Nasze miasto było miastem cudów.
Tak wspominała po latach Cukrówkę jedna z jej mieszkanek. Wnuczka Sareckiej, której imienia nie poznałam do końca powieści. Od siebie dodałabym, że to miasto było także miastem cudaków, którzy nieustannie cudowali. Narratorka z perspektywy czasu, już jako dorosła, wydobywała ze swojej pamięci to, co zapamiętała z okresu dorastania w niepozornej miejscowości położonej gdzieś w Małopolskiem. Miejscu, które zamiast historii miało legendy, mity i objawienia. Pracowało na nie nieustannie niczym pszczela rodzina cztery tysiące jej mieszkańców, wśród których zdecydowanie wyróżniał się Pszczelarz chodzący w szlafroku, kapciach i kaszkiecie bez względu na porę roku, wyprowadzający kijem swoje włochate pszczoły na spacer. Sobieski, dyrektor muzeum, który popełnił samobójstwo, bo żył już sto siedemdziesiąt jeden lat, a jego dusza od tej pory mieszkała na trzecim piętrze w pustym schowku. Ojciec narratorki, który z księgowego stał się wróżem, jasnowidzem i chiromantą. Nastoletnia Magda, koleżanka narratorki, która nago lunatykowała nocą po Cukrówce, wspinając się na dachy domów i śpiewając z nich wysokim, przejmującym głosem w niezrozumiałym języku. I wielu innych równie ciekawych ekscentryków i indywiduów. Tak widziany świat Cukrówki był pięknie mroczny, niemalże baśniowy, pociągający swoimi tajemnicami, które posiadali wszyscy bohaterowie.
Niemalże magiczny.
Obrosły puszystym, miękkim kożuchem szybko pączkujących historii narosłych na pożywce niedopowiedzianej półprawdy, wyszeptanego widzimisię, trwożliwego kłamstwa, korowodach domysłów, fantazyjnej nadinterpretacji, przyjemnej konfabulacji, przypadkowej aberracji, złudnym przywidzeniu, intencjonalnym pominięciu, lękliwym zaniechaniu, pewności graniczącej z prawdopodobieństwem i nośnej sensacji. Faktów zniekształconych i wypaczonych, ale wiele razy powtarzanych, uznanych za jedyną prawdę, przynoszącą ogromną przyjemność pasji opowiadania słów barwiących szarą powszedniość realiów i potrzebę zaspokojenia własnych, niskich, ale jakże typowo człowieczych pobudek. To z tej iskrzącej cudami i cudakami nierzeczywistej rzeczywistości narratorka próbowała przedrzeć się przez grube warstwy niepamięci do sedna. Wydobyć prawdę wraz z przyjaciółmi Miszą i Hansem, której całkowite objawienie przypadło na 2005 rok. To ta trójka nastolatków, uczniów ostatniej klasy szkoły średniej, z trudem, ale i z polotem, uporem oraz z ogromnym ryzykiem, powoli odzierała pozłotę z Cukrówki i cukrowian, obnażając korzenie, przyczyny, powody, a przede wszystkim motywy zachowań i postępowań bohaterów. Wszystkich. Włącznie z Miszą i Hansem. Tak bardzo ludzkich, a przez to boleśnie uderzających swoją zwyczajnością, powszechnością, przyziemnością i egoizmem.
Trzecią rzeczywistość tworzyła matka narratorki.
W pisanej potajemnie historycznej książce napełnianej datami, wydarzeniami popartymi dokumentami i zdjęciami. Pełną bezemocjonalnych faktów, w której pominęła niemal wszystko, co najważniejsze: sprawę egzorcymów, płaczący witraż, krzywą wieżę, pojawienie się zmornickich diabłów, pierwszą cukrowską rójkę, papugi Kolskiego… – można by wymieniać bez końca. To te trzy przenikające się wzajemnie rzeczywistości tworzyły obiektywny obraz Cukrówki i jej mieszkańców.
Wszystkie były prawdziwe.
To tylko pamięć ludzka, jako jej autorka, rozwarstwiała ją, rozczłonkowywała i wypaczała. Wybiórcza, niedoskonała, dziurawa, a nawet intencjonalna. Skrojona na miarę człowieka i celu, jaki sobie obierał. A powody do jej instrumentalnego wykorzystywania, a przez to kształtowania rzeczywistości, były różne. Tak jak odmienne były życiorysy bohaterów na przełomie przemiany ustrojowej polskiej rzeczywistości lat dziewięćdziesiątych i przełomu wieków. Autorka ukazała ich szeroki wachlarz. Różnorodnych postaw charakterystycznych dla tego okresu – człowieka przejętego zmianami klimatycznymi, księdza z esbecką przeszłością, przedsiębiorcy dorabiającego się na szemranych interesach, polityków obejmujących władzę poprzez finansowe przekręty i powiązania, oszustów żerujących na słabościach innych, naiwność ludzką w zderzeniu z nową, kapitalistyczną rzeczywistością i wielu, wielu innych. Przemiany, którą widać było również w inaczej pojmowanej wolności w trzech pokoleniach cukrowskich kobiet – babek, matek i córek.
Nie zaskoczyła mnie autorka przepięknym stylem narracji.
Znałam go z jej debiutanckiej powieści Atlas: Doppelganger, który urzekł mnie realizmem magicznym. Tutaj był on trochę mniej magiczny, bo odczyniany, odbrązawiany, wyjaśniający jego „magiczność”. Zabieg wykorzystany do tworzenia zamysłu w tej konkretnej fabule, a nie tylko dla przyjemności snucia opowieści i tworzenia przepięknych wizji. Niemniej równie przyjemny, bo bogaty w środki stylistyczne nawiązujące do skojarzeń, doświadczeń i atawistycznej potrzeby nieokreślonego lęku i ciekawości wzbudzanej innością. Brzemienny treścią otwierającą wrota do wyobraźni. Czarujący złożonymi zdaniami budującymi niemożliwe, by zaraz brutalnie i boleśnie sprowadzić na twardy grunt realiów. Już nie tak całkiem cudownych. Do okresu przemiany PRL-u w Polskę Rzeczpospolitą ukazanej w mikroświecie Cukrówki. Taki nasz, typowy, charakterystyczny – polski krajobraz. Po prostu zimowla – pojęcie używane przez pszczelarzy przeniesione przez autorkę na rój ludzki. Metaforycznie polska zimowla – czas cudów, cudaków i cudaczności.
Zastanawiam się teraz, jak ja zapamiętałam ten okres?
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Zimowla – Dominika Słowik, Wydawnictwo Znak, 2019, 618 stron, literatura polska.
Autorka o książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz