Zgodnie z sugestią zawartą w podtytule – krótki zarys wiedzy o dziele literackim i jego lekturze – był krótki. Autor skupił się na siedmiu zagadnieniach i już w pierwszym trochę mnie zraził, dzieląc literaturę zaspakajającą tylko dwa typy potrzeb: 1) potrzeby związane z dążeniem do zmiany aktualnego stanu świadomości oraz 2) potrzeby dalekie od podobnych aspiracji. W tym drugim wcale nie miał na myśli potrzeb emocjonalnych, kompensacyjnych, rozrywkowych i tym podobnych, ale potrzebę utwierdzenia nas w dotychczasowych poglądach i wyobrażeniach, niczym ich nie wzbogacając, czyli nadal pozostawał w sferze poznawczej. Serio!? Tylko!? A gdzie w takim razie umiejscawia literaturę zaspakajającą potrzeby pozaintelektualne? I dlaczego taki ograniczony, wręcz wybiórczy podział? Odpowiedź znalazłam kilkadziesiąt zdań dalej – Tego podwójnego zadania nie spełnia jednak lektura będąca tylko watą do wypełnienia czasu, mimo atrakcyjności wykonania i miłych wrażeń, jakie wywołuje.
W ten sposób podzielił literaturę na lepszą i gorszą, bo „z waty”.
Dlatego gorzko zabrzmiało mi zdanie, które zadziwiło mnie skalą niekonsekwencji w poglądach – …można powiedzieć, że to, czy utwór wywoła wielki przełom w poglądzie na świat, czy olśni urodą, siłą i możliwościami wyrazu nowego chwytu formalnego, zawsze będzie również zależało od uznawanej przez odbiorcę etyki, ideologii, estetyki, od tego , kim on jest sam i od jego sytuacji, od tego, jakie przeobrażenia uzna za wartościowe, jaką przy tym zastosuje hierarchię wartości. Tę wolność odbioru, jaką dawał czytelnikowi, była jednak pozorna, bo odnosiła się tylko do literatury „wielkiej”, a nie „z waty” i tylko w tym wąskim zakresie był w swoich poglądach konsekwentny. Nareszcie zrozumiałam, skąd w społeczeństwie długo pokutowało silne przekonanie, że istnieją książki lepsze i gorsze z wyśmiewanymi Harlequinami wśród tych ostatnich. Na szczęście coraz bardziej przeważa przekonanie, że każda jest dobra, bo „uszyta” na miarę czytelnika i jego potrzeb (nie tylko intelektualnych!), która robi dobrą robotę na każdym etapie indywidualnego rozwoju czytelniczego, który posiada potencjał dynamiczny. Potem było już trochę lepiej, bo autor przeszedł do zagadnień merytorycznych, czyli komunikacji, stylów, stylizacji, stylistyki, rodzajów literatury, typów narracji i alternatywnych form przekazu, czyli audiowizualnych, które uważał za niby pożyteczne, ale jednak upośledzone w stosunku do książki, bo obrazy, zwłaszcza poruszające się, pozwalają ślizgać się wzrokiem niejako po jej powierzchni, przyglądać się bez wysiłku pojmowania, kojarzenia, tak że widziane nic właściwie nie znaczy, o niczym nie mówi. Wzrok – najważniejszy dostarczyciel informacji – biorąc rozbrat z myślą nie tylko sam »pracuje na jałowym biegu«, lecz takie jego pozorne zajęcie i ją także pozbawia szans, otępia. Serio – otępia!? Ciekawe, co na to powiedziałby mój ulubiony krytyk filmowy Tomasz Raczek? Swoją drogą interesującą byłaby opinia autora o Internecie! Pomimo tych wpadek poglądowych, sam tekst był bardzo rzeczowy i to, co podobało mi się najbardziej, to odwołania do przykładów z polskiej literatury. W tym zakresie publikacja miała dla mnie zdecydowaną przewagę nad pozycjami zagranicznymi, jak Tomasa C. Fostera Czytaj jak profesor, którą umieściłam w topie książek czytanych w 2019 roku. Dzięki autorowi polskiej pozycji przeżyłam nostalgiczny powrót do liceum, na nowo odkrywając inne interpretacje, smaczki odmiennych spojrzeń i niuanse w utworach niby znanych, a jakoby ujrzanych na nowo: Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Bolesława Prusa, Jana Kochanowskiego i wielu, wielu innych.
Było mi jednak ich zdecydowanie za mało!
No cóż, pomyślałam, jak „krótki zarys” to krótki. Jednak podejrzewam, że to ograniczenie tekstu mogło wynikać z realiów czasów jego publikacji. Lata 80. ubiegłego wieku to czas deficytu papieru i jego reglamentacji dla drukarń. Trzeba było maksimum przekazu umieścić na minimum ilości stron. Widziałam to w ściśniętym, skupionym druku o bardzo małej czcionce, podtytułach umieszczonych na marginesach w otoczeniu tekstu, minimalnej ilości akapitów, linearnie umieszczanych wszelkiego rodzaju klasyfikacjach, z których kilka było wręcz w tekście ukrytych. Wszystko to czyniło tekst w dużej mierze domyślnym i raczej dla osób, które już posiadły podstawy wiedzy z literaturoznawstwa i potrafiły samodzielnie te informacje wyłuskać z opisów, a tym samym dla chętnych swoją wiedzę uporządkować niż zdobyć nową. Polecam ją także tym, którzy chcieliby doświadczyć katorgi uczniów szkół średnich (sądząc po wydawnictwie, do nich była skierowana) w latach 80., którzy dla mnie byli ofiarą zdeformowanego przekazu przez narzucone ograniczenia od autora niezależne, a którym musiał się podporządkować, kosztem jej nieczytelności i łamania zasad metod dydaktycznych.
Publikacja przypominała mi ważny, ale nudnie poprowadzony wykład akademicki, któremu zabrakło tego, czym autor wzgardził – atrakcyjności wykonania i miłych wrażeń, jakie wywołuje.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
O czytaniu: krótki zarys wiedzy o dziele literackim i jego lekturze – Ryszard Handke, Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1984, 196 stron, literatura polska.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Literaturoznawstwo, Popularnonaukowe
Dodaj komentarz