10 celów w życiu
1) zostać ojcem
2) znaleźć i zatrzymać kobietę
3) utrzymać związek z Bogiem
4) gonić Swoje najlepsze strony
5) być samolubnym utylitarystą
6) podejmować większe ryzyko
7) być blisko mamy i rodziny
8) zdobyć Oskara dla najlepszego aktora
9) spojrzeć wstecz i podziwiać widoki
10) po prostu żyć
Te cele Matthew McConaughey spisał tuż po ukończeniu zdjęć do pierwszej roli filmowej. Miał wtedy dwadzieścia trzy lata. Od ich sformułowania w 1992 roku nie zaglądał do nich. Właściwie o nich zapomniał. Odnalazł je po prawie trzydziestu latach, mając już pięćdziesiątkę na karku i pisząc właśnie tę książkę – list miłosny do życia.
Tak nazwał swoje energetyczne wspomnienia.
Bo to nie była klasyczna autobiografia. Już na początku zastrzegł, czym ona nie była – sentymentalnymi i nostalgicznymi wspomnieniami, poradnikiem, a już na pewno nie spisem moralizatorskich kazań. Natomiast była według niego zbiorem historii, spostrzeżeń i przemyśleń, które mogą czegoś nauczyć, zainspirować, rozśmieszyć, przypomnieć albo pomóc zapomnieć i uzbroić w kilka narzędzi życiowych, żeby pewniej iść naprzód. Także przewodnikiem opartym na przygodach swojego życia czy nowym zapisem notatek prowadzonych od trzydziestu pięciu lat w nadziei na zgłębienie istoty życia. Również albumem dotychczasowej egzystencji i zapisem wszystkiego tego, co znajduje się pomiędzy wytrwałością i odpuszczaniem, na drodze do nauki o satysfakcji w tym wielkim eksperymencie zwanym życiem.
Ja stworzyłam jeszcze inne określenie.
Sprawozdaniem z realizacji postawionych sobie celów, w którym podróż do nich była ważniejsza niż one same. A mimo to wszystkie je zrealizował! Jak tego dokonał?
Ta publikacja, która była wszystkim po trochę, na to pytanie odpowiada.
Autor życie porównał do komunikacji drogowej kierowanej światłami sygnalizacyjnymi. W tej metaforze chodzi o to, by do wyjątkowego końca, który jest pewny, dojechać korytarzem zielonych świateł (stąd tytuł!), ale wyciągając wnioski z włączających się świateł czerwonych i umiejętnie zapalając pomarańczowe. Proszę zwrócić uwagę, że karierę zawodową umieścił dopiero w punkcie ósmym i była jednym z wielu celów, jakie wynotował. I dokładnie taką samą wagę przywiązywał do niej również w swoich wspomnieniach. Była ważna, ale nie najważniejsza. Stanowiła tylko jeden z elementów życia. Tylko dopełniała inne ważne postanowienia. Kilka procent ze stu.
Bo najważniejsze były lekcje życia.
Te role odgrywały przytaczane historie, zdarzenia, przygody, ryzyko, podróże zmuszające do wnioskowania, analizy, przemyśleń, zastanowień, wyborów i zawsze działania, by nie zaniedbać, bo nie chodzi tylko o to, co robimy; nie mniej ważne jest też to, czego nie robimy. Jesteśmy winni przez zaniedbanie. Dużo w tych zwierzeniach właśnie takich „złotych myśli” wypracowanych samodzielnie, ale jakże celnie korespondujących z ustaleniami psychologii i pedagogiki. Przecież to nic innego, jak destrukcyjny „błąd zaniechania” w wychowaniu (tutaj siebie!), przed którym przestrzega. Można powiedzieć, że nic nowego nie odkrył, że to samo można znaleźć w poradnikach pisanych przez psychologów.
Ale, ale!
Żaden z nich, nawet gdyby się naukowcy bardzo postarali, nie spełni warunku „metody wpływu osobistego”. Do tego trzeba takiej wpływowej osoby jak właśnie znany aktor, by pociągnąć za sobą innych. By dać „dydaktyczny” przykład własnego życia, jako spełnionej zasady – Jest różnica między sztuką a wyrażaniem siebie. Cała sztuka jest wyrażaniem siebie. Całe wyrażanie siebie nie jest sztuką. Pokazuje, jak znaleźć tę różnicę. Jak nie wpaść w destrukcyjne sidła i zabójcze szpony show-biznesu, nie mówiąc o nim za wiele. Właściwie prawie nic, więc fani kina i filmu mogą się mocno zawieść. Jak ryzykować i stawiać na wartości, tracąc wiele, ale w efekcie wygrywać wszystko to, co najwartościowsze. Uważnie słuchałam jego opowieści o powolnym, czasem bolesnym, ale satysfakcjonującym się stawaniu. Analizowałam jego wnioski wyróżnione w tekście grafiką naśladującą fiszki i karteczki samoprzylepne. Uważnie wczytywałam się w jego transkrypcje myślowe nagrywane w trakcie jazdy kamperem po świecie. Próbowałam odnaleźć rezonans w jego wierszach dopełniających tekst i coraz bardziej rósł we mnie podziw dla tego człowieka. Nikt niczego nie podał mu na tacy. Jednak dorastając w rodzinie przemocowej, otrzymał najważniejsze – wędkę. O wszystko walczył, ryzykując.
W efekcie poszedł prosto po czerwonym dywanie po odbiór Oskara.
Pamiętajmy jednak, że to tylko jeden punkt z listy. Widzialny wszystkim odprysk jego życia. Przeciekawą i najbardziej wartościową resztę odkryłam w tych wspomnieniach. Przypominały mi one bardzo motywującą oraz porywającą do działania i korzystania z możliwości autobiografię Michelle Obamy Becoming. Matthew McConaughey ma dokładnie takie samo podejście, ale robi to w męskim, szorstkim i luzackim stylu. Zaprasza do ogniska, stawia piwo i z humorem, czasami z zamyśleniem, zaczyna opowiadać… dlaczego jest szczęśliwy. Szczerze, dosadnie o tym, jak pomogły mu w tym mokre sny (sic!). Tak, tak – dokładnie o tym też, bo to był bardzo ważny przyczynek do jego sukcesów. W jaki sposób? Dosiądźcie się i posłuchajcie o tym, jak wdepnięcie w gówno jest nieuniknione, więc albo uznajmy to za szczęśliwy traf, albo wymyślmy sposób, by robić to rzadziej, by załapywać się jak najczęściej na zielone światło na drodze życia z uczuciem niecierpliwości spojrzenia wstecz.
I… poczuć satysfakcję!
Za to polubiłam Matthew McConughey jako człowieka, bo jako tylko aktora lubiłam go wcześniej.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Zielone światła: wspomnienia – Matthew McConaughey, przełożył Adam Pluszka, Wydawnictwo Marginesy, 2022, 204 strony, literatura amerykańska.
Zwiastun książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Artyści, Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz