Jak wyglądałyby dalsze losy cywilizacji zachodniej, gdyby nie pojawił się Turing ze swymi śmiesznymi papierowymi paskami, które dały nam klucz do cyfrowego raju?
Tragiczna postać w życiu osobistym i wielka w życiu zawodowym, która Boga zastąpiła bogiem matematycznym. Świat jawił się łamaczowi szyfrów (i nie tylko!) pantomimą rozgrywaną we wszechświecie według reguł i pewników matematycznych. Składał się z hiperboloidów wypełnionych po brzegi światłem stanowiących ich istotę, a zarazem odpowiedź-dowód na istnienie naszego świata.
Jednak, czy do końca?
W tytułowym opowiadaniu Słońce Turinga autor te przekonania podaje w wątpliwość (lubi rzucać wyzwania uczonym!), wkładając w usta jego głównego bohatera zrodzoną wątpliwość – mam do czynienia z rzeczywistością zaszyfrowaną, materialną zasłoną, która skrywa coś znacznie cenniejszego. Tylko co? Na to pytanie z kolei autor próbował odpowiedzieć, tworząc kolejnych krótkich lub trochę dłuższych (a jakże!) sześćdziesiąt dziewięć opowiadań niczym hiperboloidy Turinga, wypełniając je treściami krótkimi, acz brzemiennymi w myśli. W przesłania podważające słuszność logiki rozumu dążącego do rozszyfrowania tajemnicy otaczającego nas świata za pomocą empirii.
Złożoność i skomplikowanie naszej rzeczywistości jednak jej nieustannie się wymyka!
Widać do w każdej kolejnej odsłonie opowiadania-dowodu, z których każde pozostawiało mi materiał do przemyślenia, przeanalizowania, zastanowienia się, czy wręcz domagający się odpowiedzi. To świat, w którym poruszałam się na mentalnych palcach. Zbudowany z kruchych, zaskakujących, dziwnych, tajemniczych albo nietypowych zdarzeń i bohaterów, wymagał nieśpiesznego i uważnego „oglądania”. Powolnej penetracji zdań, by nie spłoszyć schowanej w nich myśli. Nie zgasić nieopatrznie błysku olśnienia. Nie zakrzyczeć ledwo słyszalnego głosu intuicyjnej podpowiedzi. Przypominało to deszyfrację zdań-kodów, w których, a może pomiędzy nimi, kryła się istota przekazu płynącej prosto z niematerialnej oniryczności.
Złapanie, chociażby jej rąbka wymagało czasu i bardziej umiejętności odczuwania niż logicznego myślenia.
A i tak pozostawałam z pytaniem prowadzącym w tajemniczą otchłań wszechświata, chociaż z przyjemnością obcowania z nieznanym i poczuciem muśnięcia wieczności, wywołujących dreszczyk grozy z chichotem Pana Boga w uszach. Moją irytację, wywołaną zagubieniem przez niezaspokojoną potrzebą pewności i jednoznaczności, rozbroiła wypowiedź głównego bohatera w opowiadaniu Pierwsze dni września – Wszystko, co określone i jednoznaczne, wydawało mi się od dawna martwe. Potrafiłem zachwycać się wyłącznie niedopowiedzeniami, kształtami pozbawionych wyraźnych konturów, trudnym do zrozumienia szeptem, zagadkową melodią, którą mało kto potrafił wyłonić z kakofonii osaczających nas dźwięków. Delikatność ceniłem sobie ponad wszystko, a jeśli jeszcze nie wiecie, o czym mówię, pomyślcie, proszę, o róży Rilkego.
To w tej myśli tkwi sekret uroku tych wprowadzających w stan niepokoju minihistorii.
Czyżby zarazem zapowiedź kolejnego tomiku antologii opowiadań?
Gdyby tak się stało, przy kolejnych wydaniach tych zbiorków (dotąd ukazały się Liść Kartezjusza i Żyrafa Einsteina) śmiało można je ująć w cykl pod wspólną nazwą. Każdy z nich to polemika ze znanym uczonym, a zarazem apoteoza niedookreślonej cudowności naszego świata i wszechświata ukrytego za materialną kurtyną, który próbujemy (na szczęście!) bezskutecznie zbadać empirycznie „szkiełkiem i okiem”, ku niestety własnej zgubie. Rozgoryczeni tworzymy sztuczne słońce w świecie technologii i rzeczywistości wirtualnej za pomocą „śmiesznych papierowych pasków”. To wystarczyło, by odwrócić wzrok człowieka od płonącego na niebie bóstwa, które jest płynnym złotem, życiodajną energią, wiecznym światłem. – według bohatera Słońca Turinga. Cudem, na które patrzymy oczami, lecz go nie widzimy. Współczesne społeczeństwo grzeje się w sztucznym słońcu Turinga niczym ćma poddająca się określonym kodom niszczącym jej instynkt przeżycia (wyobraźnię), ku własnej zgubie.
Zaraz, zaraz!
To nie koniec, bo natychmiast pojawia się kolejne pytanie – Czy gdyby nie odkrycie Alana Turinga, prawdopodobieństwo rozwoju inteligentnego życia obrałoby inny kierunek niż technologia?
Dokładnie to było cudowne w tych opowiadaniach!
Nieskończony ciąg pytań i odpowiedzi. Idealny materiał literacki do poważnych dyskusji filozoficznych dla każdego, niechby i nawet na poziomie akademickim, próbujących odpowiedzieć na najstarsze pytania egzystencjalne ludzkości. Chociażby po to, by doznawać rozkoszy przyjemności intelektualnych wynikających z równania – jeden plus jeden równa się zero na przekór uczonym.
Ten tomik i każdy poprzedni to wejście w nieskończoność wyobraźni w Czasie i Przestrzeni bez granic, schematów, reguł i pewników!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Słońce Turinga – Jan Tomkowski, Wydawca Bel-druk, 2022, 224 strony, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść filozoficzna
Dodaj komentarz