Budzi się zlany potem, ponieważ wie, że czeka go kolejny dzień zarzynania ludzi.
Z taką myślą witał każdy poranek Marcos Tejo. Prawa ręka szefa Zakładów Mięsnych Kriega. Nauczyciel nowych pracowników, których uczył zabijać, chociaż dla niego było ono gorsze od samego zabijania. Człowiek od nawiązywania kontaktów handlowych z dostawcami towaru – ludźmi chowu klatkowego trzymanymi na rzeź. Chociaż nazywanie towaru ludźmi to nadinterpretacja i w sprzeczności z obowiązującym prawem, bo do ludzi zaliczali się tacy jak Marcos, jego szef, jego siostra i żona oraz każdy akceptujący i respektujący obowiązujący od Przemiany nowy ład w świecie. Po zarazie GGB nie można było już jeść zwierząt, ponieważ przenosiły śmiertelnego dla ludzi wirusa. Kwestią czasu i odpowiedniej propagandy przenicowującej dotychczasowy światopogląd było przerzucenie się ludzkości na kanibalizm. Jednak tego słowa nie można było już oficjalnie używać tak, jak „niewolnictwo” czy „ludzkie mięso”. Starą nomenklaturę zastąpiono nową wzorowaną na przetwórstwie zwierzęcym, a stare wartości nowymi czerpanymi z dotychczas uznawanych za barbarzyńskie. Odrażającym, a zarazem cudownym było dla mnie przedstawione literacko zjawisko przestawienia się ludzi oraz akceptacji rozpasanego i prymitywnego, wręcz atawistycznego stylu życia obudowanego w nowe normy i usankcjonowanego prawnie.
Chociaż nie do końca wszystkich.
Marcos miał wspomnienia, które były jak wyrzut sumienia i papierek lakmusowy otaczającej go odwróconej moralnie rzeczywistości, który krzyczał w nim o normalności nienormalności. Wielu przyjęło za naturalny bieg rzeczy to, co media uparcie nazywały »Przemianą«. Ale nie on, ponieważ wie, że słowo »przemiana« nie oddaje tego, jak krótki i bezlitosny był to proces. Słowo, które podsumowuje i klasyfikuje fakt wymykający się ludzkiemu pojęciu. I mimo że to bardzo dobrze widział, to wiedział również, dlaczego wykonuje tę pracę. Ponieważ jest w niej najlepszy i stosownie mu płacą, ponieważ nie umie robić nic innego i ponieważ wymaga tego zdrowie ojca. Dlatego znieczulał się dystansem, żyjąc w bezpiecznej obojętności, by działać automatycznie: patrzeć, oddychać i nic ponadto. Widzieć wszystko, wiedzieć, ale się nie odzywać.
Z tej komfortowej stagnacji wytrąciły go dwa zdarzenia.
Rodzinna tragedia i niespodziewany prezent od jednego z kontrahentów – młoda samica wyhodowana na osobiste zamówienie klienta. Marcos pod wpływem dziewczyny, która po umyciu i ubraniu okazała się bardzo ładna o ludzkim spojrzeniu, zaczął się powoli zmieniać, myśląc z zaskoczeniem – nigdy sobie nie wyobrażał, że on sam będzie się uchylał od własnych zasad, a mnie dając nadzieję na uratowanie odrobiny człowieczeństwa w tym szaleństwie, które może być uśmiechnięte, bezduszne, choć wszyscy pozostają poważni.
Zakończenie mnie zmroziło, odzierając niestety z resztek nadziei!
Autorka stworzyła opowieść dystopiczną, sięgając po bardzo kontrowersyjny, bulwersujący i mocny, a przez to przerażający temat – kanibalizm. Zbudowała na nim sprawnie działający system państw, wykorzystując do jej konstrukcji wszystkie znane z historii powszechnej elementy państwa totalitarnego sankcjonującego patologiczną ideologię. Przede wszystkim język propagandy zmieniający dotychczasową nomenklaturę mającą na celu przede wszystkim odczłowieczyć ludzi i zepchnąć do poziomu zwierząt. Nie było więc ludzi idących na rzeź do ubojni, ale „towar”, „mięso specjalne” podlegające przetworzeniu, którego nazewnictwo oparto na rozbiorze drobiu i wieprzowiny, bo przecież ostatecznie mięso jest mięsem, nieważne, skąd pochodzi. Autorka wprowadziła również gradację społeczeństwa, dzieląc je na ludzi, których się nie je, bo to barbarzyństwo (sic!), Padlinożerców – bezwartościowych społecznie wyrzutków, towar hodowlany pozbawiony strun głosowych, a tym samym mowy jako jedynej cechy odróżniającej człowieka od zwierzęcia oraz sektę religijną, której wierni dobrowolnie poświęcali swoje życie, udając się rytualnie do ubojni. Dobrze przy tym nakreśliła mechanizmy propagandy wykorzystujące teorie popierające i racjonalizujące nowy ład zbudowany na nowym systemie wartości i prawie utrwalającym nowe zasady. Indoktrynacja sięgała wszędzie. Również w wychowanie dzieci, które uwielbiały modną grę „Wyborny trup” – stąd tytuł powieści. Nie musiała wymyślać przy tym sankcji dla nieposłusznych obywateli, wysyłając ich do rzeźni i gratyfikacji dla posłusznych, gwarantując im wygodne życie. Wszystko to znałam z historii ludobójstwa.
Autorka posunęła się jeszcze dalej.
Tym razem, czerpiąc z ciemnej strony współczesności. Odkryła dla powieściowych obywateli mroczną sferę nielegalnego handlu wysokiej jakości mięsem specjalnym i żywym towarem, który po zaspokojeniu seksualnym można było skonsumować. Podsunęła również trend posiadania żywego towaru w przydomowej spiżarni, zjadanego powoli w miarę odcinania kolejnych części ciała. Pokazała skalę doświadczeń pseudomedycznych na ludziach i ich płodach. Połączyła w makabryczny sposób szaleństwo z seksem, władzą, pieniądzem i polityką. To tutaj rozpasanie ludzkie nie miało granic. Przerażało mnie bardziej niż groteskowe oprowadzanie Marcosa po linii produkcyjnej rzeźni, gdzie odpowiednią liczbę sztuk należy poddać obróbce, o partii czekającej na podwórzu na rozładunek, o linii uboju, w której trzeba przestrzegać stałego, uporządkowanego rytmu pracy, o ekskrementach przeznaczanych do sprzedaży na nawóz, o przetwarzanych wnętrznościach. A muszę powiedzieć, że nie było mi łatwo. Miałam ochotę przejść na stronę tych, którzy uciekali w dystans społeczny, w choroby psychiczne i samobójstwa. Marcos nie uciekał, nie mógł, bo jak sam mówił – Bywa, że ktoś musi dźwigać na barkach ciężar świata.
Najbardziej przerażało mnie jedno.
Tak – stopień przerażenia rósł nieustannie w miarę czytania. Nie namacalna wizja rzeczywistości, ale to, co było niewidoczne, ale dzięki czemu mogła ona nabierać realnych kształtów i sprawnie funkcjonować. To łatwość przemiany ludzi w „ludzi”. Bezbolesność transformacji systemu wartości moralnych. Bezrefleksyjna zmiana nazewnictwa. Łatwość nadania naturalnemu biegowi to, co zaczęto nazywać Przemianą. Bezproblemowość narzucenia odgórnie nowych norm i zasad społecznych, którym się ludzkość zgodnie podporządkowała. Szybkość wyodrębnienia się nowej klasy społecznej, której typową przedstawicielką była w powieści groteskowo ukazana siostra Marcusa, a którą opisał retorycznymi pytaniami – Rozumiesz, że nie masz własnego systemu wartości, że przestrzegasz jedynie norm, które ktoś ci narzuca? Rozumiesz, że wszystko, co robisz, to pusta czynność, odgrywanie roli? Umiesz jeszcze coś naprawdę poczuć? Te pytania odbijały się od jej umysłu przepełnionego „prawdziwym” problemem – jak zjeść towar w spiżarce metodą tysiąca cięć, by nie zmarnować żadnej części, a mięso zachowało jak najdłużej swoją świeżość do końca, czyli jego śmierci, a poprawniej – terminu przydatności do spożycia.
Przyglądałam się temu schematowi ludobójstwa i nie mogłam opędzić się od jednoznacznych skojarzeń.
Manipulacji Hitlera, Stalina i wielu im podobnych z przeszłości oraz jeszcze nie wiadomo kogo w czasie obecnej pandemii. Najsmutniejsze jest to, że aby dotrzeć do znieczulonego umysłu współczesnego człowieka, autorka musiała sięgnąć po tak drastyczny temat, by osiągnąć efekt wstrząśnienia, przebudzenia, poczucia przesłaniem tej powieści. Okazuje się, że historia, która powinna nas uczyć na błędach i przestrzegać przed ich powielaniem, przegrywa sromotnie z trzema największym namiętnościami ludzkości – seksem, władzą i pieniędzmi, wpędzając świat w szaleństwo. A szaleństwo nie ma granic, więc zawsze może być gorzej, niż nam się wydaje.
Na przykład tak skrajnie makabrycznie, jak opowiada autorka.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Wyborny trup – Agustina Bazterrica, przełożyła Patrycja Zarawska, Wydawnictwo Mova, Wydawnictwo Kobiece, 2021, 272 strony, literatura argentyńska.
Zwiastun książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fantastyka
Dodaj komentarz