Postanowiliście zmodyfikować starożytnego wirusa, żeby zmienić kilkunastu oczekujących na śmierć skazańców w niezniszczalne potwory żywiące się krwią.
To oskarżenie padło pod adresem Horace’a Guildera pracującego od początku w medyczno-wojskowym projekcie Noe, w który wpakowano tyle pieniędzy i roboczogodzin, że nie mógłby zaciągnąć hamulca, nawet gdyby chciał. Na dodatek eksperyment podlegał niejasnej hierarchii dowodzenia. W efekcie wymknął się spod kontroli i odpowiedzialności za jego skutki, a świat zalała fala epidemii zamieniająca ludzi w głupki, draki, wampiry, skoczki lub najczęściej używane określenie – wirole. Krwiopijne istoty zarażające szybko mutującym się wirusem.
Tak w wielkim skrócie mogłabym streścić część otwierającą trylogię Przejście.
To samo zrobił autor, przypominając początki zarazy w prologu zawierającym fragmenty pism Pierwszego Kronikarza prowadzącego Księgę Dwunastu ocalałej ludzkości, która od roku zerowego od wybuchu epidemii próbowała po apokalipsie, najpierw przetrwać wśród wiroli, a potem odbudować świat. Ten proces, początkowo ukazywany z trzech perspektyw czasowych oraz z punktu widzenia poszczególnych bohaterów, przypominał chaos. Dokładnie taki sam, jaki towarzyszył ocalałym, by z czasem, powoli zaczęły wyłaniać się wyraźne wątki i główne postacie decydujące o przyszłości ludzkości. Autor zachował schemat zastosowany w pierwszym tomie – Wszystko wydawało się zdumiewająco podobne, jakby od chwili, gdy stanęli naprzeciwko Babcocka na górze Kolorado, nie upłynęła nawet minutka. Znowu są razem, ich losy zeszły się jak za sprawą potężnej siły ciążenia. Peter, Alicia, Michael, Hollis, Greer – wszyscy dotarli w to miejsce, podążając inną drogą, z innego powodu. A jednak to Amy znów stanęła na ich czele. Mimo że początkowo byli mało lub w ogóle nieobecni w wydarzeniach poprzedzających sceny finałowe, to jednak ukazywały ich karkołomne i niebezpieczne drogi oraz przyczyny ich zmian psychicznych i fizycznych, a także powody obieranych celów życiowych.
Zmieniał się również świat wokół nich.
Autor wykreował postapokaliptyczne społeczeństwo, które tworzyło nową rzeczywistość daleką od ideału. Silnie podzieloną na zhierarchizowane warstwy społeczne, na których czele stała elita władzy realizująca własne priorytety kosztem reszty. Podlegali im kolaboranci zwani kolami, wirole wykorzystywane do wielu celów i reszta ludzi pełniąca funkcję zniewolonej siły roboczej. Wydawałoby się, że szansa zbudowania lepszego życia dla niewielkiej garstki ocalałych ludzi przepadła, bo nie uległy zmianie ludzkie pragnienia i namiętności. Tutaj chore i wypaczone, którym władza dawała możliwość realizowania się w pełni i bez granic etycznych. W nowych warunkach czyniły ich najbardziej wolnymi istotami na ziemi. Bez sumienia. Bez litości. Bez miłości. Nic nie może ich zranić, wyrządzić im krzywdy. W pionierskich warunkach Horace Guilder znalazł sposób, by chronić siebie, ale kosztem innych. Autor wyraźnie pokazał, co dzieje się, gdy na szczycie władzy staje człowiek niezrównoważony emocjonalnie lub psychicznie. Jednak daje również nadzieję, pokazując, do czego zdolny jest zniewolony człowiek o zdrowym kręgosłupie moralnym, który nie pozwolił sobie na odrzucenie dotychczasowego systemu wartości w skrajnych warunkach. Ludzi przyzwoitych, którzy nie myśleli tak samo, jak Horace Guilder i jemu podobni – to dziwne, iż jednego dnia coś może się wydawać zwariowane, a drugiego najzupełniej rozsądne. Tę dychotomię postaw podkreślił przede wszystkim w psychice bohaterów, bo ludzie nie potrafią odnaleźć własnej drogi. Jedni noszą w duszy złe uczucia, a drudzy zwyczajnie nie potrafią zapomnieć. Na te wybory absolutnie nie miały wpływu wirusy, bo autor „zarażał” nimi zarówno pozytywnych, jak i negatywnych bohaterów. Tym samym odrzucił możliwość obwiniania za całe zło w „nowym świecie” czynniki zewnętrzne, wskazując wyraźnie na czynniki wewnętrzne człowieka – jego psychikę. To od tej ostatniej zależały wszystkie zmiany na dobre lub złe zachodzące w opowieści. Świat należy zawsze zmieniać od siebie, kierując się (tak, tak – znamy to!) miłością.
To ważne przesłanie tej powieści.
Tak bardzo ważne, że zmusiło mnie ono do skupienia się na jego wyłonieniu, określeniu i analizie, zamiast zdawałoby się na fascynującej historii polowania na Dwunastu wiroli podobnej, według „Time Magazine”, do dwóch bardzo znanych i uznanych powieści – pod względem literackim nie ustępuje BASTIONOWI Stephena Kinga ani DRODZE Cormaca McCarthy’ego. Niech ta rekomendacja będzie zachętą mówiącą wszystko o powodach sięgnięcia po te tomy. Ja pozostanę przy najważniejszych i bardzo niepokojących pytaniach zwłaszcza w obecnych, niepewnych czasach, które padły w drugiej części – Czy istnieje ktoś, komu na nas zależy? Czy jesteśmy warci ocalenia? Czego chciałby ode mnie Bóg, gdyby istniał? Bo wiara nie jest zaufaniem do Boga, ale do nas wszystkich. I pytanie najważniejsze, z którym powieść mnie zostawiła sam na sam – czy ufam ludzkości? Bardzo, bardzo trudno było mi odpowiedzieć na nie i nadal nie wiem, mimo że autor dostarczył mi argumentów zarówno za jak i przeciw.
A może dlatego, że odpowiedź znajdę w ostatnim, trzecim tomie trylogii?
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Dwunastu – Justin Cronin, przełożył Zbigniew Kościuk, Wydawnictwo Albatros, 672 strony, trylogia Przejście, tom 2, literatura amerykańska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fantastyka
Dodaj komentarz