowe, kolejne nawiązania, konteksty i skojarzenia. Niezwykle plastyczne, sensualne i impresjonistyczne w przekazie. Z dialogów na poły zewnętrznych, na poły monologów wewnętrznych mających więcej myśli i emocji niż przejawianych w zdystansowanych, powściągliwych zachowaniach postaci, które pośrednio, ale skutecznie i dokładnie, odzwierciedlały i tłumaczyły ich przyczyny. Zwłaszcza podejmowane wybory i decyzje. To proza skryta, chłodna i rzeczowa w kreśleniu postępowania skrzywdzonego człowieka-gracza, a jednocześnie kipiąca kolorami, smakami, zapachami i emocjami kłębiącymi i buzującymi w umysłach i sercach każdej z postaci.
Zatopiłam się w bolechowickich pejzażach i zakątkach!
Chłonęłam czynności bohaterów, przynoszące ukojenie poczucia trwania i stwarzania. Zachwycałam się symbiozą literatury (nawiązania do odkrywania!), języka literackiego i malarskiego procesu tworzenia, które tutaj budowały przenikającą się i nierozerwalną jedność dla dobrego zrozumienia opowieści o Bolechowicach, ale przede wszystkim jego mieszkańcach. Robinsonów kolejnych pokoleń wyrzucanych na jego brzeg przez nieustanne sztormy historii. W ten sposób autor przewartościował pojęcie domu jawiącym się tutaj tylko miejscem, do którego prowadził nieustanny ruch, a istotą trwania było to, co człowiek stale nosił w sobie – pamięć siebie.
Tożsamość.
Czyste ognisko nieustającego według Grzegorza Kaźmierczaka, którego słowa autor przytoczył jako motto do swojej powieści. To ono jest najważniejsze. Niezmienna i konieczna stała w budowaniu kolejnego domu, na kolejnym brzegu, w nieustannym procesie przemian w tle.
W tej grze życia, w której wszyscy jesteśmy Robinsonami.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Robinson w Bolechowie – Maciej Płaza, Wydawnictwo W.A.B., 2017, 456 stron, seria Archipelagi, literatura polska.
Wywiad z autorem na temat książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz