Przepraszam, że was budzę, ale chyba jest wojna…
Mnie tak delikatnie nie obudzono 1 grudnia 1981 roku, jak cytowana powyżej sąsiadka jednej z bohaterek tego emocjonującego reportażu. Nade mną stała przerażona mama, krzycząc – wstawaj, wojna! Jednak nie bardzo się tym przejęłam. Miałam zupełnie inny obraz wojny. Tej drugiej światowej, którą epatowano mnie w szkole. Nie było nalotów, bomb, strzałów i obcych wojsk, za to trochę wojska polskiego. Kilku żołnierzy, do których widoku byłam przyzwyczajona. Moją rodzinną miejscowość nadmorską otaczały trzy jednostki wojskowe i jedna Marynarki Wojennej, więc w „stanie wojennym” była permanentnie. Przerażenie mamy, osoby dorosłej, było dla mnie, ówcześnie nastolatki, powodem do… radości.
Nie trzeba było iść do szkoły!
Od 13 grudnia do 3 stycznia miałam dodatkowe dni wolne od nauki. Jak każdy uczeń w ówczesnej szkole. Dokładnie tyle, ile dwunastoletni Jurek Woźniak, który też nie poszedł do szkoły, za to poszedł szukać ojca pracującego w strajkującej fabryce. Ja nie musiałam szukać mamy, bo była nauczycielką. To zderzenie dwóch losów, dwojga dzieci w stanie wojennym, mojego i Jurka, uświadomiło mi dwie rzeczy. Pierwszą – mogłam zostać jedną z bohaterek tego reportażu i pośrednio byłam nią, bo Jurek reprezentował mnie i nam podobnych dzieciaków. Drugą – mogłam zobaczyć stan wojenny z perspektywy innych ludzi z różnych warstw społecznych i o odmiennych światopoglądach. W efekcie wyjść poza moją wąską, nastoletnią radość i poczuć ocean emocji towarzyszący temu okresowi historii Polski.
Przeżyć to jeszcze raz, ale z poszerzoną perspektywą historyczną.
Autorka zbudowała fabułę opowieści o stanie wojennym z losów konkretnych ludzi, w dalszej perspektywie, w miarę kolejnych lat, łączących się, splatających się, przecinających się lub brutalnie zderzających się ze sobą. Nazwała bezimiennych, wypełniła bezosobowe fakty ich emocjami, przytoczyła widzenie konkretnych osób – Tajnego Współpracownika „Olaf”, Dziennikarki w piśmie młodzieżowym, Porucznika z MSW, Marii Stępniak ze wsi pod Płockiem, Mariusza z dużego wydawnictwa, Kapitana z Wydziału Zabójstw z Komendy Stołecznej MO, Ogrodniczki z MSW, Inki Słodkowskiej świeżo po socjologii na UW, Teresy z ruchu Gaudium Vitae, Andrzeja Ruszkowskiego szefującego działem prawnym zakładów dziewiarskich, Maćka Falkowskiego udającego sekretarza Studia Filmowego, Tadeusza z fabryki mebli i wielu, wielu innych osób z całej Polski. To ich emocje, losy, zachowania, wybory, decyzje i towarzyszące im wydarzenia, tworzyły gęstą sieć splątanych wątków i przecinających się dróg, zatopioną w tworzącej się na gorąco historii tamtego niepewnego okresu. Dopełniały ich losy osób znanych, które z różnych powodów wpisały się w dzieje Polski – Lecha Wałęsy, Stefana Wyszyńskiego, Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego, Tadeusza Łomnickiego, Jerzego Popiełuszki, Grzegorza Przemyka, którego tragedię prześledziłam w reportażu Żeby nie było śladów Cezarego Łazarewicza, Waldemara Skrzypczaka znanego mi bliżej z autobiografii Moja wojna, Małgorzaty Niezabitowskiej, której chlubna działalność poznałam w jej publikacji W twoim kraju wojna! i wielu, wielu innych mających realny, pośredni lub bezpośredni wpływ na przebieg stanu wojennego. Przebogata w fakty, informacje, wydarzenia i nazwiska, które nie przytłaczały dzięki zawartym w nich emocjom przeżywanym przez bohaterów. Całość przypominała raczej opowieść sensacyjną z narastającą falą emocji, jej załamaniem i odpływem (chwilowym!), którą autorka podzieliła na siedem rozdziałów z epilogiem jak w greckim dramacie. Pierwszy rozdział był niczym cisza przed burzą o wiele sugerującym tytule Uwertura, bo wyjaśniającym powody i przyczyny nadchodzących zdarzeń. W kolejnych autorka świetnie ukazała narastające negatywne emocje wśród ludzi, lęk przed nieznanym, strach przed konsekwencjami, rozedrganie wewnętrzne z powodu walącego się światopoglądu, wahania i wątpliwości lub pewność obranej drogi, by w kulminacyjnym punkcie zobaczyć bunt ogólnopolskiej fali strajkujących zakładów pracy. Nic mnie tak nie wzruszyło w tej opowieści, jak ludzka solidarność w jednym celu i indywidualne łzy rozpaczy z przegranej sprawy żony strajkującego górnika pod ziemią – W pierwszej chwili sobie pomyślałam, że wolałabym sama być na te święta, żeby się tam jeszcze utrzymali. Wtedy była taka napięta sytuacja, wydawało się, że jeżeli jeszcze by trochę wytrzymali, to może wydarzyłoby się coś takiego, że załamałaby się w końcu ta komuna. Więc patrzyłam przez okno, jak wracał, a potem – oboje płakaliśmy.
Było też wesoło w tym reportażu.
To dlatego wcześniej użyłam pojęcia ogólniejszego – dramat, bo było w tej sytuacji i tragicznie, i komicznie. To ostatnie w nawiązaniach autorki do ówczesnej popkultury, żeby dobrze zrozumieć, dlaczego i skąd pochodzi dobrze znane zdanie o Polsce – najweselszy barak w socjalistycznym obozie i jaką rolę odgrywały ówcześnie kabarety. Jednak nie tylko czego się słuchało, co oglądało i czytało, ale również co jadło, w co się ubierało, gdzie kupowało najpotrzebniejsze artykuły i jak się zarabiało na życie, by przy okazji ukazać absurdy życia w PRL-u. Jednak, aby się w tym śmiechu i wesołości nie zapędzić, a wskazać raczej na dystansującą do rzeczywistości, a tym samym na terapeutyczną rolę ówczesnego poczucia humoru i żartu, autorka po każdym rozdziale publikowała listę ofiar każdego roku stanu wojennego, którego okres przedłużyła do 1985 roku, mimo że formalnie został zawieszony 31.12.1982 roku. Najmłodsza ofiara z list chodziła do drugiej klasy i zginęła w miejskim parku, bo strzelił do niej z okna własnego mieszkania funkcjonariusz MO. Autorka zwróciła uwagę, że ofiary stanu wojennego to nie tylko zabici w bezpośrednich starciach z ZOMO, ale również ciała innych znajdywanych w studzience melioracyjnej na polu, we własnym domu, w którym przedtem było MO; koło domu albo w piwnicy, w zbiorniku wodnym na Wiśle, na przystanku PKS, powieszonych w areszcie, zmarłych w areszcie na astmę sercową i pozostawionych bez pomocy. Inni byli pobici na komisariacie MO albo komisariacie kolejowym, pobici na przesłuchaniu, wyrzuceni z milicyjnego samochodu. Z urazami głowy, krwiakami skroni, śladami bicia i duszenia. Ze zmasakrowanymi twarzami, urazami wątroby i płuc, które wykazywały sekcje.
To ich w tym reportażu reprezentował Grzegorz Przemyk.
Jestem wdzięczna autorce za to wszechstronne kompendium wiedzy, rzeczowo podane, a właściwie opowiedziane tak, jakby sama była świadkiem i bezpośrednim uczestnikiem tamtych dni grozy. Aby ten efekt osiągnąć, musiała przekopać się przez kilometry dokumentów źródłowych, co widać w przypisach oraz dotrzeć do zdjęć, którymi ilustrowała tekst. To dzięki perspektywicznemu podejściu, ale budowanym na indywidualnych losach konkretnych bohaterów, mogłam spojrzeć na te pięć lat ogólnie i „od kuchni”, nie gubiąc w nich człowieka. Poczuć atmosferę niepewnych dni wpisaną w tworzącą się rzeczywistość, która działa się wokół mnie, a której z perspektywy nastolatki nie dostrzegałam w pełni. Ten reportaż śmiało mogę również nazwać vademecum stanu wojennego dla najmłodszych pokoleń. Posiada wszystkie znamiona bardzo dobrej opowieści z głównymi bohaterami i ich emocjami, ale i merytorycznego reportażu historycznego, w którym autorka nie tylko nawiązywała kontakt z czytelnikiem, wplatając zdania charakterystyczne dla „bajarza”, ale również do współczesności, odnosząc niektóre elementy stanu wojennego do lockdownu czy Internetu, by przybliżyć ówczesne realia najmłodszym. Cieszę się, że nareszcie ciekawą moich wspomnień młodzież mam do pozycji którą „przeżyją” i zrozumieją.
Dokładnie w takiej kolejności.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Dzień bez Teleranka: jak się żyło w stanie wojennym – Anna Mieszczanek, Wydawnictwo Muza, Wydawnictwo Sport i Turystyka – Muza, 2021, 352 strony, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad, Historia, Polityka
Dodaj komentarz