Świat składa się z opowieści, nie z atomów.
To zdanie usłyszałam w filmie Chłopiec zwany Gwiazdką w reżyserii Gila Kenana. Idealnie pasuje ono do charakteru przekazu tej książki, która jest opowieścią skrywającą pradawną wiedzę. Tak dawną, bo prasłowiańską, że aż magiczną. Zaczyna się w dzieciństwie autorki równie tajemniczą nazwą – Pratulin. Wsi podlaskiej obecnej w opowieściach i bajaniach jej dziadka, której sama nazwa brzmiała według niej jak z baśni, a oznaczała od łacińskiego »pratum«, czyli… łąka! To stamtąd pochodziło dziedzictwo przekazane przez dziadka i pasja magii niesionej przez łąkowe równiny pełne aromatycznych ziół.
A wraz z nią wiarę w magiczną moc Bogiń Ziół.
A na początku były trzy. Trzy boginie. Ta, która stwarza. Ta, która nagradza. I ta, która przemienia. Biała, czerwona i czarna. Dziewanna, Mokosz i Marzanna. I jeśli w tym momencie osoby religijne w wierze chrześcijańskiej zaprotestują, odżegnując się od zabobonów, to mam dla niektórych zaskakującą, a może odkrywczą dla niektórych niespodziankę. Ta opowieść jest przede wszystkim dla chrześcijan, którzy odkryją korzenie swojej może nie wiary, ale na pewno obyczajów i zwyczajów religijnych, o których nie ma słowa w Biblii, a są z oddaniem przez nich celebrowane. Na przykład Matki Bożej Zielnej to nic innego jak adoracja bogini Mokosz, której czas panowania wyznaczały dawniej kłosy zboża i żółte kobierce złotnika. Dokładnie to samo dzieje się Matka Bożą Gromniczną, Czarną Madonną, Zielonymi Świątkami, choinką i wieloma innymi kultami z ukrytym echem prasłowiańskich wierzeń w chrześcijaństwie, które nawet starą nomenklaturę pogańską zastąpiło własną, ubraną w pobożne skojarzenia. Nie jest tajemnicą, że wierzenia słowiańskie zostały wchłonięte, zaadoptowane, a czasami specjalnie wypaczone po to, by zbyt swawolne lub trudne do wykorzenienia przez kler nabrały charakteru chrześcijańskiego. To usankcjonowana przez Kościół metoda szerzenia wiary misyjnej – nie wykorzenimy, to przysposobimy na własnych warunkach. To tutaj można zrozumieć dychotomię między wiarą a zabobonem pod nową postacią tak pięknie współistniejącym w nowej religii, budząc zdziwienie osób stojących z boku – wierzący, a zawiązuje czerwoną kokardkę na dziecięcym wózku?
Autorka przekazała do rąk piękny dar.
Naszą etnograficzną przeszłość słowiańską, która nadal trwa, ale albo jest przez wielu chrześcijan wypierana, albo nieuświadomiona. Napisaną z pasją osoby również praktykującej tę wiedzę i nieograniczającej się w niej tylko do urzekających opowieści o prasłowiańskich boginiach Dziewannie, Mokosz i Marzannie oraz o przynależnych im atrybutach mocy i błogosławieństwach, ale również o powiązanych z nimi ziołach. Przywołującą wiedzę etnograficzną, mitologiczną innych narodów oraz językoznawczą znanych osób z tych dziedzin, których bogatą bibliografię autorka umieściła na końcu książki. To te trzy boginie wyznaczyły główne działy w książce, a w nich z kolei rozdziały o ziołach o podwójnych właściwościach. Tych magicznych, w których działanie kiedyś wierzono i tych zdrowotnych potwierdzonych przez medycynę. Część z nich bardzo dobrze znałam, ale do poznania reszty musiałam zaglądać do wyszukiwarki internetowej, by dowiedzieć się, jak wygląda tajemniczy dla mnie… nasięźrzał. Wprawdzie książka jest pięknie wydana z mnóstwem rysunków wykonanych przez Martę Jamróg ilustrujących tekst i ozdabiających trzon książki, ale musiałam zobaczyć te rośliny sfotografowane. Autorka poszerzyła również przeciętne kojarzenie ziół tylko z roślinami zielonymi o drzewa. Była więc i sosna, i świerk, a nawet nasza poczciwa jabłoń. Przy okazji dowiedziałam się o mnogości korzyści nie tylko zdrowotnych, ale również ekonomicznych pozyskiwanych dawnej, począwszy od korzenia na owocach skończywszy. Podczas czytania cały czas myślałam, jak wiele straciliśmy, porzucając wiedzę o ich mocach i wszechstronnej użyteczności na rzecz chemii i plastiku.
Jednak można do niej wrócić!
Taką szansę daje ostatni rozdział zawierający receptury lecznicze. Do samodzielnego sporządzenia dla osobistych potrzeb w postaci naparów, odwarów, nalewek, wyciągów czy kąpieli. Aż chciałoby się pójść na łąki i zacząć „magię” zdrowotną, a tu za oknem panowanie Marzanny i trzeba zaczekać do wiosny na przyjście Dziewanny, a potem Mokosz. A tak naprawdę jedna. Trójbogini wpisana w koło życia i zaklęta w Matce Boskiej Gromnicznej, Zielnej i Czarnej, której wyobrażenie urody pochodzi… od Dziewanny. Nie wyprzemy się wierzeń prasłowiańskich, bo są silnie wdrukowane w chrześcijaństwo. Pozostając tylko przy wiedzy biblijnej, nie byłoby choinki, jajka wielkanocnego, ziół znoszonych do kościołów 15 sierpnia i wiele, wiele innych zwyczajów religijnych. I chociażby dlatego warto zajrzeć do tej książki i poznać „magiczną” przeszłość Słowian opowiedzianą czule, barwnie, odkrywczo i nostalgicznie.
Tak jakby tęskni się za czymś utraconym…
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Słowiańskie Boginie Ziół – Joanna Laprus, Wydawnictwo Świat Książki, 320 stron, literatura polska.
Tutaj można zajrzeć do środka.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe, Poradnik, Religia
Dodaj komentarz