To książka powstała z niezgody i potrzeby.
Niezgody na otaczający autora świat, w którym rządzi pośpiech, materializm, egoizm, indywidualizm i nigdy niezaspakajane pragnienia napędzające konsumpcjonizm. Z potrzeby odnalezienia cnót, nadziei na dobre życie i „baldachimu” idei, pod którym skupiałaby się wspólnota. Żeby te cele osiągnąć, postanowił wyruszyć na poszukiwanie złotego runa nicości, jak pisał Zbigniew Herbert. Do wspólnot, by zanurzyć się w optymizmie i idealizmie, spędzić czas z ludźmi, którzy ciągle wierzą, że są jakieś możliwości i którzy nadal »spodziewają się, że wiek spełni obietnice młodości, a dzisiejsze niedostatki jutro zostaną zaspokojone « – cytując brytyjskiego pisarza Samuela Johnsona. Spośród wielu wybrał tylko pięć rodzimych „sanktuariów idealizmu” albo jak kto woli – eskapizmu. Trzy we Włoszech i dwie w Anglii, dołączając bardzo pomocną mi w ich zlokalizowaniu mapkę. Uważał, że książki o wspólnotach bywają chybione właśnie dlatego, że zwykle są zbyt egzotyczne – nie tylko odległe pod względem ideologicznym, ale także oderwane od rodzimego środowiska autorów i głównie napisane po to, by je zdeprecjonować w myśl przestrogi Samuela Johnsona – strzeż się tych, co dają wiarę podszeptom kaprysu i z zapałem ścigają widma nadziei. Bo takie negujące pozycje, utwierdzające odbiorców w dotychczasowych poglądach i podbudowujące samozadowolenie, łatwiej sprzedać. Autor poprzez uczestnictwo w życiu codziennym wspólnoty chciał nie tyle ją poznać od środka, ile również zobaczyć system społeczny, w który dotychczas żył, oczami jej członków. Chciał rozłożyć na czynniki pierwsze te wartości, którymi się kierujemy w tak zwanym »rzeczywistym świecie « i poczuć strumień świeżej i swobodnej myśli na zgromadzone przez nas pojęcia i nawyki, jak ładnie ujął to cytowany poeta angielski Matthew Arnold. Zobaczyć świat z ich perspektywy.
Stanąć między „światem realnym” a „utopiami”.
Do tego celu wybrał trzy wspólnoty chrześcijańskie i dwie komuny świeckie. Ich wybór był całkowicie przypadkowy i oparty na intuicji. Spontanicznie zostawał tam, gdzie coś pobudzało go do myślenia. W ten sposób trafił do włoskiego Damanhur wpisującego się w ruch New Age. Włoskiej Nomadelfii będącej jednym z najsłynniejszych eksperymentów społecznych i Kościoła katolickiego dającej przede wszystkim schronienie dzieciom, w którym skutecznie rozbrojono konsumpcjonizm. Angielskiego Hartrigg Oaks stworzonego z myślą o osobach starszych jako alternatywie dla oddziałów geriatrycznych. Włoskiego Libera Terra opartego na antymafijnych spółdzielniach współtworzonych przez studentów, bezrobotnych i byłych narkomanów uprawiających ziemię skonfiskowaną mafiozom. Oraz do ostatniej wspólnoty w angielskim Pilsdon będącej schronieniem dla ludzi o złamanym życiu: walczących z nałogiem, niemogących się uporać z bolesną stratą, separacją, uciekających przed nędzą czy z innego powodu poszukujących azylu. Każda z nich wyróżniała się odpowiednio dominującą cnotą – wyborem, braterstwem, ciszą, wolnością i prostotą. W każdej z nich autor chciał się „pięknie zabłąkać”, by się odnaleźć. Co ciekawe, podszedł do tego doświadczenia ze sceptycyzmem i małą wiarą w powodzenie. Raczej był ciekaw ludzi, sądząc, że odchodzi od znienawidzonego stylu życia tylko po to, by się trochę powłóczyć i wrócić do domu. Ale nagle wszystko zaczęło wyglądać poważnie. – jak zauważył – Po tej podróży nie potrafiłem nadal być cynikiem. Uwierzyłem w coś: w to, że można żyć szlachetniej i wartościowo. Bo istnieją takie sposoby życia, dzięki którym jest ono zarazem palącą koniecznością i odprężeniem, jest groźne i piękne.
To inne doświadczenie otworzyło go na nowe możliwości, na które był ślepy.
Jego „pielgrzymka”, w której trakcie analizował praktykę w kontekście poglądów gęsto cytowanych pisarzy, filozofów, teologów, psychologów i innych myślicieli, doprowadziła go do sformułowania jednej, fundamentalnej myśli – wszystkie zmiany, w tym zewnętrzne, zaczynają się od nas samych. Miałam wrażenie, że wyważył otwarte drzwi. Zrozumiałam jednak, że w jego wędrówce bardziej chodziło o gonienie króliczka niż jego złapanie. Osobiste przeżycia, uczestnictwo i doświadczenie, w których nie on mierzył i odkrywał prawdę, ale ona mierzyła i odkrywała jego, przemawiały do niego skuteczniej niż gotowe myśli, chociażby największych autorytetów. Koniec wędrówki okazał się dla autora początkiem przygody z życiem od nowa, w którym odnalazł swój „baldachim”, niekoniecznie emigrując do wspólnoty.
Odnalazł ją w promieniu mili od miejsca zamieszkania w rodzinnym Bristolu.
Ten efekt poszukiwania mnie zachwycił, przekonując, że właśnie przeczytałam jeden z najlepszych poradników odpowiadający pogubionym i zbuntowanym ludziom na wiele pytań egzystencjalnych. W tym jedno najczęściej zadawane – jak żyć dobrze we współczesnym świecie?
Chociaż paradoksalnie poradnikiem nie jest.
Jest zapisanym doświadczeniem człowieka, który odnalazł sens życia w miejscu, którego kiedyś nienawidził, bo doprowadziło go do depresji i w którym ludzie w spokojnym, cichym nieposłuszeństwie nie ulegają temu, co wydaje się logiką tego świata, gdzie podstawą wspólnoty jest wiara w »przetrwanie najsłabszych «, gdzie łączy się solidarność z wolnością i ciszą. Miejsce ujrzane dopiero przez pryzmat ciężkiej pracy nad sobą. To może być potencjalnie każde miejsce na ziemi. Również twoje.
I nie jest to utopia!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Sny o utopii: podróże w poszukiwaniu dobrego życia – Tobias Jones, przełożyła Ewa Klekot, Wydawnictwo W.A.B., 2008, 320 stron, seria Terra Incognita, literatura angielska.
Spotkanie z autorem na temat wspólnot.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad, Filozofia
Dodaj komentarz