Zasysam się więc w tamten świat, skurczam. Dobrze mi tam. Uciekam. Jestem pod zielonymi żaglami. Idę po moście, który od giętkiej łodygi połączy mnie z liściem. Jestem okruchem przetaczającym się żywą ścieżką łagodnej materii. Wokół mnie szkliste stożki włosków – trichomów, połyskujące w świetle jarzą się przecięte promieniami światła. Gubię się w geometriach surrealistycznych insolacji.
A ja w tej nierzeczywistej, ale realnej dżungli razem z narratorką, moją przewodniczką!
Jedyne porównanie doznań, które automatycznie przychodzi mi na myśl to film Avatar w reżyserii Jamesa Camerona. Świat nierealny, a jednak w tej opowieści rzeczywisty, w który dosłownie wciągnęła mnie autorka, zapewniając – Nie trzeba doświadczać granicy nieskończoności, wystarczy pójść do lasu w deszcz, do parku, w ruiny, nad rzekę, spojrzeć pod nogi i zobaczyć patyki, badyle, drągi, pędy, gałązki – długie palce, rusztowania dla liści, kwiatów i owoców, pokryte twardą korą, zasłonięte od świata, eksponują jednak swoje intymne priorytety, obnażając kształtem, ukrytym językiem anatomii całą historię swojego życia, którą można czytać jak powieść o nieprzewidywalnej fabule.
Udać się w podróż pod czułym okiem tłumaczącej ten świat narratorki.
Stała za nią wiedza botaniczki i badaczki roślin, zdobywanej stale inspirującym ją pytaniem – dlaczego? Że też udało jej się przejść przez młyn polskiej edukacji i ochronić kreatywność oraz dziecięcą ciekawość świata!? Widocznie znajdywanie odpowiedzi było bardziej przyjemne niż nagrody za dostosowywanie się do schematów (podejrzewam, że łatwo nie było!), które z czasem przerodziło się w pasję. Tę potężną moc sprawczą, której działanie porównała do narkotyku, pisząc – …szukam więc odpowiedzi na pytanie o pierwotne źródło stwarzania się natury. Ale żeby dać sobie szansę na nie odpowiedzieć, trzeba przecież roślinę ściąć, ciąć, całą pokawałkować i tam na koniec wejść. Ale gdy już tam jestem, to wciągam, w żyłę strzelam, żałuję, ale dziko połykam, a jutro chcę więcej.
Kompromis badacza i artystki.
Jednak to ta druga odsłona osobowości autorki sprawiła, że zdawałoby się naukowe zagadnienia podzielone tematycznie na krótkie lub dłuższe moduły przybrały formę eseistycznych miniatur literackich pisanych językiem poezji. Mnóstwo w nich wiedzy fachowej, ale przekazanej językiem lirycznym, przenośnym, tkliwym, nostalgicznym, czułym, metaforycznym i uważnym. Z ascetyczną ilością merytorycznych pojęć przytaczanych z języka naukowego, zastępowanego w sytuacjach koniecznych kolokwialnymi zwrotami typu – ha dwa i o albo nadającym mu znaczenia cudowności, chociażby w wymienianiu brzmień nazw roślin. Zrobiła to, co Helena Modrzejewska z recytacją polskiego alfabetu! Po prostu czysta poezja…
Autorka wręcz bawiła się językiem!
Nadawała mu nowe wybrzmienia, traktując jak cegiełki, z których w innych, pozornie niepasujących do nauki, konfiguracjach, tutaj tworzyła fascynujące konstrukcje tekstowe. Czasami z odrobiną humoru dystansującego do powagi nauki i zawodu. Również niepozorne fotografie ilustrujące tekst, pod sugerowanym kątem patrzenia, w miarę czytania nabierały trzeciego wymiaru. Niektóre z nich niedostępne dla ludzi spoza laboratorium, bo ukazujące najbardziej nieprofesjonalne obrzeża mikroskopii.
Jednak pokazujące warsztat pracy autorki-badaczki.
Opis mozolnej, systematycznej, konsekwentnej, cierpliwej, drobiazgowej, niemiłosiernie zawłaszczającej czas, pracy, w której na krótką chwilę ukazywała się twarz bezwzględnego, brutalnego naukowca, który ciął, siekał, przecinał, miażdżył, piłował, kroił, a nawet skazywał rośliny na śmierć lub śmierci im się przyglądający. Bolało, ale wiedziała, że właśnie dlatego uciekała w naukę, podkreślając sens swoich czynów – chcę się znieczulić, chcę sobie wszystko na siłę przetłumaczyć, wbić mocą argumentów przywracających rzeczowe podejście do obrazu palącego się lasu. Że podobno jest to po coś. Że dzięki temu będzie wiedziała więcej o naszym miejscu we wszechświecie. Że dla tych olśnień jedności w kosmosie, które są jak uderzenie w ciało, sztachnięcie cudownym dymkiem, strzał w żyłę euforią, zanurzenie w wysokoenergetycznej aurze wyzbytej z marazmu i arytmii serca warto działać, szukać, odkrywać i eksplorować interior roślin.
Każdy pasjonat odnajdzie siebie na tym poziomie przekazu!
To z tej pozornie niepasującej do siebie mieszanki naukowca i artysty, powstała nie tylko ta prozatorska forma przekazu, ale również filmowa. Niezwykły obraz pokazujący dynamikę ruchu roślin w postaci tańca pod tytułem Metamorphosis of Plants, w którym solista baletu narodowego tańczy w szklarniach SGGW do tychże roślin, badanych właśnie wtedy pod kątem roli Księżyca w ich życiu, i jeszcze do innych roślin. Tańczył jak one.
Polecam koniecznie obejrzeć pod wpisem!
Zakochałam się w umyśle autorki i w jej specyficznym, melanżowym języku przekazu. To świat olśniewający, bo wykraczający poza naukę i traktujący rośliny holistycznie w cudzie nieustannej przemiany procesu życia i śmierci. Dlatego najlepiej dać się przez autorkę poprowadzić po mostach z łodyg liści na wiosnę, kiedy można zaobserwować wszystko to, o czym pisze. Do tej fascynującej podróży myślałam, że nic nie zdetronizuje Sekretnego życia drzew niemieckiego leśnika Petera Wohllebena w moim topie książek o tej tematyce.
A jednak!
Zauroczyła mnie pod wieloma względami – literackim, intelektualnym, estetycznym, poznawczym, emocjonalnym, społecznym i filozoficznym. To wielka rzadkość występowania takiego wachlarza możliwości odbioru i oddziaływania na odbiorcę w jednej pozycji.
Czytelniczki i czytelnicy – czapki z głów!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2022 roku.
Patyki, badyle – Urszula Zajączkowska, Wydawnictwo Marginesy, 2019, 256 stron, literatura polska.
Cudowne uzupełnienie treści książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: esej, Popularnonaukowe
Dodaj komentarz