Była źródłem mojej największej radości, tak jak dziś jest źródłem mojej największej rozpaczy.
W tym zdaniu trzydziestokilkuletnia narratorka opowieści o trudnej i skomplikowanej relacji ze swoją matką zawarła dwie kluczowe myśli. Ta ostatnia wybrzmiewała najsilniej.
To żałoba po jej śmierci.
Wylana w potoku słów. Wyżęta z nagromadzonych emocji. Wyciśnięta z trzewi. Z bólem. Z cierpieniem, ale i z czarnym humorem wynikającym z absurdu słów lub sytuacji i niezgody na nieodwracalne. Z niepogodzenia się na brak matki, który to stan nazwała bezmatkiem (stąd tytuł powieści), czerpiąc nazwę z nomenklatury bartniczej, a oznaczający pszczeli rój bez pszczelej matki. Ich stan dezorientacji, jęku (można posłuchać w YouTube), nieakceptacji i rozedrgania w zachowaniu przypominał stan ducha narratorki. Totalnej niezgody na dalsze życie bez niej. Niepokojąco długiej, bo dwuletniej i porównywanej przez narratorkę do długiego zawału żałobnego.
Nie mogłam jednak wczuć się w opisywany jej stan.
Bo to nie był stan normalny, w którym córka przechodziłaby podręcznikowo przez kolejne etapy żałoby, by zachować własne zdrowie psychiczne. Wręcz przeciwnie. Przeżywała je nietypowo, mając tego świadomość. Od zaskoczenia śmiercią, która nie była nagła, a przecież po długiej, zdawałoby się przygotowującej na odejście chorobie, po brak poczucia ulgi mimo stosowanych technik i metod radzenia sobie z nią oraz wizyt u psychoterapeuty.
Byłam świadkiem żałoby patologicznej.
Jej źródłem, praprzyczyną było dzieciństwo narratorki kryjące się w pierwszym zdaniu cytowanego na początku wpisu. W jej mniemaniu pozornie szczęśliwe, w którym wszystko to, co odbiegało od normy, racjonalizowała lub solidaryzowała się z matką w milczeniu wobec ingerujących obcych. Fizycznie na „odległość rzęs”, komunikacyjnie na intymność tematów, ale psychicznie na dystans kanionu bez żadnego mostu. W każdym razie wyglądało to na ten typ relacji. Ale tak nie było. Jak sama narratorka z goryczą oceniła – Droga do matki była zamknięta, przynajmniej dla mnie, a do tego padało. Pod pojęciem „padało” umieściła wszystkie problemy z matką, z których największym był alkoholizm kobiety. Narratorka była Dorosłym Dzieckiem Alkoholika, która w dzieciństwie przejęła rolę matki swojej matki. Matka stała się jej dzieckiem, a żałoba po niej tak naprawdę była rozpaczą po utraconej córce. W gruncie rzeczy mama jest twoim dzieckiem – to z taką diagnozą w wieku piętnastu lat wyszła z Poradni Zdrowia Psychicznego, więc ich miłość była piękna i niezdrowa. To sytuacja mocno odstająca od psychologicznych ustaleń normatywnych i raczej spotykana w wymiarze chorobowym. W tym znaczeniu można powieść autorki odebrać jako bazującą na emocjach prozatorską próbę wytłumaczenia trudnych procesów i mechanizmów psychologicznych, jakie pojawiają się i zachodzą w relacjach córki i matki, zaburzonych alkoholizmem i śmiercią tej ostatniej. Tu była podana sama proza życia w nagłej abstynencji od substancji silnie uzależniającej – matki oraz dziecka z potrzebą miłości i akceptacji, w której warstwie merytorycznej autorka ukryła przebogatą wiedzę naukową, a warstwie emocjonalnej własne doświadczenie żałoby po śmierci swojej matki. To debiut prozatorski, ale wypełniony po brzegi wiedzą wyniesioną z wieloletniej pracy zawodowej, ponieważ autorka jest doktorem psychologii. Wiedziała, o czym pisze, bo miała dużo do powiedzenia.
To, co mnie zachwyciło, to forma przekazu.
Treść, którą mogłabym porównać do strumienia świadomości lub wewnętrznego monologu, wplatająca, asymilująca i wchłaniająca zwrotki śpiewanych w dzieciństwie piosenek, rymowanek i wierszyków, fragmenty programów telewizyjnych, zasłyszanych realnych dialogów i rozmów fikcyjnych z matką przytaczanych z selektywnym wyostrzeniem postrzegania tematycznego, podzieliła na cztery etapy – dzieciństwo, choroba, śmierć i żałoba.
Logiczny ciąg, który można zastąpić jednym pojęciem – życie.
Każdy z nich z kolei na moduły, składające się z tekstów dłuższych, maksymalnie na dwie strony i jednozdaniowych, umieszczonych samotnie na jednej. Te pierwsze tworzyły sytuacje, konteksty, analizy, by jednozdaniowcem uderzyć w umysł skondensowanym w nim wnioskiem, sednem, ripostą, spostrzeżeniem ostrymi niczym skalpel i szybkimi niczym strzała trafiająca w pożądany punkt. Długie przerwy w postaci białej ciszy kartki między modułami służyły do ich wybrzmienia, przemyślenia, przeanalizowania, rezonansu, określenia własnych uczuć i złapania oddechu przed kolejnym przekazem następnego modułu.
Trudnym emocjonalnie za każdym razem.
Bo jeśli nawet było to studium przypadku klinicznego ubranego w szaty prozy, to jednak emocje były „normalne”. Ból i cierpienie znane każdemu człowiekowi. Miłość wielka, zachłanna, desperacka lub uzależniająca przeżyta przez większość z nas. Żałoba autentyczna. Wszystko zawsze zależy od proporcji i rodzaju wywołujących je czynników oraz odpowiedzi na podstawowe pytanie – w jakim stopniu matka była źródłem mojej największej przyjemności. I moich największych przykrości?
Jednak dla mnie najważniejszą była jedna myśl w tej historii, która może pełnić funkcję bolesnego ostrzeżenia, brutalnego uświadomienia, kompensującego utożsamiania się, a nawet bezwzględnego burzyciela bezpiecznego status quo wielu z nas, naruszając temat tabu o śmierci – Ulegać matce, zaprzyjaźniać się z matką – to słaby interes. Umrze przed nami. Zostawi. Zrani. Odejdzie. Nie ukrywajmy: nasze mamy nie będą z nami do końca, to nie tak.
Od siebie dodam – zaprzyjaźniajmy się, ale memento mori, która jest przecież tylko jednym z etapów życia.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Bezmatek – Mira Marcinów, Wydawnictwo Czarne, 2020, 256 stron, literatura polska.
Polecam rozmowę z autorką.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść psychologiczna
Dodaj komentarz